AN: No i proszę, nawet przez trzy tygodnie z rzędu nie mogę się trzymać własnego grafika. A myślałam, że terez już uda się zamieszczać nową część w każdą sobotę.
![Rolling Eyes :roll:](./images/smilies/icon_rolleyes.gif)
Cóż, dalej będę próbowała, może w końcu mi wyjdzie.
P.S. Naprawdę mnie zdołowałaś Lizziett. Uświadomiłam sobie, że minęło już prawie półtora roku od kiedy zabrałam się za tłumaczenie tego opowiadania, a jesteśmy dopiero na 19 rozdziale. Średnio daje to jedną część miesięcznie. Idę się schować
P.P.S. Mówiłam to już wiele razy, ale powtórzę jeszcze raz. Ja też uwielbiam w tym opowiadaniu postać Michaela. Podczas czytania Innocen tylko jego ani razu nie miałam ochoty walnąć czymś ciężkim po łepetynie. Pozostała trójka przyprawiała mnie o taki odruch dość systematycznie... przynajmniej do pewnego momentu.
Część 19
Los Angeles, 2012
~Michael~
„Skąd o tym wiesz Michael? Widziałeś się z nią? Wszystko u niej w porządku? Co ona tu robi?” pytania Max spadły na mnie w pośpiesznym ciągu. Nie wydaje mi się, żeby robił pomiędzy nimi przerwy na zaczerpnięcie powietrza.
Popatrzyłem na niego beznamiętnie. „Obchodzi cię to?” zapytałem.
Otworzył szeroko oczy. „Jak możesz mnie o to pytać?” zapytał zduszonym głosem.
„Odesłałeś jej listy – wcześniej nie obchodziło cię czy u niej wszystko dobrze.” Im więcej o tym myślałem, tym bardziej mnie to złościło.
„Miałem swoje powody,” wymamrotał.
„Tak? Wiesz co, były do kitu,” oświadczyłem szorstko.
Podniósł rękę i wziął głęboki oddech. „Michael, po prostu mi powiedz. Ona tu jest?”
Z trudnością przełknąłem ślinę i spuściłem wzrok na ziemię. „Tak, jest tutaj.”
Zamknął na chwilę oczy. „Dlaczego?”
Zastanowiłem się chwilę, po czym zdecydowałem, że prawda jest jedynym wyjściem. Kłamstwa były przyczyną tego całego bałaganu – nie wyplączą nas z tego. „Ponieważ poprosiłem ją, żeby przyjechała.”
„Ty
co?” zapytał.
„Pojechałem do niej i poprosiłem, żeby rzuciła okiem na twoją sprawę,” powiedziałem.
Gniew zabłysnął w jego oczach, ale pod nim było coś jeszcze. Nadzieja? „Nie miałeś prawa tego robić,” warknął. „Nie miałeś prawa – spędziłem dziesięć lat próbując o niej zapomnieć, a ty idziesz i prosisz ją o pomoc? Jak mogłeś to zrobić?”
„Max, Liz jest adwokatem,” powiedziałem. „Kiedy odrzucono twoją ostatnią apelację, poprosiłem ją żeby przejrzała twoją sprawę.”
Jego twarz przybrała barwę popielatą. „Nie miałeś prawa Michael,” powtórzył. „Żadnego prawa.”
To mnie rozgniewało. „Może mnie nie usłyszałeś,” powiedziałem mu. „Liz jest
prawnikiem. Prawnikiem, uważającym, że jesteś niewinny. Nie ma ich ostatnio zbyt wielu.”
Zaczął krążyć po ograniczonej powierzchni swojej celi, przywodząc mi na myśl zwierzęta w klatkach, które widziałem w Zoo. To, że Max tu był, było złe – nie zasłużył na to. Ale on wydawał się tego nie dostrzegać. Wolałby raczej spędzić tu resztę życia, płacąc za jakieś wyimaginowane grzech, niż poprosić o pomoc jedyną osobę, która nigdy by mu nie odmówiła. Zatrzymał się na moment i spojrzał na mnie ze złością. „Czy przez cały ten czas wiedziałeś gdzie ona jest?” zapytał.
Pokręciłem głową. „Tylko ostatnie parę tygodni. Najpierw znalazłem Marię i przekonałem ją, żeby mi podała adres Liz.”
