Oto reszta mojego ficka. Zapraszam do lektury !
Gwiazdy i Anioły ( CDN)
- A więc jakie mamy na dziś plany pani Evans ?- Max uśmiechnął się , muskając wargami ucho Liz.
Oboje stali na zapleczu restauracji Parkerów.
Liz odsunęła się i spojrzała na swego męża błyszczącymi oczami. To będzie ich druga gwiazdka od kiedy są małżeństwem. Rok temu Święta były bardzo wzruszające, ponieważ to właśnie wtedy powrócili z długiej tułaczki , do jakiej zmusiła ich ucieczka przed FBI. Od tamtego czasu życie toczyło się spokojnie, choć nie do końca tak, jak wymarzyła to sobie Liz. A ona, zawsze chciała studiować na Harvardzie. Sytuacja jednak nie pozwalała jej na to, dlatego na razie musiała zadowolić się studiowaniem zaocznie w Santa Fe, wspólnie z Maxem, Michaelem i Isabel. I to oczywiście była ta lepsza strona medalu. Znowu byli razem...no, może nie zupełnie, bo Maria zajmowała się swoją karierą muzyczną i jak do tej pory pracowała na dwa etaty- w ciągu tygodnia w starym, poczciwym Crashdown, a na weekend wyjeżdżała do Clovis, gdzie w miejscowym radiu prowadziła program muzyczny. Kyle ciągle pracował w warsztacie mechanicznym , lecz od tego roku obiecał sobie że wybierze się na jakieś studia. Może. Przyszłość wciąż była niepewna.
- Moi rodzice zaprosili nas na świąteczny obiad ...- odrzekła Liz.- Musimy pójść.
- No, to nie mamy wyboru.- Max zrobił niewinną minę. – Ale wieczorem...chyba mamy trochę czasu dla siebie ?
Liz zamruczała z zadowoleniem. Wiedziała co to znaczy. A znaczyło to, że wieczorem będą siedzieć na balkonie swej małej kawalerki i popijać wino, i całować się i...
- Wychodzę !- Maria wparowała do pomieszczenia- Opus...! Nie chciałam przerywać romantycznej chwili – dodała szybko na widok Maxa i Liz.
- Dasz się zaprosić jutro na lodowisko ?- spytała Liz, wyswobadzając się z objęć Maxa.
- Jasne.
- Świetnie, może być zaraz po pracy ?
- Tak.- Maria zapięła płaszcz i chwyciła torebkę- To pa !
- Pa !
Liz z westchnieniem przytuliła się do Maxa.
- Tato ?- Kyle zajrzał do salonu.
Jim Valenti odwrócił się do syna. Miał właśnie wychodzić do pracy, bo dziś policjanci urządzali mały, świąteczny poczęstunek w biurze.
- Kyle, już po pracy ?- szeryf poprawił kapelusz.
- Tak...- zawahał się i dodał- Możemy o czymś porozmawiać ?
Jim spojrzał na zegarek, a potem na syna. Ciężko usiadł na kanapie.
- Słucham.
- Po świętach złożę podanie na studia. Do Phoenix. Już postanowiłem. – wypowiedział jednym tchem chłopak.
Popatrzył badawczo na ojca. Jego doświadczona twarz rozjaśniła się uśmiechem.
- Cieszę się...ostatnio nawet chciałem ci to zaproponować. Najwyższy czas, żebyś skończył z zawodem mechanika. Przecież odzyskałem posadę.
- Naprawdę ?- Kyle nie krył zdziwienia.
- Mówię poważnie Kyle. Od tego zależy twoja przyszłość.
- I nie przeszkadza ci, że to daleko stąd ?
Jim podszedł do syna i objął go ramieniem.
- Nauczyliśmy się radzić sobie we dwóch. Ale wiedziałem , że przyjdzie czas kiedy będziesz podejmował dorosłe decyzje. Ten czas nadszedł. A ja jestem gliną...i jestem twardy.
- Kocham cię tato.- wybąkał Kyle.
- I ja ciebie synu.- szeryf westchnął- No, dość tych ckliwych słów ! Muszę lecieć, a ty nie zapomnij kupić prezentów dla Amy i Marii ! Pieniądze leżą na stole.
