Podwójny wybór
Posted: Wed Dec 03, 2003 8:37 pm
Oto fragmenty fan-fictionu Debbie "Polar Attraction" Chcialam przetłumaczyć całośc, ale niestety do tej pory nie miałam na to czasu. Jednak na prośby (czyt. marudzenie) moich przyjaciół, postaowiłam sięza to zabrać już wkrótce - może na swięta. Tymczasem zamieszczam ten fan, który być może niektórzy mieli okazję przeczytać w dziale fanfików na xcomie. Zachęcam jednak do komentowania tych kilku posklejanych fragmentów... oczekuję na szczera krytykę
PODWÓJNY WYBÓR
I
Tej nocy, kiedy Michael oddał mi pamiętnik, powiedział, że zazdrości Maxowi. Kazał mi tez załatwić lepszy zamek w oknie.
Jest się kompletnie bezbronnym, gdy się śpi. To denerwująca myśl, ze ktoś może być w twoim pokoju, kiedy śpisz.
Zwłaszcza jeśli tym kimś jest Michael.
Pierwszej nocy zablokowałam okno kawałkiem drewna. Potem przypomniałam sobie, że oni mają zdolność zmieniania materii i poczułam się odrobinkę głupio. Mógł to po prostu zmienić w pył. Jeśli by tego chciał.
Ale w sumie, to czym ja się martwiłam? On nie miał zamiaru wracać. Zablokowałam okno drewnem i położyłam się do łóżka. Przez godziny wpatrywałam się w nie.
Jakoś myśl, że Michael nie miał zamiaru wracać, nie sprawiła że czułam się lepiej.
Kiedy już zasnęłam, śniło mi się moje okno. Było zamknięte tak samo jak dziś.
A Michael stał na zewnątrz. Obserwował mnie.
Następnej nocy zamknęłam okno.
Ale potem zostawiłam je otwarte.
Może na to właśnie czekał. Na zaproszenie.
*************************
Obudziłam się, a on tam był. Siedział po prostu na parapecie, jego jedna noga dotykała podłogi w moim pokoju, druga była na parapecie, mógł swobodnie ruszyć w którą stronę chciał. Pochylał się lekko w moja stronę, jego prawa ręka leżała na jego kolanie. Patrzył na mnie tym swoim intensywnym spojrzeniem. Siedział sobie spokojnie, w blasku księżyca, obserwując mnie, jakby to było coś zupełnie normalnego. Jakby to robił co noc. Może tak było.
- Hej. - powiedział
Usiadłam w łóżku i okryłam się kołdrą.
- Hej. – odpowiedziałam – Co ty tu robisz?
- Sprawdzam czy wszystko w porządku.
- W porządku? – zgarnęłam włosy z twarzy. Sprawiał, ze czułam się zakłopotana – Ja... oczywiście, że wszystko w porządku, Michael. Co ty tu robisz?
- Nie podniecaj się. – wzruszył ramionami i oparł się o framugę okna, westchnął – Po prostu chciałem cię sprawdzić.
Zwalczyłam automatyczną reakcję, aby mu podziękować.
- Ta. – powiedziałam – U mnie wszystko ok.
- Dobrze. – wstał, żeby iść – Na razie.
- Michael ——
Czemu to zrobiłam?
Odwrócił się i uśmiechnął. Czemu się uśmiechał? Czemu go zatrzymałam?
Jego uśmiech mnie denerwował. Cóż, o ile to można było nazwać uśmiechem. To był raczej arogancki uśmieszek. Krew zaczęła mi szybciej krążyć.
Toczył ze mną gierki.
Uśmiechnął się jeszcze bardziej, kiedy zauważył, że się rumienię.
- Tak? – zapytał opierając się o framugę – Chcesz czegoś?
Boże, jak on był pewny siebie.
- Tak. - powiedziałam, a on uniósł nieco brwi i rozchylił usta – Zamknij za sobą okno.