Krążył jeszcze przez chwilę, po czym stanął i oparł się o ścianę. Gniew wyparował z jego oczu, zastąpiony przez głód – potrzebę. „Co u niej?” spytał w końcu. „Nic jej nie jest? Jest... jest szczęśliwa?”
Wpatrywał się w podłogę, zaciskając szczękę, ze stoicką miną. Zastanawiałem się jaka odpowiedź byłaby dla niego trudniejsze do zniesienia. W końcu, wziąłem głęboki oddech. „Powinna być,” odpowiedziałem. „Ma dobre życie. Powinna być szczęśliwa.” Spojrzałem na niego i pokręciłem głową. „Ale nie jest, Max.”
„Dlaczego?” zapytał ochryple, spoglądając na mnie ciemnymi, udręczonymi oczami.
Uchwyciłem jego spojrzenie. „A jak ci się wydaje?” zapytałem go.
Oddychał ciężko. „Chciałem, żeby była szczęśliwa,” wymamrotał, bardziej do siebie niż do mnie. „Myślałem, że jeśli pozwolę jej odejść, będzie mogła być szczęśliwa.”
Stojąc tam tego dnia, uświadomiłem sobie, że Max był taki jak ja. Nigdy nie rozumiał jak bardzo Liz go kochała, bo nigdy nie przypuszczał, że ktoś mógłby go kochać tak kompletnie. Obaj zawsze wierzyliśmy, że coś z nami było nie tak – że byliśmy wadliwi. Ale Liz tak nie uważała, a Max nigdy o tym nie wiedział.
Ja to wiedziałem. Przekonałem się o tym dawno temu, najpierw kiedy przeczytałem jej pamiętnik, potem za każdym razem, kiedy Liz ryzykowała dla niego życie i stała przy jego boku, kiedy podejmował każdą decyzję dla grupy, a potem znowu podczas procesu. To było okrutne, okrutna ironia, że sam Max nigdy o tym nie wiedział – ciągle tego nie wiedział.
Spojrzał na mnie, jego twarz była blada pod mocną opalenizną, którą nabył pracując na więziennych gruntach. „Czy ona tu przyjdzie?” zapytał.
Przez chwilę rozważałem co mu powiedzieć i zdecydowałem się naprawdę. „Myśli, że nie zgodzisz się z nią zobaczyć,” powiedziałem i zauważyłem, że wzdrygnął się, zamykając oczy. „Zobaczyłbyś się z nią?” spytałem.
Przez długą chwilę milczał i zastanawiałem się, czy w ogóle mnie usłyszał. Ale potem odwrócił się do mnie plecami, jego ramiona opadły w geście poddania. „Gdyby chciała, zobaczyłbym się z nią,” powiedział. „Ale nie będzie chciała.”
~Liz~
Biuro Anthonego Kellis’a wyglądał dokładnie tak, jak ludzie wyobrażają sobie gabinety prawnicze. Meble z ciemnego drewna, dużo grubych książek, obrazy łodzi i lasów. Moje biuro u Diora w niczym tego nie przypominało. Chyba bym wpadła w depresję, gdyby moje biuro było tak ciemne, jak to, w którym czekałam na spotkanie.
Kellis kazał mi czekać pięć minut po umówionej godzinie spotkania, co wielu znanych mi adwokatów robi by onieśmielić przeciwnika zanim zacznie się spotkanie. Doszłam do wniosku, że to dobry znak, jako że znaczyło to iż Anthony Kellis już próbował pokazać kto jest ważniejszy. Stałam w tej sytuacji na lepszej pozycji, jako że wiedziałam o czym będziemy rozmawiać i naprawdę nie miałam nic do stracenia. Nawet jeśli nie powiedziałby mi tego, co chciałam wiedzieć, to i tak nic nie tracę.
Z kolei Anthony Kellis miał powody by się niepokoić.
„Pan Kellis może się już z panią spotkać.”
Podniosłam głowę i zobaczyłam stojącą nade mną sekretarkę Kellis’a. „Dziękuję,” powiedziałam, sięgając po swoją aktówkę. Skierowała mnie do drzwi biura i wróciła do swojego biurka, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku.
„Panie Kellis, nazywam się Elizabeth Parker,” powiedziałam do siwego mężczyzny, siedzącego za biurkiem. Pomimo swoich włosów, wyglądał młodziej niż oczekiwałam. „Przykro mi, że musiałam panu dzisiaj przeszkodzić, ale...”