Z każdym krokiem, który głuchym stukotem odbijał się po korytarzu , Isabel traciła resztki odwagi. Choć miała świadomość, że przecież musi wypełnić obowiązek, musi dać tym dzieciom prezenty jak to robiła w każde Święta, to jednak coraz bardziej bała się spotkania ze wspomnieniem. Z cierpieniem. Z bólem, który odrodzi się , kiedy tylko spojrzy na twarz małego dziecka. Wiedziała o tym. Była pewna, że za moment ujrzy przed sobą siebie i Jessego. Przed tamtą choinką. W tamtą Wigilię. A potem, poczuje to znowu. Wyraźnie, tak jakby to było wczoraj. I usłyszy słowa : „przykro mi pani Ramirez…straciła pani to dziecko”. Straciła pani…straciła. Boże ! Isabel zatrzymała się. Nie wejdzie tam. Nie jest gotowa na oglądanie tych roześmianych twarzyczek. Jeszcze nie ! Dlaczego serce jej tak otępiało ? Nie, Boże nie pozwól ! Powoli ruszyła do przodu. Nie wolno ci przegrać, Isabel…
Jesse wyjął z bagażnika trzy pudła pełne ozdób choinkowych i uginając się pod ich ciężarem popchnął wahadłowe drzwi Crashdown.
- Jest tu ktoś ?!- zawołał od progu.
- Idę !- odpowiedział mu głos Liz.
- To od Isabel. – Jesse postawił pakunki przed dziewczyną.- Powiedziała, że pomoże tobie i Marii w dekorowaniu, ale po południu. Teraz jest w Domu Dziecka. Ustala termin mikołajek.
- Cała Isabel !- Liz oparła się o ladę.
Utkwiła wzrok w Jessym. Coś było nie tak. Jego oczy wyrażały przygnębienie.
- Wydaje mi się, że ona za wszelką cenę próbuje zapomnieć.- odezwał się głucho.
Liz posmutniała. Stanął przed nią obraz tamtej Wigilii. W szpitalu, kiedy oni wszyscy stali przed białymi drzwiami. I kiedy usłyszeli rozdzierający płacz Isabel, a potem jej pytanie : „ Dlaczego Chrystus w dzień swoich narodzin, zabiera moje dziecko ?”. Trudno było ukryć wtedy łzy. Trudno było nie czuć ucisku w sercu…A teraz patrząc na Jessego Liz była pewna, że on czuje to wszystko do dziś.
- Jesse…może powinieneś porozmawiać z psychologiem ? Ty i Isabel…- odrzekła łagodnie.
- I co ?- w jego głosie brzmiała pretensja.- Powiemy mu : nie możemy mieć dziecka, bo moja żona jest kosmitką !?
Liz delikatnie dotknęła jego ręki.
- Nie denerwuj się Jesse. To wymaga czasu. Możesz na nas liczyć.
Mężczyzna popatrzył krótko na dziewczynę, a potem objął ją silnie.
- Wiem Liz. Wiem , że chcesz jak najlepiej. Ale te rany już zawsze pozostaną otwarte.
Zmarznięta Maria właśnie zdejmowała płaszcz, gdy zadzwonił telefon. Na dźwięk dzwonka rzuciła okrycie, następnie potknęła się na schodach, by na koniec uderzyć się w nogę , o ostry kant łóżka. Udało się jej jednak podnieść słuchawkę.
- Maria ?- odezwał się po drugiej stronie Kyle.
- Cześć. Co dzwonisz , bo nie wiesz co mi kupić ?- spytała ironicznie.
- Ha.Ha.Ha.- zatriumfował chłopak.- I tu cię zaskoczę. Mam już dla ciebie prezent i właśnie dlatego musisz przyjść i go zobaczyć…
Dziewczyna pisnęła , ekscytując się :
- Jest aż taki duży i wyjątkowy ?!
- Hm…- mruknął zagadkowo syn szeryfa.- Wyjątkowy na pewno.
- To gdzie ?
- Na stacji busów. – rzucił Kyle.
- Co ?
- Oj Maria…
- Och no co ! Zwykła ciekawość !
- Brakuje nam takich ludzi jak pani. – dyrektorka Domu Dziecka uśmiechnęła się serdecznie.- Niech pani powie ile wyniosły koszty…
- Nie ma mowy ! Robię to dla dzieci. – Isabel pokiwała głową.
Drobna blondynka podniosła się od dyrektorskiego biurka.
- Mam jeszcze prośbę…tylko nie wiem czy powinnam. Pani i tak już dużo zrobiła…
- Proszę mówić. – na bladej twarzy kosmitki pojawił się promień słońca.