Uśmieszek wyparował. Przez sekundę na jego twarzy malowało się niedowierzanie, potem wściekłość. Wbił we mnie wzrok, mocno, szukając cienia wątpliwości czy słabości.
Czego on szukał?
Co go to obchodziło?
Potem westchnął. Znudzony. Nonszalancki jak kot. Wydawało się, ze zaraz wrzaśnie.
- Cokolwiek. – powiedział
Przez kilka sekund jego kroki z gniewem odbijały się od mojego balkonu, potem była cisza. Musiał zeskoczyć. Byłam ciekawa czy wylądował bez szwanku. Po minucie przypomniało mi się, że trzeba oddychać.
* * *
Nie pokazywał się przez dłuższy czas, odkąd kazałam mu zamknąc za sobą okno. Nie rozmawialiśmy o tym za dnia – nie chciałam nic tłumaczyc Maxowi, czy Marii, a skoro Michael nie miał zamiaru się tym przejmowac, ja również nie miałam zamiaru tego robić.
Aż pewnej nocy obudziłam się, a on tam siedział.
- Mówiłem, żebyś załatwiła sobie lepszy zamek. – powiedział
Uśmiechnęłam się wbrew sobie.
- Czy wszystko w porzadku? - zapytałam
Jego twarz spochmurniała.
- Max czuje się dobrze – odpowiedział
- Nie pytałam o Maxa – powiedziałam cicho
On nadal spokojnie siedział. Nawet nie udawał, ze ma zamiar ze mną porozmawiac, czy coś. Czemu tu był? Czego ode mnie chciał?
- Porozmawiamy czy mam iśc spać? – zapytałam
- Rozmowa? – zasmiał się – Rozmowa. Świetnie. Otaczają mnie same kobiety, które chca bym wyrażał samego siebie.
- Czemu nie? – powiedziałam – Chyba, ze wolisz mi powiedziec, co robisz w moim pokoju o tej porze.
Przez chwilę myślałam, że wyjdzie. Zacisnął wargi, przebiegł po mnie wzrokiem i odsunął się od okna, oparł się o ścianę i usiadł.
- W porzadku. – powiedział – Rozmowa.
Oboje milczeliśmy.
- Cóż. – westchnął, wstal i otrzepał dłonie o biodra – To było niezwykle porywające. Powiem więcej... Wciągające. – powiedział, przesuwając się do okna – Na razie Parker.
Zatrzymał się nagle i wskazał palcem na moje biurko.
- Co to jest?
- Co czym jest? – zapytałam siadając w ciemności
- Książka.
- Oh – westchnęłam, podnoszac ją – To „Ulysses”.
Znów zapanowała cisza.
- Chyba żartujesz, prawda? – zapytał nagle
- Co? – zapytałam podając mu ksiązkę – W sumie, to jest nawet dość dobra.
I znów ten uśmieszek.
- Ty. – zaśmiał się, tak mi się przynajmniej wydawało – Czytasz Ulyssesa.
- Tak i dla twojej informacji, to już go przeczytałam. To już drugi raz, kiedy to czytam.
- Parker. Proszę, nie rób sobie wstydu.
- O co ci chodzi Michael? – zapytałam odkładając książkę. On był niebotycznie wkurzajacy – Jestem uczennica, a to się znajduje w zbiorze lektur klasy angielskiego.
- Nie jesteś w klasie angielskiego. – powiedział gładko
- Jeszcze nie. - przyznałam – Ale chcę to zaliczyć w przyszłym roku, a ta ksiązka jest obowiązkowa, więc chciałam ją przeczytać i zrozumiec, zanim... Zapomnij. Wiesz, po prsotu... zapomnij.
Rzuciłam ksiązkę na biurko i odwróciłam, żeby z powrotem wejśc do łózka. Maria miała rację. Był osłem. Usłyszałam jakiś szelest. Sądziłam, ze wyszedł.
- Liz. – no to tyle na temat tej teorii. Nie odpowiedziałam – Liz.
