Post
by Graalion » Thu Jan 22, 2004 1:50 pm
- Liz Parker - odezwał się Nicholas z zadumą. - A może powinienem powiedzieć: Liz Sunrise? - uśmiechnął się drwiąco.
- Parker wystarczy - odpowiedziała. - Masz 4 Kamienie - zauważyła.
- I anekht - uzupełnił. - Wiesz, dam ci szansę. Oddaj mi Perłę, a będziesz mogła odejść.
- Wiesz - uśmiechnęła się lekko. - Właśnie miałam ci zaproponować dokładnie to samo odnośnie Kamieni.
- A więc ... - wzruszył ramionami.
- A więc - skinęła głową.
Błyskawicznie wyciągnął rękę w jej stronę. Kula ognia pomknęła ku niej przez ciemność nocy. Rozbiła się o lśniąco białą ścianę wyrosłą przed Liz. Lanca czystego światła opuściła z kolei jej dłoń, lecz Nicholas rozproszył ją jednym błyskiem błękitu. Rozłożył ręce, a ziemia wokół Liz uniosła się i runęła na nią. Zatrzymała się jednak na białej bańce wyrosłej wokół dziewczyny. Spomiędzy fałd gruntu wystrzelił jednak zielony pęd, który oplótł nadgarstek Liz. Odcięła go ostrzem bieli, jednak kolejne pędy zacisnęły się na jej ciele. Skupiła się, a biała bańka wybuchła bezgłośnie niszcząc pędy i rozrzucając zwały ziemi na wszystkie strony. Sekundę później rzuciła się w bok cudem unikając kolejnej ognistej kuli. Wyciągnęła rękę w stronę Nicholasa, lecz potężne uderzenie wiatru przydusiło ją do ziemi. Biały kształt prześlizgnął się w górę podmuchu i rozdzielił na kilka strug. Wiatr ucichł. Wtedy jednak skalne ostrze wynurzyło się spod powierzchni ziemi pod jej ciałem, przebijając jej bok. Jęknęła głucho. Zacisnęła pięść, a ostrze utworzone z ostrego granitu, przebijające jej ciało, rozpadło się. Strugi bieli tkwiące w powietrzu opadły na nią szybko, momentalnie lecząc otrzymaną ranę. Liz spojrzała na Nicholasa zaciskając zęby. Uśmiechał się. Widać czuł, że ma przewagę. I miał rację. Inaczej - pomyślała. Nie mogę zwyczajnie atakować i się bronić. On ma 4 Kamienie, a ja jeden. Muszę wykorzystać to, że Perła panuje nad pozostałymi Kamieniami. Sięgnęła myślami ku ich mocy. Tak, wyczuwała ich pulsujące centra. Cztery nieregularne kształty, czarny, niebieski, czerwony oraz zielony, rozszerzające się i kurczące w rytm uderzeń serca Nicholasa. Wydawało się tak łatwe po prostu chwycić je i przejąć nad nimi kontrolę. Kontrolę nad ich mocą. Jednak z jakiegoś powodu nie udawało się jej tego zrobić. Skupiając się dostrzegła przeszkodę - bezbarwną siateczkę wokół nich. To anekht - zdała sobie sprawę. On izoluje Kamienie od Perły i pozwala korzystać Nicholasowi z pełnej ich mocy. Wycofała się zatrwożona. Nie mogła wykorzystać dominacji Perły nad pozostałymi Kamieniami. Jak więc miała go pokonać?
Nicholas uśmiechnął się drwiąco jakby podążając za tokiem jej myśli. Lecz w tym uśmiechu było coś jeszcze. Groźba. Liz błyskawicznie otoczyła się osłoną, a czarne kształty, które na nią skoczyły w tej samej chwili, rozprysnęły się na lśniącej barierze. Oto jednak ognisty wąż prześlizgnął się pomiędzy nimi i przebił barierę, rzucając się jej do gardła. Zareagowała instynktownie. Chłodna biała tarcza pojawiła się tuż przed nią. Wąż odskoczył z sykiem, po czym zwinął się i zniknął. Nicholas zmarszczył brwi. Ziemia wokół niego popękała. Pęknięcie ruszyło w stronę Liz, zaś na powierzchni można było dostrzec towarzyszące mu drobne czarne sylwetki, sunące tuż przy ziemi, wypełnione kłami i szponami. Lecz ona zdążyła już coś pojąć. Zrozumieć coś na temat mocy którą oboje władali. A przede wszystkim na temat mocy Perły. Zamknęła oczy, skrzyżowała nadgarstki na piersi. Cztery kręgi, które rozbłysły bielą wokół niej, pojawiły się niemal równocześnie. Pęknięcie gruntu zatrzymało się na pierwszym, ujawniając potężny strumień wody, która wybuchła gwałtowną erupcją spod ziemi i runęła dalej ku Liz. Czarne kształty rozbiły się na drugiej barierze. Wreszcie woda przemknęła bez przeszkód przez trzeci krąg i zniknęła po uderzeniu w czwarty. Nicholas zacisnął zęby ze złości. W jego ręku pojawiła się ognista kula.
