A:: Olka: "Powracająca przeszłość"
Posted: Sun Mar 07, 2004 12:54 am
Fan-fiction opowiadający o trójkącie Liz-John-Max (tylko bez skojarzeń . Na początku pojawia się tylko dwójka z wymienionych bohaterów, ale nie długo dane im będzie cieszyć się sobą...
Jeśli powyższy fanart się nie wyświetla, to znajdziecie go pod adresem: http://images5.fotki.com/v63/free/3be92 ... 1078654482
A jeśli nadal nic nie będzie widać skorzystajcie z funkcji Odświerz i powinno być ok
Powracająca przeszłość
Minął już rok, od kiedy odeszłam. Pozwoliłam ich przeznaczeniu dopełnić się. Tess jest jego żoną, przynajmniej była tam, na Antarze. I nie zmienię tego. Już czas rozpocząć nowe życie. Życie pozbawione królewskiej czwórki, ale też Marii, Alexa i mojej rodziny. Będzie mi ciężko, tak jak przez ostatni rok, ale wierzę, że się uda. Chcę rozpocząć nowe życie. Dlatego zamykam ten rozdział. Rozdział szesnastoletniej, zagubionej dziewczyny, szukającej pomocy na kartkach swojego dziennika. Dziś kreślę ostatnie myśli. Nie zapiszę ich tu już nigdy więcej. Niech jego karty pokryją się pyłem, niech zapamiętają przeszłość, bym ja mogła się od niej uwolnić. Żegnaj mój drogi dzienniku.
- Wierzysz mi?
- Nie jestem pewien, kochanie. Przeczytałem cały twój pamiętnik, ale to wszystko brzmi tak nieprawdopodobnie.
- Wiem John. Po prostu chciałam ci to pokazać. Od ostatniego wpisu minęło już siedem lat i dopiero teraz poczułam, że naprawdę zaczęłam żyć.
- Cieszę się Liz. Cieszę się, że wreszcie uwolniłaś się od przeszłości.
- Ale nadal mi nie wierzysz, prawda?
- Wierzę, że ty wierzysz...
- Już to kiedyś słyszałam.
- Nie muszę wierzyć, by móc cię kochać.
- Mmm...
- Kocham cię Liz.
- Ja też cię kocham.
- A jakże by inaczej? W końcu jesteś moją żoną.
- Czy ty zawsze musisz żartować w takich chwilach? Zaraz dostaniesz poduszką...
***
Minęło już tyle czasu, a ja wciąż ich pamiętam. Jakby to wszystko działo się zaledwie kilka dni temu. Maria uśmiecha się do mnie każdego dnia, podsuwając mi pod nos nowe olejki zapachowe. Michael, wciąż drażni ją swoją porywczością. Isabel, starająca się ukryć swą opiekuńczą naturę i Alex, który wciąż nie może przestać się za nią oglądać. Max... Widzę jego brązowe oczy, zawsze, gdy opadną moje powieki. A potem pojawia się Tess... Łzy same napływają do moich oczu. Na szczęście z biegiem czasu nauczyłam się je ukrywać.
Najgorszy był pierwszy rok. Ciągłe zapiski w moim dzienniku nie pozwalały mi o nich zapomnieć. To był koszmar, istne piekło. Codziennie budziłam się z myślą, że już nigdy ich nie zobaczę. Piekący ból zacieśniał się w mojej piersi coraz mocniej z każdym kolejnym dniem. Aż pewnego dnia skończyłam z tym wszystkim... Zapakowałam swój dziennik i zaniosłam do FedExu. Zapłaciłam by dostarczyli do mnie paczkę po siedmiu latach wierząc w szczęśliwą moc tej liczby. Czy taką się okazała? Tak... Wierzę, że tak jest. Mówią, że są różne rodzaje miłości, że nie można kochać dwa razy tak samo. I wydaje mi się, że jest tak w moim przypadku. Wiem, że nigdy nie obdarzę nikogo taką miłością, jak Maxa. Ale wiem też, że kocham Johna. Czuję się przy nim bezpieczna, a on odwzajemnia moje uczucia. Jestem szczęśliwa.
I dzisiaj właśnie minęło siedem lat. Osiem licząc od dnia, kiedy zostawiłam ich wszystkich przy komorze inkubacyjnej. Właśnie dostarczono mój dziennik. Stałam przez chwilę w drzwiach podpisując jakieś kwity, które podsunął mi kurier, nie mogąc ochłonąć z wrażenia, że zapomniałam o tej nietypowej przesyłce. Pozwoliłam Jonowi przeczytać mój dziennik, ufając, że to mi pomoże. Pan Anderson twierdzi, że jedynie akceptacja ze strony męża pozwoli mi odzyskać spokój. A w końcu, komu mam wierzyć, jak nie swojemu terapeucie? Anderson pomógł mi już nie jeden raz.
