Muzyczne rodzynki
Posted: Fri Oct 29, 2004 9:42 pm
Długo zastanawiałam się, co zrobić z tym moim nieszczęsnym podejściem do muzyki. A konkretnie, jak obwieścić całemu światu (roswell), co cenię. Nie co lubię, a właśnie, co cenię. I nie tylko ja, wy także. Pomyślałam, że dopiszę się do tematu "Jakiej muzyki słuchają fani roswell" ale jest tak rozległy, że... czy mi się zdaje, czy został zamknięty? Potem natknęłam się na temat LEO o fenomenach muzycznych, ale jakoś nie zgadzam się z jej definicją. A przynajmniej poszerzam ją o tzw. "rodzynki", czyli muzykę mało znaną, ale za to jaką!!! Niech ten temat stanie się pocztą pantoflową, dla tych właśnie rodzyneczek. Nie ograniczajcie się do wymieniania samych tytułów. Informujmy się o koncertach, promocjach, ciekawych okładkach, stronach internetowych, historiach zespołów i wykonawców. I niech to nie będą, choć bardzo dobre "Travisy" i "Coldplaye", do których wszystcy mamy dostęp i znamy nazbyt dobrze.
Zacznę nowością, a zarazem inspiracją do tego tematu. Zespół, tytuł płyty i jednej z piosenek zarazem: BLACKFIELD. Smutna to płytka. Ściślej, słowa. Ale, gdy odbiera się ją w całości jest fenomenalna, łagodna i pikantna zarazem. Każda nuta sprawia, że jest ci coraz przyjemniej i chcesz słuchać wciąż i wciąż. Spędziłam pół godziny nad oglądaniem okładki i książeczki (możecie je zobaczyć na www.blackfield.org w newsach), choć w sumie jest tego niewiele. Urok tkwi jednak w perfekcyjnym wykonaniu, chociaż noworodek w butelce może nieco przerażać. Budzi dreszcz, podobnie cały krążek. Jak w każdym rockowym kawałku, nie zabraknie tu perkusji, gitary. Ale pojawią się też niesamowite (!) skrzypce, czy fortepian. Nawet nieco elektorniki, która będąc niemal niezauważalną nadaje utworom swoistego, niepowtarzalnego klimatu. Byłabym zapomniała, o dołączonej płycie z teledyskiem do tytułowego utworu - wykorzystano w nim dość popularną ostatnio sekwencję zmiany jednego obrazu w drugi poprzez przejście pierwszoplanowego w zdjęcie trzymane przez inną osobę. Wszystko to kręcone jakby starą kamerą - wciąż przeskakują różne kreski i kropki na obrazie, który raz jest różnymi odcieniami brązu by zaraz potem zamienić się w bijącą po oczach zieleń. Mnie bardzo przypadło do gustu. (również na stronie oficjalnej zespołu) Nie będę tu wymieniać utworów, które podobają mi się najbardziej, bo zmieniłabym co najwyżej ich kolejność nie pomijając żadnego. Artrock w pełnej krasie A może spotkamy się na koncercie w Krakowie? Zajrzyjcie na Rockserwis.pl. Włączcie też tadiową trójkę, koniecznie!
RIVERSIDE - gdy o nich mówię, zwykle nikt nie słucha. No bo co nowego można usłyszeć w polskim, rockowym zespole? A ja wam powiem, że dużo. Wiele więcej! Śpiewają po angielsku, dlatego, jeśli przekonywanie do zaiteresowania się nimi zaczynam od prezentacji któregoś z utworów, nikt mi nie wierzy. A potem już nic nie muszę mówić. W zasadzie mi nie wolno, bo zagłuszam muzykę. Ale nie obrażam się, bo podobny wpływ miała na mnie, gdy usłyszałam "Out of myself". A potem usłyszałam resztę utworów na płytce i zatraciłam się do reszty. Wręcz nie mogę uwierzyć, że przegapiłam październikowy koncert! A teraz chłopaki robią sobie przerwę by zająć się kolejnym krążkiem. Wracajc jednak do samej muzy, Riverside również prezentuje rockowy styl, choć nieco ostrzejszy niż Blackfield. Nie wyobrażajcie sobie jednak zaraz walenia w perkusję i solówek na basówce. To nadal coś w rodzaju "smooth rock". Książeczka z treścią piosenek jest niesamowita. Piękne, staranne wykonanie. Aż się łezka w oku człowiekowi kręci, że sam tak nie potrafi (wybaczcie, zboczenie 'zawodowe' ) Zajrzyjcie na Riverside.art.pl. I co ja się będę rozpisywać, obejrzyjcie tam wszystko
SIGUR RÓS - by nie było tak wyłącznie rockowo. Ciężko określić ich muzykę. Niech posłuży temu dość poetycki cytat, z polskiej strony fanowskiej zespołu: Żeby muzykę Sigur Rós opisywać słowami? Czy to się w ogóle da zrobić? Ale jeśli już trzeba... To by było gdzieś pomiędzy nieokreślonym lękiem a ciepłym spokojem, między cierpliwym wyczekiwaniem, a spazmatycznym szałem, gdzieś między nieodgadniętą tajemnicą a rozpoznaną rzeczywistością – gdzieś tam właśnie płynie muzyka Sigur Rós. Dźwięki odbijają się od ciemnych i zimnych wnętrz starej gotyckiej katedry by po chwili prześliznąć się szparą i odlecieć z prądem słonecznego wiatru islandzkiego lata. A i ten opis nie mówi wszystkiego. Zajrzyjcie: hatikvah.uni.opole.pl/Sigurros. Poczytajcie. Zobaczcie. Z własnego doświadczenia dodam jeszcze, że najlepiej słuchać Sigur Rósa w półmroku, na wygodnym, miękkim fotelu (poduszce). I koniecznie z zamkniętymi oczami. Jak się uda pozbądźcie się z domu rodziny, by nikt wam nie przeszkadzał. Efekt murowany!