- Te dzieci…one bardzo potrzebują bliskości. Myślę, że dobrze byłoby zorganizować im jakieś zabawy w Święta.
- Miałam taki plan. – odpowiedziała spokojnie Isabel. – Jestem wolna cały tydzień.
Podniosła się z miejsca i popatrzyła głęboko w oczy swej rozmówczyni.
- Zawsze mam czas dla dzieci. – dodała. – Cóż muszę już lecieć, ale zadzwonię jutro.
- Oczywiście Do zobaczenia…- dyrektorka Domu uścisnęła Izzy .- Mówił pani ktoś, że jest pani niesamowita ?
Kiedy Maria nareszcie przedarła się przez zasypane kompletnie chodniki i dotarła w umówione miejsce, poczuła podstęp. Czyż Kyle nie zachowywał się dziwnie w rozmowie z nią ? I jeszcze to że wybrał takie miejsce ? Nękało ją coraz więcej wątpliwości. I właściwie nie wiedziała dlaczego.
- Hej Maria ! Tutaj !- usłyszała krzyk.
Obejrzała się i już za chwilę, okręcona szalikiem , zziajana, stanęła koło młodego Valentiego.
- Pokazuj !- podskoczyła do góry, klepiąc go w ramię.
Chłopak cofnął się do tyłu.
- Możesz wyjść !- zawołał w czyjąś stronę.
Maria z dziwnym uciskiem w żołądku spojrzała przed siebie. A tam, cały zasypany padającym śniegiem, w długim płaszczu, z błyszczącymi oczami stał on. Michael Guerin.
Isabel odsunęła się w prawo i chrząknęła znacząco.
- Ten Mikołaj tu w ogóle nie pasuje.- zwróciła się do Liz.
Parker oderwała się od zawieszania nad drzwiami błyszczących łańcuchów.
- Nie wygląda aż tak zle.- powiedziała.
- Wygląda okropnie !- Isabel podniosła głos, krzywiąc się. – Poza tym, mówisz jak Michael, kiedy jest mu wszystko jedno, a przecież…- Isabel zawiesiła głos.
- Wiem, wiem.- Liz roześmiała się- W Święta nie może nam być wszystko jedno !
- No właśnie. – Isabel podeszła do okna i zdjęła jak to określiła „ to szkaradztwo”.
- Wracając do Michaela…- zaczęła Liz.- Czy wiesz coś na temat jego świątecznych planów ?
- Owszem. Zaprosiłam go do mnie i Jessego.
- Przyjedzie ?!
Isabel zmarszczyła się.
- Zapewne…a co ?
- No wiesz, chodzi o Marię. Ona za nim tęskni.
Kosmitka wzięła się za rozplątywanie światełek.
- Przewidziałam to. Dlatego go zaprosiłam. Pogodzę ich i wszyscy będą szczęśliwi.
Liz zauważyła, że Izzy mówi drżącym głosem. Szamocze się ze sznurem od światełek. Przejmuje Mikołajem, który krzywo wisi na okiennicy. Martwi dwojgiem dorosłych ludzi, którzy powinni sami rozwiązać problemy. Jesse miał rację. „ Ona za wszelką cenę usiłuje zapomnieć.” Liz popatrzyła na jej zgaszoną twarz. W jednej sekundzie złapała ją za rękę.
- Isabel , a co z tobą ? Jesteś szczęśliwa ?
Podniosła na nią wzrok. Milczała. Tylko jej oczy znowu sprawiły, że stała się „ królową Śniegu”…
Maria uczyniła niepewny ruch w stronę Michaela. Niezgrabnie wyciągnęła rękę do przodu. Serce wyrywało się z jej piersi.
- Cześć.- powiedziała cicho.
- Witaj.- Michael uścisną jej dłoń.
Nawet przez rękawiczkę czuła jego skórę. Przeszedł ją dreszcz.
- No to ja lecę…- Kyle podrapał się w głowę.- Pewno macie wiele do obgadania…
Maria rzuciła mu mordercze spojrzenie. Mrugnął do niej z głupawym uśmiechem na twarzy i odszedł w stronę miasta. A ona uświadomiła sobie, że została z nim sam na sam. Z wysokim, przystojnym Michaelem, którego włosy pełne były płatków śniegu. Z człowiekiem, którego kochała.