„Nonsens,” przeszkodził we właściwym momencie. Wstał i uścisnął moją dłoń. „Anthony Kellis. Muszę jednak przyznać, że jestem ciekawy dlaczego prawniczka domu mody chciała się ze mną spotkać. Jak zapewne pani wie, zajmuję się sprawami spadkowymi.”
„Tak,” przyznałam, siadając na ogromnym skórzanym krześle stojącym naprzeciwko jego biurka. „Tak się składa, że poszukuję informacji dotyczących spadku, którego przejęciem zajmował się pan około dziesięć lat temu.”
Zmarszczył trochę brwi. „Dziesięć lat temu? Trochę późno na podważanie testamentu, nieprawdaż?”
Pokręciłam głową. „Nie chcę go podważać panie Kellis. Muszę tylko zobaczyć kompletną kopię testamentu.”
„Wszystkie dokumenty umieszczamy w archiwach notarialnych,” powiedział sztywno.
Uśmiechnęłam się, starając się go trochę uspokoić. „Wygląda na to, że ten został jakimś cudem przeoczony.”
Nie zadziałało. „O jakiej sprawie mówimy pani Parker?”
„Cala Langleya,” odpowiedziałam. „Dostałam kopię testamentu, która, jak pan powiedział, była w archiwum. Ale brakowało załącznika.”
Spojrzał na mnie z uprzejmie pustą miną. „Załącznika?”
Ktoś powinien poradzić Anthonemu Kellis’owi, żeby nigdy nie grał w pokera. Taki wyraz twarzy był charakterystyczny dla aktorów, grających w latynoamerykańskich telenowelach, kiedy starając się wyrazić, że ich bohater
posiada znaczącą dla intrygi informację, ale nie może powiedzieć. Pomijając niedorzeczne zaprzeczenia, byłam lekko zaskoczona, że pamiętał iż ma być wymijający w sprawie testamentu Langleya – w końcu minęło już dziesięć lat. „Tak,” potwierdziłam. „Załączniku, który pan dodał trzy lata po tym jak został spisany testament.”
Na dwa miesiące przed śmiercią Langleya, chciałam dodać, ale zatrzymałam tą informacje dla siebie.
„Pani Parker jestem pewny, że zdaje sobie pani sprawę, że dyskutowanie tej sprawy z panią byłoby pogwałceniem etyki...”
Dobra. Gdyby grał z zachowaniem choć odrobiny subtelności, może przyłączyłabym się do gry. Ale to było śmieszne. „Gdyby załącznik został prawidłowo zarchiwizowany, nie byłoby
potrzeby, by dyskutować o tej sprawie,” przeszkodziłam. „Czy w tym załączniku jest coś szczególnego panie Kellis?”
Wydawało się, że uznał to za zniewagę. „Oczywiście, że nie. To była zaledwie zmiana w dyspozycji dóbr i...” Urwał i wiedziałam, że nie zamierzał tyle powiedzieć. „To była zaledwie drobna poprawka do oryginalnej treści testamentu,” powiedział ostatecznie.
Drobna? Ja odniosłam zupełnie inne wrażenie. Odchyliłam się na krześle. „Zgodnie z kopią, którą otrzymałam, załącznik niemal całkowicie zmienił istniejące rozporządzenia,” nie zgodziłam się. „Dlaczego zwyczajnie nie spisał pan nowego testamentu?” Podczas lotu poprzedniego dnia uświadomiłam sobie, że spisanie załącznika i wprowadzenie odnośników w testamencie było
bardziej pracochłonne niż spisanie nowego testamentu. Musiał być jakiś powód dlaczego Langley chciał, żeby to zostało zrobione w ten sposób.
„Mój klient miał swoje powody,” powiedział mi Kellis. Zaczynał się złościć i nie zrobiłam nic by temu zaradzić. Gniew zwykle sprawia, że mówimy więcej niż chcemy. Gdyby wykazał jakąkolwiek oznakę chęci pomocy, starałabym się go udobruchać. Ale jeśli chciał się bawić, byłam gotowa. Tylko, że to ja
wygram.
„Panie Kellis, Cal Langley został zamordowany,” powiedziałam. „Pozostawił po sobie olbrzymi majątek, który z całą pewnością mógłby zostać uznany za motyw zbrodni.”