- Co? – obróciłam się do niego
Siedział w oknie i trzymał książkę. Jedna stopa na zewnątrz, druga w pokoju.
- Który fragment najbardziej lubisz?
Oh, świetnie. Usiadłam.
- Słuchaj, Michael,wiem, że uwielbiasz słuchac takich rzeczy, bo przecież jesteś tak ponad ludźmi... – nabrałam powietrza – Mogłabym skłamac i powiedzieć, że bardzo podbał mi się ten rozdział, ale żeby być kompletnie szczera z tobą, ja naprawdę... Za wiele z tego nie zrozumiałam. Nigdy nie czytałam ksiązki, która była aż tak... trudna, i wiesz, żeby być do końca szczera, to wiele fragmetnów przyprawiło mnie o ból głowy.
Czekałam na jego ostatecznie poniżający cios. Nic. On tylko na mnie patrzył.
- Więc, wiesz, wygłaszaj sobie te swoje złosliwości, że ludzie nie używają nawet dziesięciu procent mózgu i tak dalej. Jestem zmęczona.
A on nadal siedział z ksiązką. Czekałam na kpinę, śmiech, cokolwiek. Cisza mnie dobijała. Oblizał usta. Oh, to pewnie będzie nieziemsko doskonałe.
- To... - zakaszlał - Trudno uwierzyć, ze ty tego nie zrozumiałaś.
Szczęka mi opadła.
- Czy ty... zaraz...Przepraszam... Czy to był komplement?
Przewrócił oczami.
- Nie ekscytuj się tak. To powszechnie wiadomo. Masz naukowe i matemtyczne sprawy w małym paluszku.
- Cóż... – to było naprawdę dziwne – No tak, rozumiem naukę i matematykę, ale angielski jest...niezależny. Nie ma dobrej albo złej odpowiedzi. Wszystko zalezy od własnej interpretacji. Jest bardziej...
- Skomplikowany?
- Ta. – nastapiła chwilowa pauza – Skomplikowany.
Obserwował mnie uwaznie przez kilka sekund.
- Coś ci powiem – zaczął – Pogadam z tobą o Ulyssesie, a ty mi powiesz coś o nauce.
- Przedmioty ścisłe?
Machnął bezradnie rękoma i przewrócił oczami.
- Astronomia. Fizyka. Matma. Wszystko jedno. Zgoda?
Ja nauczająca Michaela Guerina?
- Michael, to miłe, ale na serio nie wyobrażam sobie tego.
- Liz, Liz, Liz. – powiedział wstając i potrząsajac głową - Joyce przez dziesięc lat pisał tę książkę i powiedział, ze powinno zabrac dziesiec lat zrozumienie jej.
- Dziesięć lat? – byłam przerażona
- Tak, Liz. – uśmiechnął się i z powrotem obrócił – Dziesięć. Więc chcesz zaliczyć te zajęcia z angielskiego, czy nie?
Nie mogłam się powstrzymac, żeby nie zapytać:
- Michael, czemu obchodzi cię czy ja...
- W porzadku! – wrzasnął. Jego twarz była teraz odzwierciedleniem furii. Szedł w stronę okna, bardzo szybko.
- Nie! Michael, czekaj.
Zatrzymał się, Przechylił w stronę okna. Nabrałam powietrza. Jeszcze się nie obrócił.
- Michael, przepraszam, ok? Byłoby wspaniale, gdybyś mógł to dla mnie zrobić. To znaczy, byłabym bardzo wdzięczna.
Odwrócił się. Rozłozył ramiona, zmrużył oczy, to jego spojrzenie. Czułam się osaczona. Sądzona. Aż jęknęłam i skuliłam się w łóżku
- Po prostu nie rozumiem... dlaczego. – powiedziałam
Czekałam na to, ze ucieknie. Kiedy tego nie zrobił, wstałam i podeszłam o krok bliżej.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? Tylko tyle.