- Um..- zawahała się, uciekając od niego wzrokiem.- Przyjechałeś do…do Maxa ?
Michael zaprzeczył ruchem głowy.
- Isabel mnie zaprosiła.
- Aha…a jak tam na studiach ?
Michael uśmiechnął się swoim tajemniczym uśmiechem. A potem zrobił coś, co powtórnie obudziło w niej dreszcze. Wziął ją pod rękę. Tak po prostu.
- Tydzień temu zdałem ostatnie zaliczenie.
- Gratuluję.- odrzekła zdawkowo.
Szczerze mówiąc wszystko się w niej paliło. Jego bliskość, głos, spojrzenie…czuła jakby przejrzał ją na wylot. Nagle zatrzymał się. Zrobiła więc to samo.
- Maria, spójrz mi w oczy.- powiedział łagodnie.
Ale ona nie potrafiła oderwać oczu od swoich butów. Dlaczego tak jest, że kiedy ktoś cię o coś prosi ty robisz dokładnie odwrotnie ? W takiej sytuacji…
Ręka chłopaka powoli dotknęła jej podbródka i stanowczo uniosła jej głowę do góry. Maria nie mogła już złapać oddechu.
- Przecież wiesz dobrze, że nie przyjechałem do Isabel. Przyjechałem do ciebie…
Ten miękki głos do niego nie pasował. Coś się święciło. Dziewczynę ogarnął dziwny strach.
- Michael ja…
- Dlaczego nie dałaś mi drugiej szansy ? Dlaczego nie dałaś wyjaśnić ?- to już zabrzmiało jak zarzut.
Bo to jest zarzut, pomyślała. Okey, wykłada karty na stół. Niech tak będzie, skoro tego chce.
- Widziałam cię z nią !- Maria sama nie zauważyła, że jej głos pełen jest pretensji. – Wkładałeś na jej palec pierścionek !
- To znaczyło coś zupełnie innego !- Michael krzyknął.
Dawna gwałtowność dała znać o sobie. W głębi duszy Maria ucieszyła się. Takiego Michaela kochała.
- Niby co ?- warknęła.
- A to, że Jen była moją przyjaciółką i radziłem się jej jaki pierścionek wybrać ! A potem go przymierzyła , bo ma podobne palce do ciebie ! To był pierścionek dla ciebie !
Maria poczuła się słabo. Dla niej ? To było dla niej ?
- Coś ty powiedział…?
- Wtedy chciałem ci się oświadczyć…ale mi nie uwierzyłaś. Nie uwierzyłaś mi. Nie miałaś do mnie zaufania. Teraz też go nie masz. Przykro mi…
Michael postawił kołnierz i zostawiając ją na środku skrzyżowania ruszył do przodu. Maria nie miała siły za nim biec. To już koniec. Chciał się jej oświadczyć ! A ona wszystko zepsuła…chwila, mam takie same palce jak ona?!
Isabel wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi. Dziś nie da po sobie poznać smutku. Michael zaraz by się gniewał. Jedno słowo Liz nie mogło przecież zburzyć tego muru, jakim odgrodziła się od świata. Ciągle jesteś bezpieczna Isabel…
- Michael !- rzuciła mu się w ramiona.
- Nareszcie w domu !- kosmita obkręcił siostrę dookoła siebie.
- Cieszę się, że jesteś. U nas już wszystko gotowe.
Jesse puścił oko do Miśka, a ten wymówił bezgłośne : „Świąteczna faszystka”.
- Nie wątpię.- odrzekł. – Stare, poczciwe Roswell.
- Tak, a ty starym , poczciwym zwyczajem jesteś Mikołajem. Dziś wieczór idziemy do Domu Dziecka.
Michael stanął jak wyryty.
- Co takiego ?!
- Jestem największą idiotką na świecie !- Maria wytarła nos w setną z kolei chusteczkę.
Siedziała w domu Liz, która szykowała się do wyjścia z Maxem na świąteczny obiad do swoich rodziców.
- Maria jestem pewna , że dojdziecie do porozumienia. Chyba nie poświęcicie miłości z powodu głupiej dumy !- Liz wiązała Maxowi krawat.
- Gdyby to było takie proste …
- Michael nie pozwoli ci odejść.- dorzucił Max.
- Ty nie masz prawa głosu ! Nie jesteś kobietą i dlatego nie jesteś obiektywny!- obruszyła się Maria.
Max zaśmiał się głośno.
