![Image](http://roswell.xcom.pl/images/private/korzenie3.jpg)
Korzenie
Część 1
Każda historia ma swój początek. Czasami ginie on w mrokach dziejów, niemalże zapomniany przez ludzi, osnuty setkami niejasnych legend. Czasami jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, niczym jeden z największych skarbów. Czasami zaś jest tematem zakazanym, o którym nie należy mówić ani nawet wspominać. Jednak wraz z upływem czasu opowieść zyskuje coraz to nowe szczegóły i w końcu urasta do rangi mitu. Każda wojna ma kilka różnych wersji tego, co tak naprawdę ją spowodowało, a postać każdego władcy posiada różne oblicza według różnych ludzi; również przyczyny Wielkich Wojen, zwanych również Wojnami Antarskimi, które spowodowały upadek dynastii Zanar, są nie do końca jasne. Jedni mówią, że to przez nienawiść między Kivarem a młodym królem, Zanem VI, inni że przyczyną była kobieta, którą łączyły niejasne związki tak z Zanem jak i z Kivarem, nie wiadomo jednak, czy mają na myśli królewską siostrę, czy inną tajemniczą kobietę; jedni twierdzą, że to odwieczne niesnaski między rodami a drudzy, że poszło o jakieś egzotyczne tereny na jednym z księżyców. Jednak by poznać prawdziwe korzenie Wojen, należy cofnąć się nieco w czasie, gdy na Antarze panował jeszcze Zan V i Siliah, jego żona...
***
Mały Zan leżał spokojnie w łóżeczku przykryty szczelnie miękką kołderką aż po bródkę. Sapał cicho przez sen i kręcił się co jakiś czas, długie, ciemne włoski układały się łagodnie na czole dziecka. Siliah oparła się o łóżeczko i patrzyła z uczuciem na synka. Jej mały królewicz. Kiedyś będzie królem tej planety, najważniejszej w Układzie Pięciu Planet, i Siliah nie miała wątpliwości, że jej mała kruszynka będzie tak samo dobrym władcą jak ojciec i dziadek.
-Czy on nie jest śliczny? - zapytała miękkim i cichym głosem by nie obudzić małego Zana.
-Jest - odparła zdawkowo Hana stojąca po drugiej stronie łóżeczka. Siliah rzuciła jej dziwne spojrzenie - jej siostra powinna przynajmniej starać się zabrzmieć wiarygodnie mówiąc, że jej się podoba, przecież to był jej siostrzeniec! Nic jednak nie powiedziała, lata bycia królową nie poszły na marne. Umiała przecież udawać. Poprawiła na wszelki wypadek kołderkę i usiadła na kanapie wyciągając przed siebie nogi. Hana jednak za dobrze ją znała.
-Przecież wiesz, że naprawdę jest śliczny - westchnęła podchodząc do niej i przysiadając z boku.
-Więc co ci się nie podoba? - zapytała Siliah odwracając się do niej i usiłując spojrzeć jej prosto w oczy, Hana jednak unikała jej wzroku.
-Nie, nic, tylko...
-Tylko co? - nacisnęła mocniej Siliah.
-Po prostu... mam dziwne przeczucie - powiedziała z ociąganiem Hana wpatrując się we własne ręce. - Nie wizję, przeczucie...
Przez chwilę obie milczały - Siliah miała nadzieję, że Hana sama powie, ale ta jakoś nie śpieszyła się do tego.
-Dobrze, masz przeczucie - odezwała się w końcu Siliah biorąc siostrę za rękę. - Ale jestem jego matką, rozumiesz? Chcę wiedzieć. Muszę. Muszę go ochronić.
-Nie da się ochronić człowieka przed tym, co jest mu zapisane - bąknęła pod nosem Hana, wciąż uparcie obserwując swoje dłonie. - Po prostu mam wrażenie, że nie będzie miał łatwego życia - powiedziała głośniej.
-Tylko tyle? - zapytała Siliah patrząc badawczo na siostrę.