Spędziłam z nim siedem lat, podczas których stał się niemal członkiem mojej nowej rodziny. To dzięki niemu poznałam Johna. Anderson zaproponował mi kiedyś sesję grupową dla wykolejeńców, którzy cierpią z powodu rozstania, ale nawet swemu psychoterapeucie boją się zdradzić przyczyny swojej depresji. Wbrew pozorom na Florydzie znalazło się kilka takich osób. Okazało się, że nie tylko kosmici mogą być przyczyną lęku przed ujawnieniem całej prawdy. Wtedy poznałam Johna. Był cichy, jeszcze bardziej zamknięty w sobie. Z nikim nie rozmawiał i to doprowadzało pozostałych do białej gorączki, gdyż pan Anderson najbardziej skupiał się na jego przypadku. Podczas jednej z sesji nakrzyczałam na obu, że ignorują pozostałych. Zagroziłam, że zażądam zwrotu pieniędzy za wszystkie sesje poświęcone problemom Johna. Pozostali uczestnicy, którzy zwykle nic nie mówili, chyba po raz pierwszy wykrztusili z siebie jakieś słowa, stając za mną murem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że wszystko to było zaplanowane. John był jednym ze studentów psychologii i miał pomóc Andersonowi w, jak to określił, „rozruszaniu” nas. O dziwo pomogło. Co prawda, tylko Mike i Kelly zdradzili powody swego załamania, ale pozostali, w tym ja przynajmniej zaczęli rozmawiać. Zadziwiające, jak bardzo mi to pomogło. Wtedy też zaczęłam spotykać się z Johnem. Do dziś chce mi się śmiać, jak przypomnę sobie jego wszystkie próby namówienia mnie na zjedzenie wspólnego lunchu. Zgodziłam się dopiero wtedy, gdy zaczął wywieszać na tablicach ogłoszeniowych, w całym akademiku, prośby o spotkanie się ze mną. Nie wiem, jak ale udało mu się. Długo byliśmy przyjaciółmi, chociaż czułam, że on pragnął czegoś więcej. Nigdy jednak nie był nachalny i czekał na mój ruch. I chyba właśnie tym mnie do siebie przekonał. Chociaż nie mogę też zapominać o jego wytrwałości. W końcu po czterech latach uganiania się za dziewczyną, każdemu mogłoby się znudzić. Ale nie Jonowi. I za to go kocham...
c.d.n.
Jeśli powyższy fanart się nie wyświetla, to znajdziecie go pod adresem: http://images5.fotki.com/v63/free/3be92 ... 1078654482
A jeśli nadal nic nie będzie widać skorzystajcie z funkcji Odświerz i powinno być ok
Powracająca przeszłość
Minął już rok, od kiedy odeszłam. Pozwoliłam ich przeznaczeniu dopełnić się. Tess jest jego żoną, przynajmniej była tam, na Antarze. I nie zmienię tego. Już czas rozpocząć nowe życie. Życie pozbawione królewskiej czwórki, ale też Marii, Alexa i mojej rodziny. Będzie mi ciężko, tak jak przez ostatni rok, ale wierzę, że się uda. Chcę rozpocząć nowe życie. Dlatego zamykam ten rozdział. Rozdział szesnastoletniej, zagubionej dziewczyny, szukającej pomocy na kartkach swojego dziennika. Dziś kreślę ostatnie myśli. Nie zapiszę ich tu już nigdy więcej. Niech jego karty pokryją się pyłem, niech zapamiętają przeszłość, bym ja mogła się od niej uwolnić. Żegnaj mój drogi dzienniku.
- Wierzysz mi?
- Nie jestem pewien, kochanie. Przeczytałem cały twój pamiętnik, ale to wszystko brzmi tak nieprawdopodobnie.
- Wiem John. Po prostu chciałam ci to pokazać. Od ostatniego wpisu minęło już siedem lat i dopiero teraz poczułam, że naprawdę zaczęłam żyć.
- Cieszę się Liz. Cieszę się, że wreszcie uwolniłaś się od przeszłości.
- Ale nadal mi nie wierzysz, prawda?
- Wierzę, że ty wierzysz...
- Już to kiedyś słyszałam.
- Nie muszę wierzyć, by móc cię kochać.
- Mmm...
- Kocham cię Liz.
- Ja też cię kocham.
- A jakże by inaczej? W końcu jesteś moją żoną.
- Czy ty zawsze musisz żartować w takich chwilach? Zaraz dostaniesz poduszką...
