Pytałeś o scenę ze Snapem. Akcja rozgrywa się w jednym z korytarzy Hogwartu. Harry ukryty pod peleryną niewidką wraz z McGonagall spotykają Snape'a. Wywiązuje się walka i Severus wyskakuje przez okno. Cytuję (strona 482)
"'He jumped', said Professor McGonagall, as Harry and Luna ran into the room. (...) With a tingle of horror, Harry saw in the distance a huge,
bat-like shape flying through the darkness towards the perimeter wall. (...) 'Our Headmaster is taking a short break', said Professor McGonagall, pointing at the
Snape-shaped hole in the window."
Po przeczytaniu tego kawałka tekstu miałam w głowie dość groteskowy obraz. Nie dość, że pierwsze wytłuszczenie w powyższym tekście kazało mojej wyobraźni zobaczyć na niebie batmana, to w dodatku dziura w szybie na kształt Snape'a przywiodła na myśl liczne kreskówki, w których bohaterowie przebijają się przez szyby/płoty/ściany pozostawiając za sobą śmieszny kształt
Ale to tak btw. Wypada teraz przejść do rzeczy, czyli oceny książki. Ogólnie rzecz biorąc podobała mi się, ale... W książkach Rowling często występowało "deux ex machina", czyli dosłownie "zstąpienie boga z niebios". Wykorzystywano to w antycznych dramatach, kiedy bohater był w sytuacji bez wyjścia i nagle ni stąd ni zowąd pojawiało się coś, co ratowało naszego bohatera. Zwykle był to właśnie bóg spuszczany na scenę linami. Tak czy siak chodziło o niespodziewane uratowanie bohatera w danej chwili. Jak powiedziałam nie jest to nowość w całej sadze Rowling, ale część 7 to po prostu dawka dożylna tej formy rozwiązywania problemów. Naliczyłam (niech będzie, nie samodzielnie
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
) 12 takich momentów. Na szczęście rozwiązań problemów w sposób racjonalny i logiczny jest co najmniej tyle samo, więc umówmy się, że zachowano równowagę.
Jeśli chodzi o postacie, to zawsze uważałam, że jest to najsilniejszy element książek Rowling. Postacie rozwijają się z każdym tomem i przede wszystkim nie są jedno wymiarowe. Oczywistym przykładem jest Harry, czy Snape, ale jak widać do grona zróżnicowanych postaci doszedł Dumbledore (świetny wątek i świetny cytat : Voldemort "I (...) performed magic that Dumbledore never dreamd of" Harry " Oh, he dreamed of it, but he knew more than you, knew enought not to do what you've done"), który promował swoją teorię "większego dobra", która jak wiemy z historii częściej "przyświeca" negatywnym bohaterom dziejów ludzkości, niż tym których wspomina się za zasługi. Czytałam na niektórych forach, że Dumbledore wcale nie planował śmierci Harry'ego od początku. Ja jednak uważam, że Dumbledore mógł co najwyżej mieć nadzieję, że Harry nie zginie oddając swoje życie dobrowolnie (jak powiedział w sprawę Pottera i Ridlla mieszała się magia przez nikogo dotąd niespotykana). A skoro miał tylko nadzieję, a nie wiedział na pewno, to czyni z niego mniej pozytywnego bohatera niż byśmy chcieli. Za to o wiele bardziej interesującego!
Całą idea "kempingu" też mi nie przypadła do gustu. Wiem, że była potrzebna. Gdyby efektowniej szukali Horcruxów Ron nigdy by nie odszedł w poczuciu bezsilności, ale trzeba przyznać, że nastrój beznadziei i nudy udzielił się i mnie podczas czytania. Zastanawiałam się momentami, kiedy wreszcie coś się wydarzy.
Nadal też nie wiem, co sądzić o wątku zniszczenia przez Rona medalionu. To co wyprawiały dwa duchy, które z niego wyszły miało być chyba ukłonem w stronę fanów pary Harry & Hermiona, ale nie wiem, czy wyszło na dobre samej fabule. Zresztą, skąd te obawy w Ronie. Mógł się obawiać o kogoś innego, że ukradnie mu Hermionę, ale o Harryego?!?! Błagam, przecież znali się tyle czasu. 7 lat przyjaźni, żeby nagle takie jaja wyszły. Tym bardziej, że przeież Ron wiedział, że Harry'emu bardzo zależy na Ginny. Jeśli to nie było napisane pod kątem fanów Ha&He to nie wiem po co. Można było znaleźć coś lepszego, wiarygodniejszego, co doprowadziłoby do odejścia Rna, skoro tego wymagała fabułą.
I oczywiście epilog. W moim mniemaniu zupełnie niepotrzebny. Ani niczego do całej historii nie wniósł, ani nikogo nie zaskoczył. Jego długość też pozostawia wiele do życzenia. Tak czy siak, książka by się bez niego obeszła i pewnie miałaby się lepiej.
Skupiłam się na tym, co mi się nie podobało, bo jest tego zdecydowanie mniej. Podsumowując jestem zadowolona. Przez większość czasu siedziałam jak na szpilkach. Wzruszyłam się co niemiara (najbardziej, gdy Harry zrozumiał, że musi się poświęcić). Rewelacyjna była ostateczna rozgrywka pomiędzy Voldim i Potterem w postaci klasycznej pogadanki między przeciwnikami. Wielu uważa, że kiedy dwóch wrogów chce się pozabijać raczej nie traci na to czasu, ale ja zawsze byłam zwolennikiem długich efektownych dialogów. Zresztą to nie pierwszy raz (przypomnijmy sobie scenę na cmentarzu w 4 części, która też świetnie wypadła). Pomysł, żeby Harry udawał martwego też był strzałem w dziesiątkę. (Już widzę filmową scenę, kiedy Hagrid niesie "zwłoki" Pottera - to kiedyś będzie klasyka) Dzięki temu mogliśmy obejrzeć dwa warianty rozwiązania książki. Co by było gdyby jednak Harry zginął? Oklaski za to!
I jeszcze Neville. W pierwszych tomach w ogóle nie zwracałam na niego uwagi. Tymczasem Rowling tak rozbudowała tą postać, że stał się jedną z moich ulubionych! Cieszę się też z obecności Luny niemal do samego końca. Szkoda, że nie odegrała większej roli pod koniec, ale i tak było ok.
I na koniec odp. na pytanie, dlaczego uważam, że śmierć Snape'a powinna się odbyć z większym namaszczeniem? Otóż Snape w książce pojawiał się początkowo sporadycznie by w końcu jedynie podzielić się przed śmiercią swoimi wspomnieniami z Hartrym i zginąć. Pamiętacie, kiedy Harry na samym końcu wraca do gabinetu Dumbledore'a? Nie ma wtedy mowy o tym , że na ścinie pojawił się obraz Snape'a. W końcu był Dyrektorem Hogwartu, jego obraz powinnie pojawić się w gabinecie. Po rozmowie Harryego z Dumbledorem-portretem brakło mi sceny, w której Harry spogląda na portret Snape'a. Obaj wymieniają się spojrzeniem "z uznaniem", może jakieś skinienie głową Harry'ego w podzięce. Nawet bez słów. Myślę, że byłoby to dobre zakończenie ich relacji.