Nic. Żadnego ruchu, dźwięku, nic, zero. Miał w sobie wystarczająco tyle napięcia, aby zniszczyć małe miasteczko.
W pewnym momencie był jakby lekki ruch. Zajęlo mi pół minuty zorientowanie się, ze mrugnął.
- Chcesz mojej pomocy czy nie?
Nie odpowiedział na moje pytanie. Wolałam nie przeciągać struny.
- Tak.
Dalej się gapił. Czułam się jakbym zjadła ostatni kawałek czekoladowego ciasta i na dodatek nie było już tabasco. Cóż, nie miałam zamiaru prosić. Poza tym, może jego przebywanie tutaj to tylko wymówka. Ale wymówka na co?
- OK. – powiedział wreszcie, tak jakby to był mój pomysł - Zacznę od poczatku, a ty przerwiesz, kiedy czegoś nie zrozumiesz.
Usiadł na parapecie i otworzył książkę. Wyglądał na nieco zdenerwowanego, wyjął moją zakładkę i wyrzucił ją przez okno. Aż otworzyłam usta ze zdumienia.
- Co? - powiedział, przerwacając strony - chcesz to zrobić czy nie?
Zamknęłam buzię. Jutro znajdę tę zakładkę.
- Nic. – odpowiedziałam
- W porządku. – powiedział, opierając się - Strona pierwsza.
Chciałam go zapytać, czemu nie był w domu. Przyczepa nie była raczej domem, a Hank nie nadawał się na ojca, ale nawet Michael potrzebował snu. Czemu więc był tutaj ze mną?
********************
Tak się to zaczęło. Idę spać, budze się w środku nocy a on siedzi na oknie. Rozmawiamy, czytamy i sprzeczamy, az on zdecyduje się wyjść. Brakowało mi pełnego snu, ale kiedy w niektóre noce nie przychodził – żeby być z Maxem czy Issy, albo gapić się w gwiazdy – po prostu o nim śniłam.
Jako uczeń Michael pozostawiał wiele do życzenia. Wszystko olewał. Raz mu zaproponowałam wykład z fizyki, powiedziałam, że to mogłoby mu pomóc kontrolowac swoje moce tu na Ziemi. Wyśmiał mnie.
- Z pierwsza szansą, która się nadazy, spadam z tego padołu. - mówił – Jutro może mnie nie być, Liz. Wróc do astronomii.
Po co w ogóle próbuję?
Ale nadal było miło rozmawiać z nim. Mój 'związek' z Maxem był w martwym punkcie, wiec nauczanie Michaela pozwalało mi się wyzyć. Ten rytuał był zachowany jak zawsze: Przychodził, czytaliśmy, rozprawialiśmy nad tym, on wychodził. I w przeciwieństwie do Maxa... obecność Michaela była otrzeźwiająca.
Może to było to, czego chciałam. Coś niebezpiecznego.
Jeśli widzieliśmy się w ciągu dnia, nie wspominaliśmy o tym.
* * * * *
Stałem w cieniu i spoglądałem, jak Max odchodzi. Potrząsnąłem głową. Naprawde był honorowy. Albo głupi.
Zatrzymała go zanim zszedł po drabince. Miałem wrażenie, że powiedziała „Nie, czekaj” a potem całowała go. Zacisnąłem powieki. Odwróciłem twarz ku ziemi, policzyłem do dziesięciu. Wziąłem oddech i spojrzałem jeszcze raz. On już schodził na dół.
Mógł swobodnie odejsc od tego.
Wcisnąłem dłonie w kieszenie. Temperatura szybko malała. Zerknąłem na jej balkon, ale ona nie zniknęła.
Sam nie wiedziałem, czemu tam byłem. Ona nie pokazała się w tym kole ani na chwilkę. A chciałem, aby była pierwsza.
Spojrzałem na ulicę, którą szedł Max. Nic. Już go nie było. I nie wracał już tej nocy.