- A ty jesteś ?
Isabel jeszcze nigdy nie czuła się tak jak teraz. Otaczał ją tłum małych, zasłuchanych twarzyczek, których roześmiane oczęta wpatrywały się tylko w nią. A ona spokojnie, z wielkim oddaniem czytała im jedną z tych pięknych, świątecznych bajek, które zawsze dobrze się kończą. Opowieść ta nosiła tytuł „ Gwiazdy i Anioły”. I była magiczna. Magiczna do tego stopnia , że nawet Mikołaj – Michael, trzymający na kolanach przysypiającego, rudego chłopczyka, zdawał się być zaczarowany. Chyba błądził myślami daleko od tego miejsca.
- „I wtedy jedna gwiazdka spadła i z niej narodził się anioł. Z śnieżnobiałymi skrzydłami, o pięknym głosie. Czysty i nieskazitelny. Dlatego kiedy spojrzysz w gwiazdy i wypowiesz życzenie spełni się. Bo gwiazdy to oczy Anioła”.
Izzy zamknęła książeczkę. Już wiedziała, że przyjdzie tu i jutro.
- Pobawisz się ze mną ?- nieśmiały , dziecięcy głosik doszedł do uszu Isabel.
Obróciła się i jej twarz momentalnie promieniała uśmiechem. To była Jessica. Sześcioletnie , urocze stworzenie o bujnych blond lokach i wesołych, ciemnych oczach, które od razu zwróciło uwagę Isabel. Już tydzień temu, gdy Isabel przyszła tu z Michaelem po raz pierwszy , mała Jessica pociągnęła Mikołaja za sztuczną brodę i wywołała w sercu Isabel szczery śmiech i wzruszenie. Swoją prostotą i ciepłym głosikiem, który tak słodko dwa dni temu wyśpiewał na deskach dziecięcego teatrzyku „Cichą Noc”, sprawiła, że Isabel otworzyła się na wspomnienia. Od tej pory Izzy właściwie przychodziła tu tylko dla tej dziewczynki. Trzy dni temu wzięła ją na cały dzień do domu i kupiła pluszowego misia. Jesse też ją uwielbiał. Polubił ją od razu. Tak jak Isabel…
- A w co się pobawimy ?- Isabel złapała małą rączkę.
- W dom !- zasepleniła mała. – Ja będę twoją córeczką, a ty moją mamusią ! Dobrze ?
Isabel zatkało. Silne ukłucie szarpnęło ją w piersi. „ Twoją córeczką…”. Twoją…
- Isabel…Isabel !- mała krzyknęła natarczywie. – Czemu jesteś smutna ?
Kosmitka spojrzała czule na niewinne usteczka. Bez słowa wzięła dziewczynkę na kolana.
- Kiedyś miałam taką córeczkę jak ty…- zaczęła ledwo słyszalnie.
- Co się z nią stało ?- ciepła główka przytuliła się do kobiecej piersi.
Isabel przylgnęła do niej. Nie chciała jej puszczać.
- Umarła, zanim się urodziła…- wypowiedziała złamanym głosem.
Jessica podniosła czarne źrenice. Przełknęła ślinę.
- Ty nie masz córeczki, a ja mamusi…zostań moją mamusią…
- Jesteś pewna, ze tego chcesz ?- Jesse stanął przy oknie, obejmując żonę.
- Jeszcze nigdy nie byłam niczego tak pewna…tylko czy ty …
Jesse westchnął.
- Chyba muszę się przyznać. Ja też pokochałem tego szkraba…a jeśli to nasza jedyna szansa na potomstwo…
Położyła mu palec na ustach.
- Dziś Wigilia. Zabierzmy ją do siebie. A potem załatwimy resztę. Oni się zgodzą.
- Myślisz ?
- Bóg mi ją zesłał !
Maria przestępowała z nogi na nogę. Stała tak z ciastem i świątecznym indykiem w jednej siatce oraz z górą innego jedzenia w drugiej, przed starym apartamentem Michaela. W środku tygodnia przeniósł się tu od Isabel, bo widział że ona coraz bardziej zaczyna być zajęta jedną z dziewczynek z Domu Dziecka , i jak mówił, był by tam w charakterze kuli u nogi. Oczywiście tego wszystkiego Maria dowiedziała się od Liz, bo sama nie odezwała się do chłopaka od czasu feralnego spotkania. Ale dziś…dziś powiedziała sobie wszystko albo nic. Była Wigilia. Michael znowu będzie sam. I ona też…bo bez względu na to ilu ludzi będzie miała przy sobie , to gdy jego zabraknie, tak naprawdę bezie sama. Do końca swych dni. Nie mogła na to pozwolić ! Zapukała. Michael pojawił się tak szybko, jakby cały ten czas stał przed drzwiami i zastanawiał się czy ją wpuścić. Miał na sobie sprany podkoszulek i spodnie. Uśmiechnął się zabójczo na jej widok.