„To niedorzeczne,” zaprotestował. „Cal Langley nie został zamordowany dla pieniędzy. Ten dzieciak – ten, który chciał, żeby Langley załatwił mu rolę. On zamordował Langleya. To sprawa była zamknięta jeszcze zanim się rozpoczęła.”
„Może by nie była, gdyby ten testament został prawidłowo zarchiwizowany,” odparłam. „Czy kiedykolwiek przyszło panu do głowy, że nie składając tego załącznika do archiwum notarialnego, jak powinien był pan zrobić, mógł pan ukryć istotną informację w śledztwie o morderstwo? To poważne pogwałcenie etyki – dużo poważniejsze niż nagięcie poufności informacji – i jest to przestępstwo.”
„Ta sprawa była niepodważalna,” wykrztusił Kellis, patrząc na mnie morderczym wzrokiem zza biurka.
„Czy to
pańska opinia, mecenasie Kellis?” spytałam spokojnie, mój ton jasno sugerował jaką wartość pokładałam w jego opinii. To nie była tylko gra. Spodziewałam się, że Langley wynajął bardziej utalentowanego prawnika. Z drugiej strony, bardziej utalentowany prawnik, nie postawiłby się w tak niekorzystnej sytuacji. Może Langley jednak wiedział co robił.
Jego nozdrza zadrgały. „Powiedziała pani, że kogo pani reprezentuje pani Parker?” zapytał.
Wstałam, podnosząc jednocześnie swoją aktówkę. „Nie powiedziałam, panie Kellis.” Położyłam swoją wizytówkę na jego biurku i ruszyłam w stronę drzwi. „Jutrzejszy dzień spędzę w sądzie, szukając akt,” powiedziałam mu od niechcenia. „Miałam nadzieję, że będę miała kopię załącznika zanim się za to wezmę. Nie chciałabym ubiegać się o niego przez oficjalne kanały.” Urwałam i spojrzałam na niego. „Mój numer faxu w Los Angeles jest na odwrocie wizytówki. Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas.” Nie czekając na odpowiedź, otworzyłam drzwi i wyszłam z jego biura.
Jego milczenie było znakiem, że wygrałam.
~Max~
Tego dnia, kiedy dowiedziałem się, że Liz jest w Los Angeles, miałem przydzielone prace na gruntach wokół więzienia. Cieszyłem się, że miałem jakieś zajęcie. Gdyby nie to, chyba bym zwariował, krążąc po celi i rozmyślając o tym, co przywiodło Liz do Los Angeles. Przesuwając się wolno po placu, grabiąc jesienne liście, miałem w głowie chaos. Wspomnienia o Liz przesuwały mi się przed oczami i po raz pierwszy od wielu lat wydawało mi się, że wyczuwam ją w pobliżu. Nigdy jej o tym nie powiedziałem, ale od tego dnia w Crashdown, kiedy ją uleczyłem, zawsze wiedziałem kiedy była blisko. To było jak przedłużenie moich zmysłów – nie byłem w stanie dokładnie tego sprecyzować, jedynie świadomość jej obecności. Częściowo to było powodem, dlaczego nigdy nie byłem w stanie być z dala od niej przez długi czas. Kiedykolwiek była między nami duża odległość – jak wtedy, kiedy Liz spędziła lato na Florydzie, albo kiedy ja byłem w Los Angeles, albo kiedy ona była w Vermont – traciłem tą świadomość i mocno to odczuwałem. Po mojej ostatniej konfrontacji z Langley’em, jechałem całą noc, nie będąc w stanie znieść dłużej tej pustki, w miejscu, gdzie była jej obecność. Przez ostatnie dziesięć lat, borykałem się z tą stratą i choć zajęło to dużo czasu, nauczyłem się z tym żyć.
Ale kiedy obudziłem się tego ranka, czułem się jakbym latami błądził po ciemnym pokoju i nieoczekiwanie ktoś włączył światło. Nagle znów miałem świadomość obecności Liz. Wiedziałem, że gdybym choć trochę się skoncentrował, poczułbym jej obecność. Chciałem to zrobić. Moje pragnienie by się z nią połączyć było tak silne, że stało się fizyczną potrzebą. Przez całe popołudnie, kiedy pracowałem, wyobrażałem sobie jaką ulgę odczuję, kiedy znów ją poczuję. Nigdy nie miałem nałogu – nie mogłem pić i nigdy nie paliłem – ale wtedy rozumiałem, ciąg uzależnionego do jego używki. Moje pragnienie był tak intensywne, że myślałem iż oddałbym wszystko choćby za moment ulgi.