Znów spojrzałem na balkon. Nic jej nie obchodziłem. Chciała Maxa. Traciłem tylko czas. W palcach przesunłąem swój sygnet i znów zerknąłem na ulicę.
Ta. Zdecydowanie traciłem czas z Liz Parker.
Wspiąłem się po drabince, po dwa schodki naraz.
c.d.n.
PODWÓJNY WYBÓR
I
Tej nocy, kiedy Michael oddał mi pamiętnik, powiedział, że zazdrości Maxowi. Kazał mi tez załatwić lepszy zamek w oknie.
Jest się kompletnie bezbronnym, gdy się śpi. To denerwująca myśl, ze ktoś może być w twoim pokoju, kiedy śpisz.
Zwłaszcza jeśli tym kimś jest Michael.
Pierwszej nocy zablokowałam okno kawałkiem drewna. Potem przypomniałam sobie, że oni mają zdolność zmieniania materii i poczułam się odrobinkę głupio. Mógł to po prostu zmienić w pył. Jeśli by tego chciał.
Ale w sumie, to czym ja się martwiłam? On nie miał zamiaru wracać. Zablokowałam okno drewnem i położyłam się do łóżka. Przez godziny wpatrywałam się w nie.
Jakoś myśl, że Michael nie miał zamiaru wracać, nie sprawiła że czułam się lepiej.
Kiedy już zasnęłam, śniło mi się moje okno. Było zamknięte tak samo jak dziś.
A Michael stał na zewnątrz. Obserwował mnie.
Następnej nocy zamknęłam okno.
Ale potem zostawiłam je otwarte.
Może na to właśnie czekał. Na zaproszenie.
*************************
Obudziłam się, a on tam był. Siedział po prostu na parapecie, jego jedna noga dotykała podłogi w moim pokoju, druga była na parapecie, mógł swobodnie ruszyć w którą stronę chciał. Pochylał się lekko w moja stronę, jego prawa ręka leżała na jego kolanie. Patrzył na mnie tym swoim intensywnym spojrzeniem. Siedział sobie spokojnie, w blasku księżyca, obserwując mnie, jakby to było coś zupełnie normalnego. Jakby to robił co noc. Może tak było.
- Hej. - powiedział
Usiadłam w łóżku i okryłam się kołdrą.
- Hej. – odpowiedziałam – Co ty tu robisz?
- Sprawdzam czy wszystko w porządku.
- W porządku? – zgarnęłam włosy z twarzy. Sprawiał, ze czułam się zakłopotana – Ja... oczywiście, że wszystko w porządku, Michael. Co ty tu robisz?
- Nie podniecaj się. – wzruszył ramionami i oparł się o framugę okna, westchnął – Po prostu chciałem cię sprawdzić.
Zwalczyłam automatyczną reakcję, aby mu podziękować.
- Ta. – powiedziałam – U mnie wszystko ok.
- Dobrze. – wstał, żeby iść – Na razie.
- Michael ——
Czemu to zrobiłam?
Odwrócił się i uśmiechnął. Czemu się uśmiechał? Czemu go zatrzymałam?
Jego uśmiech mnie denerwował. Cóż, o ile to można było nazwać uśmiechem. To był raczej arogancki uśmieszek. Krew zaczęła mi szybciej krążyć.
Toczył ze mną gierki.
Uśmiechnął się jeszcze bardziej, kiedy zauważył, że się rumienię.
- Tak? – zapytał opierając się o framugę – Chcesz czegoś?
Boże, jak on był pewny siebie.
- Tak. - powiedziałam, a on uniósł nieco brwi i rozchylił usta – Zamknij za sobą okno.
Uśmieszek wyparował. Przez sekundę na jego twarzy malowało się niedowierzanie, potem wściekłość. Wbił we mnie wzrok, mocno, szukając cienia wątpliwości czy słabości.
Czego on szukał?
Co go to obchodziło?
Potem westchnął. Znudzony. Nonszalancki jak kot. Wydawało się, ze zaraz wrzaśnie.