***
Minęło już tyle czasu, a ja wciąż ich pamiętam. Jakby to wszystko działo się zaledwie kilka dni temu. Maria uśmiecha się do mnie każdego dnia, podsuwając mi pod nos nowe olejki zapachowe. Michael, wciąż drażni ją swoją porywczością. Isabel, starająca się ukryć swą opiekuńczą naturę i Alex, który wciąż nie może przestać się za nią oglądać. Max... Widzę jego brązowe oczy, zawsze, gdy opadną moje powieki. A potem pojawia się Tess... Łzy same napływają do moich oczu. Na szczęście z biegiem czasu nauczyłam się je ukrywać.
Najgorszy był pierwszy rok. Ciągłe zapiski w moim dzienniku nie pozwalały mi o nich zapomnieć. To był koszmar, istne piekło. Codziennie budziłam się z myślą, że już nigdy ich nie zobaczę. Piekący ból zacieśniał się w mojej piersi coraz mocniej z każdym kolejnym dniem. Aż pewnego dnia skończyłam z tym wszystkim... Zapakowałam swój dziennik i zaniosłam do FedExu. Zapłaciłam by dostarczyli do mnie paczkę po siedmiu latach wierząc w szczęśliwą moc tej liczby. Czy taką się okazała? Tak... Wierzę, że tak jest. Mówią, że są różne rodzaje miłości, że nie można kochać dwa razy tak samo. I wydaje mi się, że jest tak w moim przypadku. Wiem, że nigdy nie obdarzę nikogo taką miłością, jak Maxa. Ale wiem też, że kocham Johna. Czuję się przy nim bezpieczna, a on odwzajemnia moje uczucia. Jestem szczęśliwa.
I dzisiaj właśnie minęło siedem lat. Osiem licząc od dnia, kiedy zostawiłam ich wszystkich przy komorze inkubacyjnej. Właśnie dostarczono mój dziennik. Stałam przez chwilę w drzwiach podpisując jakieś kwity, które podsunął mi kurier, nie mogąc ochłonąć z wrażenia, że zapomniałam o tej nietypowej przesyłce. Pozwoliłam Jonowi przeczytać mój dziennik, ufając, że to mi pomoże. Pan Anderson twierdzi, że jedynie akceptacja ze strony męża pozwoli mi odzyskać spokój. A w końcu, komu mam wierzyć, jak nie swojemu terapeucie? Anderson pomógł mi już nie jeden raz.
Spędziłam z nim siedem lat, podczas których stał się niemal członkiem mojej nowej rodziny. To dzięki niemu poznałam Johna. Anderson zaproponował mi kiedyś sesję grupową dla wykolejeńców, którzy cierpią z powodu rozstania, ale nawet swemu psychoterapeucie boją się zdradzić przyczyny swojej depresji. Wbrew pozorom na Florydzie znalazło się kilka takich osób. Okazało się, że nie tylko kosmici mogą być przyczyną lęku przed ujawnieniem całej prawdy. Wtedy poznałam Johna. Był cichy, jeszcze bardziej zamknięty w sobie. Z nikim nie rozmawiał i to doprowadzało pozostałych do białej gorączki, gdyż pan Anderson najbardziej skupiał się na jego przypadku. Podczas jednej z sesji nakrzyczałam na obu, że ignorują pozostałych. Zagroziłam, że zażądam zwrotu pieniędzy za wszystkie sesje poświęcone problemom Johna. Pozostali uczestnicy, którzy zwykle nic nie mówili, chyba po raz pierwszy wykrztusili z siebie jakieś słowa, stając za mną murem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że wszystko to było zaplanowane. John był jednym ze studentów psychologii i miał pomóc Andersonowi w, jak to określił, „rozruszaniu” nas. O dziwo pomogło. Co prawda, tylko Mike i Kelly zdradzili powody swego załamania, ale pozostali, w tym ja przynajmniej zaczęli rozmawiać. Zadziwiające, jak bardzo mi to pomogło. Wtedy też zaczęłam spotykać się z Johnem. Do dziś chce mi się śmiać, jak przypomnę sobie jego wszystkie próby namówienia mnie na zjedzenie wspólnego lunchu. Zgodziłam się dopiero wtedy, gdy zaczął wywieszać na tablicach ogłoszeniowych, w całym akademiku, prośby o spotkanie się ze mną. Nie wiem, jak ale udało mu się. Długo byliśmy przyjaciółmi, chociaż czułam, że on pragnął czegoś więcej. Nigdy jednak nie był nachalny i czekał na mój ruch. I chyba właśnie tym mnie do siebie przekonał. Chociaż nie mogę też zapominać o jego wytrwałości. W końcu po czterech latach uganiania się za dziewczyną, każdemu mogłoby się znudzić. Ale nie Jonowi. I za to go kocham...
c.d.n.