Ale co potem? Zadałem sobie pytanie. Gdybym pozwolił sobie na ten jeden moment spełnienia, jak wrócę do ciemności ostatnich dziesięciu lat? Liz nie zostanie w Los Angeles na zawsze. Wcześniej czy później wróci tam, gdzie znalazł ją Michael, gdziekolwiek to było, a ja znów będę ślepy. Ile czasu zajęłoby mi przyzwyczajenie się do tego tym razem?
Ona nie powinna tu być. Nawet kiedy przepełniała mnie tęsknota za nią, wiedziałem to. Nie odesłałem jej stąd dziesięć lat temu tylko po to, żeby pozwolić jej wrócić i otworzyć rany, które powinny były się zasklepić dawno temu. Byłem wściekły na Michael’a za wciągnięcie jej z powrotem w to wszystko. Jak on mógł postąpić tak za moimi plecami? Byłem też sfrustrowany, jako że nie byłem w stanie nic na to poradzić. Ale pod tym wszystkim, czułem pierwsze przebłyski nadziei, po raz pierwszy od czasu oddalenia mojej ostatniej apelacji. Nigdy nikomu się do tego nie przyznałem, ale przez ostatnie dziesięć lat, czekałem na dzień, kiedy będę mógł zapukać do drzwi Liz jako wolny człowiek i powiedzieć jej, że to koniec i że nigdy nie chciałem niczego poza nią. Miesiąc temu, kiedy w końcu dotarło do mnie, że nie mam więcej szans, musiałem zapomnieć o tych marzeniach. Czułem się jakbym tracił ją ponownie. Ale jeśli ona była w Los Angeles – jeśli nie zatrzasnęła drzwi przed nosem Micheal’a, kiedy poprosił ją o przejrzenie mojej sprawy... moje serce zabiło mocno na myśl, co to mogło oznaczać. Przerwałem na chwilę pracę i oparłem się ciężko o grabie, widziałem tylko Liz, taką, jaką widziałem ją w swoim śnie poprzedniej nocy.
Wierzyłem w to, co powiedziałem Michael’owi. Liz nie będzie chciała się ze mną zobaczyć. Dopilnowałem, żeby nigdy więcej nie chciała mnie widzieć. Ale gdyby zechciała... mądrze byłoby odmówić. To by ją skłoniło do opuszczenia Los Angeles szybciej niż cokolwiek innego. Problem polegał na tym, że nie wiedziałem czy byłbym w stanie to zrobić. Ciche zapewnienie Michael’a, że Liz nie była szczęśliwa, wstrząsnęło mną. Nie chciałem w to uwierzyć, ale on wydawał się taki tego pewny – nawet się nie zawahał. Wiele lat temu byłem przekonany, że gdyby tylko Liz mogła zostawić to wszystko za sobą... zostawić
mnie za sobą... będzie mogła żyć dalej i znaleźć szczęście gdzie indziej. Chciałem, żeby to zrobiła. Ale co jeśli tak nie było? Co jeśli, tak jak ja, ona wciąż śniła o przeszłości? Co jeśli, pomimo wszystkiego, ona ciągle cierpiała z powodu wszystkiego co mogliśmy razem mieć? Co jeśli to dlatego tu była?
Te pytania zadręczały mnie, kiedy po raz ostatni zgarnąłem liście grabiami. Tej nocy, kiedy leżałam w łóżku, ciągle boleśnie świadom jej obecności, zacząłem się zastanawiać dlaczego ona przyjechała do Los Angeles, żeby zająć się moją sprawą. Mogła to zrobić z miejsca, gdzie teraz żyła, a jednak zdecydowała się tu przyjechać. Czy zamierzała osobiście zająć się tą sprawą – nie planowała chyba szukać Langley’a, prawda? Przeszyła mnie trwoga, kiedy pomyślałam, co mogłoby się jej stać, gdyby zaczęła go szukać i byłem bliski paniki, kiedy uświadomiłem sobie co mogłoby się stać, gdyby go znalazła.
Nie spałem tej nocy. Za bardzo się obawiałam snów, które mógłbym mieć. Nim słońce wstało następnego ranka, wiedziałem jedną rzecz: musiałem zobaczyć się z Liz.