To tyle na pierwszy raz. Jeszcze mam kilka tytułów w rękawie. A jakie są wasze rodzyneczki?
Zacznę nowością, a zarazem inspiracją do tego tematu. Zespół, tytuł płyty i jednej z piosenek zarazem: BLACKFIELD. Smutna to płytka. Ściślej, słowa. Ale, gdy odbiera się ją w całości jest fenomenalna, łagodna i pikantna zarazem. Każda nuta sprawia, że jest ci coraz przyjemniej i chcesz słuchać wciąż i wciąż. Spędziłam pół godziny nad oglądaniem okładki i książeczki (możecie je zobaczyć na www.blackfield.org w newsach), choć w sumie jest tego niewiele. Urok tkwi jednak w perfekcyjnym wykonaniu, chociaż noworodek w butelce może nieco przerażać. Budzi dreszcz, podobnie cały krążek. Jak w każdym rockowym kawałku, nie zabraknie tu perkusji, gitary. Ale pojawią się też niesamowite (!) skrzypce, czy fortepian. Nawet nieco elektorniki, która będąc niemal niezauważalną nadaje utworom swoistego, niepowtarzalnego klimatu. Byłabym zapomniała, o dołączonej płycie z teledyskiem do tytułowego utworu - wykorzystano w nim dość popularną ostatnio sekwencję zmiany jednego obrazu w drugi poprzez przejście pierwszoplanowego w zdjęcie trzymane przez inną osobę. Wszystko to kręcone jakby starą kamerą - wciąż przeskakują różne kreski i kropki na obrazie, który raz jest różnymi odcieniami brązu by zaraz potem zamienić się w bijącą po oczach zieleń. Mnie bardzo przypadło do gustu. (również na stronie oficjalnej zespołu) Nie będę tu wymieniać utworów, które podobają mi się najbardziej, bo zmieniłabym co najwyżej ich kolejność nie pomijając żadnego. Artrock w pełnej krasie A może spotkamy się na koncercie w Krakowie? Zajrzyjcie na Rockserwis.pl. Włączcie też tadiową trójkę, koniecznie!
RIVERSIDE - gdy o nich mówię, zwykle nikt nie słucha. No bo co nowego można usłyszeć w polskim, rockowym zespole? A ja wam powiem, że dużo. Wiele więcej! Śpiewają po angielsku, dlatego, jeśli przekonywanie do zaiteresowania się nimi zaczynam od prezentacji któregoś z utworów, nikt mi nie wierzy. A potem już nic nie muszę mówić. W zasadzie mi nie wolno, bo zagłuszam muzykę. Ale nie obrażam się, bo podobny wpływ miała na mnie, gdy usłyszałam "Out of myself". A potem usłyszałam resztę utworów na płytce i zatraciłam się do reszty. Wręcz nie mogę uwierzyć, że przegapiłam październikowy koncert! A teraz chłopaki robią sobie przerwę by zająć się kolejnym krążkiem. Wracajc jednak do samej muzy, Riverside również prezentuje rockowy styl, choć nieco ostrzejszy niż Blackfield. Nie wyobrażajcie sobie jednak zaraz walenia w perkusję i solówek na basówce. To nadal coś w rodzaju "smooth rock". Książeczka z treścią piosenek jest niesamowita. Piękne, staranne wykonanie. Aż się łezka w oku człowiekowi kręci, że sam tak nie potrafi (wybaczcie, zboczenie 'zawodowe' ) Zajrzyjcie na Riverside.art.pl. I co ja się będę rozpisywać, obejrzyjcie tam wszystko
SIGUR RÓS - by nie było tak wyłącznie rockowo. Ciężko określić ich muzykę. Niech posłuży temu dość poetycki cytat, z polskiej strony fanowskiej zespołu: Żeby muzykę Sigur Rós opisywać słowami? Czy to się w ogóle da zrobić? Ale jeśli już trzeba... To by było gdzieś pomiędzy nieokreślonym lękiem a ciepłym spokojem, między cierpliwym wyczekiwaniem, a spazmatycznym szałem, gdzieś między nieodgadniętą tajemnicą a rozpoznaną rzeczywistością – gdzieś tam właśnie płynie muzyka Sigur Rós. Dźwięki odbijają się od ciemnych i zimnych wnętrz starej gotyckiej katedry by po chwili prześliznąć się szparą i odlecieć z prądem słonecznego wiatru islandzkiego lata. A i ten opis nie mówi wszystkiego. Zajrzyjcie: hatikvah.uni.opole.pl/Sigurros. Poczytajcie. Zobaczcie. Z własnego doświadczenia dodam jeszcze, że najlepiej słuchać Sigur Rósa w półmroku, na wygodnym, miękkim fotelu (poduszce). I koniecznie z zamkniętymi oczami. Jak się uda pozbądźcie się z domu rodziny, by nikt wam nie przeszkadzał. Efekt murowany!
To tyle na pierwszy raz. Jeszcze mam kilka tytułów w rękawie. A jakie są wasze rodzyneczki?