- Cokolwiek. – powiedział
Przez kilka sekund jego kroki z gniewem odbijały się od mojego balkonu, potem była cisza. Musiał zeskoczyć. Byłam ciekawa czy wylądował bez szwanku. Po minucie przypomniało mi się, że trzeba oddychać.
* * *
Nie pokazywał się przez dłuższy czas, odkąd kazałam mu zamknąc za sobą okno. Nie rozmawialiśmy o tym za dnia – nie chciałam nic tłumaczyc Maxowi, czy Marii, a skoro Michael nie miał zamiaru się tym przejmowac, ja również nie miałam zamiaru tego robić.
Aż pewnej nocy obudziłam się, a on tam siedział.
- Mówiłem, żebyś załatwiła sobie lepszy zamek. – powiedział
Uśmiechnęłam się wbrew sobie.
- Czy wszystko w porzadku? - zapytałam
Jego twarz spochmurniała.
- Max czuje się dobrze – odpowiedział
- Nie pytałam o Maxa – powiedziałam cicho
On nadal spokojnie siedział. Nawet nie udawał, ze ma zamiar ze mną porozmawiac, czy coś. Czemu tu był? Czego ode mnie chciał?
- Porozmawiamy czy mam iśc spać? – zapytałam
- Rozmowa? – zasmiał się – Rozmowa. Świetnie. Otaczają mnie same kobiety, które chca bym wyrażał samego siebie.
- Czemu nie? – powiedziałam – Chyba, ze wolisz mi powiedziec, co robisz w moim pokoju o tej porze.
Przez chwilę myślałam, że wyjdzie. Zacisnął wargi, przebiegł po mnie wzrokiem i odsunął się od okna, oparł się o ścianę i usiadł.
- W porzadku. – powiedział – Rozmowa.
Oboje milczeliśmy.
- Cóż. – westchnął, wstal i otrzepał dłonie o biodra – To było niezwykle porywające. Powiem więcej... Wciągające. – powiedział, przesuwając się do okna – Na razie Parker.
Zatrzymał się nagle i wskazał palcem na moje biurko.
- Co to jest?
- Co czym jest? – zapytałam siadając w ciemności
- Książka.
- Oh – westchnęłam, podnoszac ją – To „Ulysses”.
Znów zapanowała cisza.
- Chyba żartujesz, prawda? – zapytał nagle
- Co? – zapytałam podając mu ksiązkę – W sumie, to jest nawet dość dobra.
I znów ten uśmieszek.
- Ty. – zaśmiał się, tak mi się przynajmniej wydawało – Czytasz Ulyssesa.
- Tak i dla twojej informacji, to już go przeczytałam. To już drugi raz, kiedy to czytam.
- Parker. Proszę, nie rób sobie wstydu.
- O co ci chodzi Michael? – zapytałam odkładając książkę. On był niebotycznie wkurzajacy – Jestem uczennica, a to się znajduje w zbiorze lektur klasy angielskiego.
- Nie jesteś w klasie angielskiego. – powiedział gładko
- Jeszcze nie. - przyznałam – Ale chcę to zaliczyć w przyszłym roku, a ta ksiązka jest obowiązkowa, więc chciałam ją przeczytać i zrozumiec, zanim... Zapomnij. Wiesz, po prsotu... zapomnij.
Rzuciłam ksiązkę na biurko i odwróciłam, żeby z powrotem wejśc do łózka. Maria miała rację. Był osłem. Usłyszałam jakiś szelest. Sądziłam, ze wyszedł.
- Liz. – no to tyle na temat tej teorii. Nie odpowiedziałam – Liz.
- Co? – obróciłam się do niego
Siedział w oknie i trzymał książkę. Jedna stopa na zewnątrz, druga w pokoju.
- Który fragment najbardziej lubisz?
Oh, świetnie. Usiadłam.