- Wiesz co ? Myślałem że już nigdy nie zapukasz. Stałem za tym drzwiami jak głupi…
Maria postawiła siatki na podłodze. Wzięła głęboki wdech.
- No więc zapukałam i chcę coś powiedzieć.
Michael oparł się o framugę. Nie spuszczał z niej wzroku.
- Przepraszam…za to, że ci nie uwierzyłam.
Chłopak poruszył się.
- I…?
- I to, że chyba kocham cię jak głupia. I dlatego tu jestem. Z indykiem i tym całym kramem. I z rozedrganym głosem. I z tą idiotyczną przemową…
- Skończyłaś ?- kosmita zbliżył się do niej.
- T…Tak…- Maria była zaskoczona.
A ona podszedł do niej , ujął za ramiona i wyszeptał :
- Teraz ja. – klękną.
Łzy zakręciły się w jej oczach.
- Mario Deluca…czy wyjdziesz za mnie ?
Maria roześmiała się, a potem rzuciła się na niego wpadając prosto w świątecznego indyka.
Dyrektor Domu Dziecka Andy Miles powoli odwróciła się ku roześmianej Isabel Evans- Ramirez.
- Mój Boże…to pani nic nie wie ?- powiedziała z przerażeniem.
Isabel wzruszyła ramionami.
- A co miałabym wiedzieć ?
- Nie może pani zabrać Jessici. Przed godziną odwiezli ją do szpitala.
Isabel zbladła.
- Słucham ?
- Pani nic nie wie !
- Czego nie wiem !?- Isabel gwałtownie zerwała się z krzesła.
- To dziecko…od lat chorowało na białaczkę…nic nie da się zrobić.
Tępy ból przeszył skronie Isabel. Nogi zrobiły się jak z waty. Łzy już kołysały się pod powiekami.
- Jaki to szpital ?! – spytała.
- Pani nie może…
- Jaki ?!
Kiedy Isabel razem z Maxem i Jesse’ym wpadła do sali operacyjnej Jessica już nie żyła. Max nie mógł jej uratować. Isabel objęła ramionami ciepłe jeszcze, wątłe ciałko. Nikt nie protestował. Nikt się nie odezwał…straszliwa prawda krzyczała ciszą…
Tydzień pozniej , Isabel stała przed małym, kamiennym nagrobkiem. Był wieczór. Uklękła na mokrej ziemi. Światło lampki tańczyło cieniem na zimnym kamieniu. Przyłożyła do niego policzek. Chciała to usłyszeć. Bicie tych drogich dla niej serc, wszystkich, które spoczęły pod ziemią. Alexa. Granta. Dziecka. Jeszcze jeden uśmiech. Usłyszeć. Łzy toczyły się po jej policzkach. Miała nadzieją, że zaleją i ją. Nie pozwolą jej wrócić. Do pustki jaka zionęła jej życiem. Uniosła głowę. Gwiazdy świeciły jak zawsze. Ale dla Isabel nie były oczami Aniołów. Były oczami śmierci. Zrodziły ją, i ją teraz niszczą. Jest na to skazana. Jej życie to pasmo śmierci. I tak już pozostanie. Może wstawać i próbować z tym walczyć. Ale zawsze upadnie. Jak ptak, któremu podcięto skrzydła. Jak ręce białe, które w oknie z bólu trzepotały. Gwiazdy i Anioły. Bez nieba. Bez nieba. Bez nieba…Anioł…umiera…
Opustoszałam po twym zgonie
jak w nawie cisza (…)
gdy drżącym serca nowiem
przepalam się ku ranu
boli mnie każda gwiazda
razem z tobą zliczana…
Czy ty mnie w trawie słyszysz
gwiazdo z mojego nieba
strącona bez życzenia
moja jedyna gwiazdo…
bez nieba…?
Jan Kowalik
KONIEC
By Hotori
-