-Muszę iść. Garad na mnie czeka - Hana wstała szybko i skierowała się do drzwi. Będzie rozdarty... Awers i rewers tej samej monety... Ciężkie wahadło poruszające się rytmicznie to w jedną stronę, to w drugą... Rozpacz spleciona ze szczęściem, nienawiść z siłą...
Siliah popatrzyła za siostrą. To nie było wszystko. Potrząsnęła głową - nie, nie będzie o tym myśleć. Nie może. Zan jest jeszcze malutki i nic się nie stało. Nie może się stać. Nie będzie miał łatwego życia. To dobrze. On jest silny i poradzi sobie. Siliah wstała z kanapy i podeszła do łóżeczka synka. Popatrzyła na małego Zana pogrążonego w głębokim śnie i odetchnęła głęboko wsłuchując się w spokojny oddech dziecka.
***
Szesnaście lat później
Gdyby pewnego dnia zapytać się przechodnia, czy widział coś dziwnego w pałacu i jego otoczeniu, pewnie wzruszyłby ramionami i powiedział, że nie zauważył nic nadzwyczajnego. W środku jednak wrzało jak w ulu. Królowa Siliah nie przepadała za przyjęciami i balami, tym razem jednak uznała, że jest to konieczne. Nie ma lepszego miejsca by przedstawić młodemu następcy tronu dziewczynę, która w przyszłości być może zostanie jego żoną. Jej mąż co prawda nieco kręcił nosem, ale w gruncie rzeczy wolał wiedzieć na czym stoi. Po licznych, szerokich korytarzach biegała teraz służba, przygotowując pałac na przyjęcie gości. Dziesiątki potraw, setki kwiatów i świec, odświeżane kryształy... Królowa stała na tarasie wielkiej sali balowej i patrzyła zamyślona przed siebie. Pałac był położony na jednym ze wzgórz na których położona była Agara, a z tarasu roztaczał się przepiękny widok na miasto, z jego wysokimi, smukłymi wieżami, od kopuł których odbijały się promienie słońca. Bardziej na lewo zieleniła się dzielnica dygnitarzy i ważniejszych osób, w samym centrum zaś wznosiła się kaplica. Siliah uśmiechnęła się lekko do siebie - tam brała ślub. Całe dwadzieścia dwa lata temu. Jej myśli powróciły do dzisiejszego balu i jej umysł natychmiast zaczął pracować na najwyższych obrotach. Vilandra uparła się przy nowej sukni i była podekscytowana całym balem, trzeba dopilnować, żeby tylko nie przesadziła ze swoją elegancją, miała dopiero czternaście lat. Trzeba zmusić tego upiornego Ratha do grzecznego zachowania. Westchnęła ciężko - kochała Ratha jak własnego syna, Zan senior cieszył się, że chłopak ma takie upodobanie do walki, ale czasami jego maniery bywały nieco dziwne. A Zan junior... Nie znosił bijatyk. Nie wykazywał zainteresowania władzą. W głębi duszy Siliah cieszyła się, że jej syn był romantykiem, ale jej mąż był nieco zawiedziony. Teraz zaś był zły, bo powiedziała mu, że musi pojawić się wieczorem zamiast iść do obserwatorium.
-Księżna Hana czeka w gabinecie - oznajmił jeden ze służących pochylając lekko głowę by zaakcentować swój szacunek do władczyni. Siliah skinęła głową.
-Powiedzcie jej, że zaraz przyjdę - rzuciła.
***
Zan leżał na łóżku i patrzył tępym wzrokiem w sufit. Zdecydowanie nie miał ochoty na dzisiejsze przyjęcie. Nigdy nie miał ochoty na tego typu rzeczy. Wolałby pójść do obserwatorium, patrzeć na dalekie gwiazdy i słuchać opowieści starego Noma o życiu na innych planetach. Po co ma siedzieć i udawać, że dobrze się bawi?!
Ktoś mocno zapukał do drzwi jego komnaty, ale Zan odwrócił się plecami do drzwi i milczał. Naprawdę nie miał ochoty na towarzystwo, nie po wczorajszej kłótni z rodzicami.
