No, wróciłam ze szkoły, na historii dzisiaj dostaliśmy kserokopie francuskiego podręcznika, po jednej stronie ogólnie prehistoria, a po drugiej starożytny Egipt... To było coś
Ale pomyślałam sobie, pomyślałam... I wymyśliłam coś jeszcze. Po pierwsze zmieniłabym imię Nasedusowi, a autobusie mnie naszło. Nasedeo... Tak więc Jess al Ramirhanda podarował Lizeth strój podróżny, nie wiem, z jakiąś chustą do zakrycia twarzy (w końcu ona była Egipcjanką, a Jess był Hindusem, względnie Arabem...), no i uznał, że imię może zostać (naturalnie znał tą drugą wersję, Lizit). Tak więc, ujęty bezradnością i niewinnością dziewczyny czy może młodej kobiety obiecuje jej pomóc... Wyruszają oboje z miasta Kisz/Babilon i kierują się w strone Indii... Możliwe, że wybrali drogę morską Wygodniej, zdaje się... I docierają sobie do Hrappy albo Mohendżo Daro (nie jestem pewna, też do wyboru do koloru, tym bardziej, że nie wiem, czy to Stare Państwo czy Średnie... Tzn. Egipt...). Za nimi podąża tajemniczy Nasedeo vel Nasedus. Nie wiadomo dlaczego Jess al Ramirhandę i Lizit napadają nie wiem, piraci, złoczyńcy, kogo tam chcecie... Oczywiście Jesse al Ramirhanda staje w obrobnie swoich ludzi, towaru i zostaje ciężko ranny, na szczęście Lizit w porę przypomina sobie o tym, że jest Uskrzydloną (odsyłam do książki Joan Grant), "córką Anubisa, Dzierżącą Złoty Lotos Wiedzy, Czuwającą nad Szalami Sprawiedliwości,Dzierżącą Bicz i Berło" (cytat z wyżej wymienionej książki.,..). No... była... I oczywiście leczy rannego sobie i kapłanom znanymi rzeczami... Oczywiście nikomu nie mówi, że jest Faraonem, tylko że uczyła się w świątyni... Tymczasem Nasedeo/Nasedus wie już wszystko i oto ma Faraona jak na dłoni... Pozwólmy jednak dotrzeć im do celu, niech sobie nawet miasto wybiorą, nie będę im nic narzucać. Do czasu, rzecz jasna... Przenieśmy się zas do pewnego mokrego lochu. Na kupce zgniłej słomy (kto by dbał o więźniów, skoro nie ma miłosiernej Lizeth?) choruje sobie Isa-Bel. Wierny Aleksandus siedzi koło niej i trzęsie się z zimna, nie pewny, czy zaraz nie wpuszcza tutaj krokodyli. W kńcu jest tylko lekarzem, i to w dodatku pochodzącym z Krety... Maaria, Maxeus i Mi-Chael zaś próbują wymyślić jakiś plan... Opornie im idzie, bo od myślenia jest tylko Maxeus, Maaria zaś jest zajęta "tym barbarzyńcą" Mi-Chaelem (w końcu on tak rewelacyjnie powozi rydwanem... Ach, wszyscy by padli z zazdrości... Znaczy, wszystkie), z wzajemnością zresztą. Maxeus musi myśleć sam, ale jak tu myśleć, skoro przed oczami ma rozzłoszczoną twarz ukochanej kobiety, która dla niego porzuciła władzę, swój kraj, wyrzekła się rodziny i przyjaciół, i którą on zostawił na pastwę losu w Babilonie/Kisz... I do tego jeszcze ta Tessalia, która najwyraźniej w świecie chyba na niego poluje... Nic więc dziwnego, że plan tego wszystkiego jest nieco kulawy, w dodatku nikt z nich nie zauważa, że w komnacie najzwyczjniej w świecie był podsłuch, w postaci dziurek ukrytych pod matą na ścianie... I niestety żadne z nich nie miało daru jasnowidzenia jak Lizeth i Isa-Bel... Tymczasem po drugiej stronie ściany Tessalia w milczeniu przetrawiała to, co właśnie usłyszała. Zemsta będzie słodka, a szczególnie zemsta odrzuconej kobiety...