- To ci nic nie da – Liz otworzyła oczy i spojrzała na niego z uśmiechem.
- Jeszcze zobaczymy – warknął i rzucił w nią płomieniem.
Który zgasł bezpiecznie na pierwszej barierze. Nicholas nie rezygnując uniósł rękę, a bezchmurne niebo przecięła błyskawica. Jej celem była samotnie stojąca postać Liz, jednak rozprysła się na trzeciej osłonie.
- Czy już rozumiesz? – spytała Liz unosząc brwi.
- Niby co? – rzucił to jak przekleństwo. – Przełamię te twoje barierki jak zapałki.
- Ciekawa jestem jak to zrobisz – roześmiała się dając wreszcie ujście ogromnej uldze.
- Co masz na myśli? – spytał podejrzliwie.
- Przypatrz im się dobrze.
Nicholas skupił się na mocy swoich Kamieni i przyjrzał się białym osłonom. Po chwili zbladł lekko. Już wiedział co zrobiła. Każda z barier działała tylko na moc jednego Kamienia, wobec innych była całkowicie neutralna. Jednak ataki tego jednego Kamienia rozpraszała całkowicie i bez żadnego uszczerbku dla siebie. Nie było szans tego przejść. Miała go.
- Teraz już widzisz – powiedziała cicho. – Oddaj mi Kamienie i wracaj skąd przybyłeś. To już koniec.
- Nie – odpowiedział zbielałymi wargami.
- Nie zmuszaj mnie ...
- Nie!!! – wrzasnął i wyciągnął do niej obie ręce.
Potężny strumień mocy o przeplatających się pasmach czerni, czerwieni, zieleni i błękitu runął w jej stronę. Ze smutkiem uniosła dłoń. Pojedyncze biało pasmo oderwało się od jej palców i splotło z pędzącą ku niej mocą, prześlizgując się pomiędzy jej pasmami i bez trudu pokonując drogę pod prąd uderzenia. Kolejne części strumienia mocy Nicholasa rozpryskiwały się na kolejnych barierach. W końcu ostatni, błękit, uderzył w czwartą osłonę i wyparował bezdźwięcznie. Nicholas stał bez ruchu. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu i niedowierzania. Powoli opuścił głowę i spojrzał na lancę białego światła przebijającą jego serce. Jego wzrok ponownie pomknął ku Liz.
- Przykro mi – szepnęła.
Światło rozwiało się. Nicholas opadł na kolana, a następnie przewrócił się na bok, nadal z wyrazem niedowierzania na twarzy. Jego ciało zamieniło się w pył.
- Przykro mi – powtórzyła cicho.
Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Tylko jedna.
Kyle podniósł się powoli. Potarł ostrożnie obolałe gardło. Nieźle go załatwił ten szczeniak. Jego wzrok prześlizgujący się po otoczeniu natrafił na Liz. Nie przypominała w tej chwili jednak tej dziewczyny, z którą jeszcze nie tak dawno się umawiał na randki. Stała opromieniona czystym blaskiem wydobywającym się jakby z niej samej. Nad nią wirowały cztery kolorowe ... czy to były jakieś klejnoty? Na jego oczach z jej ciała wydobył się kolejny. Był śnieżnobiały i rozsiewał wokół siebie czysty blask. Dołączył do pozostałych, a one skupiły się wokół niego. Liz uniosła powoli ręce. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Kamienie jakby w odpowiedzi zatrzymały się i tkwiły przez chwilę w bezruchu. Po czym wystrzeliły gwałtownie w stronę rozgwieżdżonego nieba, pozostawiając za sobą tylko jasną smugę, która zaraz zresztą zniknęła. Liz opuściła powoli ręce, lecz wciąż wpatrywała się w kosmos, jakby próbując dostrzec ich blask przemierzający lodowatą pustkę. Zresztą kto wie, może i je widziała. Kyle podszedł ostrożnie.
- Liz – z jego ust dobył się tylko ochrypły szept, więc odchrząknął i spróbował jeszcze raz. – Liz?
Spojrzała na niego. Blask opuścił jej ciało wraz z Perłą. W jej oczach dostrzegł ponownie tamtą dziewczynę którą kiedyś była. Lecz nie tylko. Było tam coś jeszcze. I wiedział już, że nigdy nie będzie tak samo jak kiedyś. A wtedy uśmiechnęła się, choć w kącikach jej oczu wciąż czaił się smutek.
- Wracajmy – rzuciła.
Oboje ruszyli tam, gdzie czekali na nich przyjaciele. A w połowie drogi przypomnieli sobie o Alexie, więc wrócili po niego i wrócili już we trójkę. Nie zwrócili uwagi na błysk księżycowego światła odbitego od jakiegoś przedmiotu do połowy zagrzebanego w ziemi. Przedmiotu, które pogięte i jakby stopione kształty w niczym już nie przypominały egipskiego ankh.
KONIEC
Last edited by
Graalion on Thu Jan 22, 2004 2:32 pm, edited 1 time in total.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")