- Słuchaj, Michael,wiem, że uwielbiasz słuchac takich rzeczy, bo przecież jesteś tak ponad ludźmi... – nabrałam powietrza – Mogłabym skłamac i powiedzieć, że bardzo podbał mi się ten rozdział, ale żeby być kompletnie szczera z tobą, ja naprawdę... Za wiele z tego nie zrozumiałam. Nigdy nie czytałam ksiązki, która była aż tak... trudna, i wiesz, żeby być do końca szczera, to wiele fragmetnów przyprawiło mnie o ból głowy.
Czekałam na jego ostatecznie poniżający cios. Nic. On tylko na mnie patrzył.
- Więc, wiesz, wygłaszaj sobie te swoje złosliwości, że ludzie nie używają nawet dziesięciu procent mózgu i tak dalej. Jestem zmęczona.
A on nadal siedział z ksiązką. Czekałam na kpinę, śmiech, cokolwiek. Cisza mnie dobijała. Oblizał usta. Oh, to pewnie będzie nieziemsko doskonałe.
- To... - zakaszlał - Trudno uwierzyć, ze ty tego nie zrozumiałaś.
Szczęka mi opadła.
- Czy ty... zaraz...Przepraszam... Czy to był komplement?
Przewrócił oczami.
- Nie ekscytuj się tak. To powszechnie wiadomo. Masz naukowe i matemtyczne sprawy w małym paluszku.
- Cóż... – to było naprawdę dziwne – No tak, rozumiem naukę i matematykę, ale angielski jest...niezależny. Nie ma dobrej albo złej odpowiedzi. Wszystko zalezy od własnej interpretacji. Jest bardziej...
- Skomplikowany?
- Ta. – nastapiła chwilowa pauza – Skomplikowany.
Obserwował mnie uwaznie przez kilka sekund.
- Coś ci powiem – zaczął – Pogadam z tobą o Ulyssesie, a ty mi powiesz coś o nauce.
- Przedmioty ścisłe?
Machnął bezradnie rękoma i przewrócił oczami.
- Astronomia. Fizyka. Matma. Wszystko jedno. Zgoda?
Ja nauczająca Michaela Guerina?
- Michael, to miłe, ale na serio nie wyobrażam sobie tego.
- Liz, Liz, Liz. – powiedział wstając i potrząsajac głową - Joyce przez dziesięc lat pisał tę książkę i powiedział, ze powinno zabrac dziesiec lat zrozumienie jej.
- Dziesięć lat? – byłam przerażona
- Tak, Liz. – uśmiechnął się i z powrotem obrócił – Dziesięć. Więc chcesz zaliczyć te zajęcia z angielskiego, czy nie?
Nie mogłam się powstrzymac, żeby nie zapytać:
- Michael, czemu obchodzi cię czy ja...
- W porzadku! – wrzasnął. Jego twarz była teraz odzwierciedleniem furii. Szedł w stronę okna, bardzo szybko.
- Nie! Michael, czekaj.
Zatrzymał się, Przechylił w stronę okna. Nabrałam powietrza. Jeszcze się nie obrócił.
- Michael, przepraszam, ok? Byłoby wspaniale, gdybyś mógł to dla mnie zrobić. To znaczy, byłabym bardzo wdzięczna.
Odwrócił się. Rozłozył ramiona, zmrużył oczy, to jego spojrzenie. Czułam się osaczona. Sądzona. Aż jęknęłam i skuliłam się w łóżku
- Po prostu nie rozumiem... dlaczego. – powiedziałam
Czekałam na to, ze ucieknie. Kiedy tego nie zrobił, wstałam i podeszłam o krok bliżej.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? Tylko tyle.
Nic. Żadnego ruchu, dźwięku, nic, zero. Miał w sobie wystarczająco tyle napięcia, aby zniszczyć małe miasteczko.
W pewnym momencie był jakby lekki ruch. Zajęlo mi pół minuty zorientowanie się, ze mrugnął.
- Chcesz mojej pomocy czy nie?