-Zan, ty leniu! - donośny głos Lareka przebił się przez drzwi i mimo woli dotarł do uszu Zana. - Mieliśmy iść nad jezioro!
-Idź sobie! - odkrzyknął Zan. Owszem, Larek był jego przyjacielem, ale czasami zupełnie nie miał poczucia taktu, a dzisiaj uparł się iść nad jezioro pod miastem.
-Nigdzie sam nie idę, na mnie dziewczyny nie lecą! - zawołał głośno Larek. - Pamiętasz, jak przyczepiła się do ciebie tamta z różowymi włosami? Myślałem, że będziesz ją musiał zabrać do pałacu, inaczej... - Zan zaklął cicho, zerwał się z łóżka, otworzył szarpnięciem drzwi i wciągnął przyjaciela do środka pokoju.
-Ciszej, jak rany! - syknął. - I tak mam na pieńku z rodzicami!
-To co, idziemy? - Larek zatarł z zadowoleniem ręce. Zan jęknął cicho i rzucił się na łóżko.
-Jesteś potworem - jęknął. - Idź sobie.
-Dobra, o co poszło tym razem? - zapytał Larek ze zrezygnowaniem. Naprawdę chciał iść nad jezioro, ale bez Zana to żadna zabawa.
-O to samo co zwykle - mruknął Zan. - Och, oczywiście to, że Rath o mało znowu nie zabił dowódcy straży bawiąc się mocą a Vilandra cały czas łamie wszystkie zasady to pestka w porównaniu z tym, że nie chcę iść na tak zwany bal i że nie chcę uczyć się walki!!!
-Ale chyba nie dali ci szlabanu? - zaniepokoił się przyjaciel. - Poza tym wierz mi, znam ten ból bycia następcą tronu - uśmiechnął się pod nosem.
-Nie dali - mruknął Zan. Larek odetchnął z ulgą.
-No to nie jest tak źle - uśmiechnął się szeroko. Jeszcze zdążą pójść, a kto wie, jeśli uda im się wymknąć niepostrzeżenie z pałacu to może spotkają jakąś niezłą dziewczynę... Zan był lepszy w te klocki, dziewczyny zawsze łapały się na jego oczy. - Zbieraj się bracie, idziemy. Tylko my dwaj bez Ratha, ten dzieciuch zawsze wszystko popsuje - dorzucił myśląc dość niepochlebnie o młodszym o rok od nich dalekim kuzynie Zana, który mieszkał razem z rodziną królewską w pałacu.
-Bez Ratha? - zapytał czujnie Zan. Lubił Ratha, ale ostatnio miał go nieco dość.
-Bez - Larek wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Zan zerwał się błyskawicznie z miejsca.
-No to już, idziemy, zanim nas nakryją! - zawołał. Wolał już patrzeć, jak Larek podrywał dziewczyny niż słuchać zachwytów swojej siostry nad nową sukienką albo znosić poszturchiwania Ratha.
***
Zan patrzył leniwie na różowe niebo. Czuł się kompletnie zrelaksowany i nagle wszystkie poprzednie problemy wydawały mu się błahostką. Zamknął oczy i wystawił twarz ku słońcu, od jeziora wiał lekki wiatr. Dlaczego nie mógł być zwykłym chłopakiem a nie następcą tronu? Chociaż i to miało swoje dobre strony...
Z niejakiego oddalenia dobiegały wesołe głosy Lareka i jakiś dwóch dziewczyn. Jego przyjaciel był bardzo dobrym kumplem, tyle że miał w nosie cały romantyzm i spacery przy księżycach.