Nie odpowiedział na moje pytanie. Wolałam nie przeciągać struny.
- Tak.
Dalej się gapił. Czułam się jakbym zjadła ostatni kawałek czekoladowego ciasta i na dodatek nie było już tabasco. Cóż, nie miałam zamiaru prosić. Poza tym, może jego przebywanie tutaj to tylko wymówka. Ale wymówka na co?
- OK. – powiedział wreszcie, tak jakby to był mój pomysł - Zacznę od poczatku, a ty przerwiesz, kiedy czegoś nie zrozumiesz.
Usiadł na parapecie i otworzył książkę. Wyglądał na nieco zdenerwowanego, wyjął moją zakładkę i wyrzucił ją przez okno. Aż otworzyłam usta ze zdumienia.
- Co? - powiedział, przerwacając strony - chcesz to zrobić czy nie?
Zamknęłam buzię. Jutro znajdę tę zakładkę.
- Nic. – odpowiedziałam
- W porządku. – powiedział, opierając się - Strona pierwsza.
Chciałam go zapytać, czemu nie był w domu. Przyczepa nie była raczej domem, a Hank nie nadawał się na ojca, ale nawet Michael potrzebował snu. Czemu więc był tutaj ze mną?
********************
Tak się to zaczęło. Idę spać, budze się w środku nocy a on siedzi na oknie. Rozmawiamy, czytamy i sprzeczamy, az on zdecyduje się wyjść. Brakowało mi pełnego snu, ale kiedy w niektóre noce nie przychodził – żeby być z Maxem czy Issy, albo gapić się w gwiazdy – po prostu o nim śniłam.
Jako uczeń Michael pozostawiał wiele do życzenia. Wszystko olewał. Raz mu zaproponowałam wykład z fizyki, powiedziałam, że to mogłoby mu pomóc kontrolowac swoje moce tu na Ziemi. Wyśmiał mnie.
- Z pierwsza szansą, która się nadazy, spadam z tego padołu. - mówił – Jutro może mnie nie być, Liz. Wróc do astronomii.
Po co w ogóle próbuję?
Ale nadal było miło rozmawiać z nim. Mój 'związek' z Maxem był w martwym punkcie, wiec nauczanie Michaela pozwalało mi się wyzyć. Ten rytuał był zachowany jak zawsze: Przychodził, czytaliśmy, rozprawialiśmy nad tym, on wychodził. I w przeciwieństwie do Maxa... obecność Michaela była otrzeźwiająca.
Może to było to, czego chciałam. Coś niebezpiecznego.
Jeśli widzieliśmy się w ciągu dnia, nie wspominaliśmy o tym.
* * * * *
Stałem w cieniu i spoglądałem, jak Max odchodzi. Potrząsnąłem głową. Naprawde był honorowy. Albo głupi.
Zatrzymała go zanim zszedł po drabince. Miałem wrażenie, że powiedziała „Nie, czekaj” a potem całowała go. Zacisnąłem powieki. Odwróciłem twarz ku ziemi, policzyłem do dziesięciu. Wziąłem oddech i spojrzałem jeszcze raz. On już schodził na dół.
Mógł swobodnie odejsc od tego.
Wcisnąłem dłonie w kieszenie. Temperatura szybko malała. Zerknąłem na jej balkon, ale ona nie zniknęła.
Sam nie wiedziałem, czemu tam byłem. Ona nie pokazała się w tym kole ani na chwilkę. A chciałem, aby była pierwsza.
Spojrzałem na ulicę, którą szedł Max. Nic. Już go nie było. I nie wracał już tej nocy.
Znów spojrzałem na balkon. Nic jej nie obchodziłem. Chciała Maxa. Traciłem tylko czas. W palcach przesunłąem swój sygnet i znów zerknąłem na ulicę.
Ta. Zdecydowanie traciłem czas z Liz Parker.
Wspiąłem się po drabince, po dwa schodki naraz.
c.d.n.