Nagle Zan poczuł na sobie czyjś wzrok. Ktoś przyglądał mu się bacznie. Zan przez chwilę nie poruszał się, ale ta osoba wciąż wpatrywała się w niego uważnie. Otworzył szybko oczy i rozejrzał się uważnie, ale w pobliżu był jedynie Larek i dwie dziewczyny, zajęci sobą nieco dalej i nie zwracający uwagi na Zana. Gdzieś po drugiej stronie jeziora kłębił się znaczny tłum ludzi, choć tu, gdzie byli, było pustawo. Zerknął do góry na skałę wznoszącą się ponad nimi i dostrzegł na jej szczycie jakąś postać dziewczyny, szczupłej i jasnej. Dziewczyna jednak zakręciła się i zniknęła błyskawicznie - Zan zaś zerwał się z miejsca i skoczył w krzaki, w kierunku jedynego dogodnego zejścia z góry; znał w końcu tereny jak własną kieszeń. Zaplątał się jednak w długie pnącza dzikiego wina, które wyjątkowo upodobały sobie tereny nad jeziorem, widać lubiły taki klimat. Jednocześnie jednak umożliwiły dziewczynie spokojne zejście z góry i gdy w końcu Zan wyplątał się z tych cholernych krzaków, ona już niemalże zniknęła za drzewami. Podziękował w duchu za sprawność fizyczną i upór trenera Jahrny, w dwóch susach dogonił dziewczynę, chwycił ją za ramię i odwrócił ku sobie, poczym dosłownie oniemiał.
Patrzyła na niego para niesamowitych, błękitnych oczu, pełnych ufności i strachu, które całkowicie odebrały mu mowę...
Zan zwolnił nieco uścisk dłoni na ramieniu dziewczyny - zauważył równocześnie, że miała na sobie śliczną, delikatną sukienkę. I choć zasadniczo nie przepadał za niebieskim kolorem od czasu, gdy mała Lonnie wysmarowała błękitną farbą jego zabawki jakieś dziesięć lat temu, to jednak nagle poczuł, że w gruncie rzeczy to przepiękny kolor. Nieświadomie zwolnił uścisk dłoni, dziewczyna jednak natychmiast to wykorzystała, wywinęła mu się z ręki i zniknęła błyskawicznie między drzewami. Zan zaś stał w miejscu jak wmurowany, niepewny, czy to aby na pewno była prawda...
Zamrugał oczami i rozejrzał się dookoła. Wszystko wyglądało tak, jak zwykle, jedynie gałęzie krzaków kiwały się jeszcze, wskazując gdzie zniknęło błękitne zjawisko. Zan jednak poczuł, że jego nogi nie mają wcale ochoty iść dalej, a może jego mózg, a może raczej serce wolało zachować to jako romantyczne wspomnienie...
Zawahał się i po chwili wrócił niechętnie na brzeg jeziora. Tu również nic się nie zmieniło, Larek dalej siedział między dwiema pannicami, które w porównaniu z tamtą dziewczyną wydawały się być wulgarne i obrzydliwe. Usiadł zrezygnowany na swoim poprzednim miejscu, wziął do ręki kamień i rzucił go mocno do wody, wzdychając przy tym smętnie.
Larek podniósł głowę i spojrzał badawczo na przyjaciela. Znał go lepiej niż ktokolwiek i pomimo dzielących ich zainteresowań i marzeń, lubił do o wiele bardziej niż można by przypuszczać. Odsunął się nieco od dwóch dziewczyn, które poleciały na wygląd Zana a gdy zauważyły, że ten nie bardzo interesuje się ich wdziękami, poprzestały na nim, Lareku.
-Przepraszam was na chwilę - powiedział podnosząc się z miejsca i uśmiechając się do nich czarująco. - Nigdzie nie odchodźcie, zaraz do was wracam - dorzucił. Panny zachichotały radośnie a Larek podszedł do przyjaciela i klepnął do w ramię.
-No, co jest, stary? - zapytał. Zan spojrzał na niego jakoś dziwnie.
-Co ma być? - odparł pytaniem na pytanie.
-Nie wiem. Zachowujesz się teraz tak, jakbyś się zakochał, tyle że nie bardzo wiem w kim, bo siebie wykluczam, a te dwie raczej cię nie kręciły - zauważył Larek. - Tylko mi nie rób oczu w słup i nie mów, że ty o niczym nie wiesz, mnie nie oszukasz!
-Tak, mamo - mruknął Zan patrząc znowu na wodę. - Zakochałem się, mówisz?
-Się widzi - powiedział nieco chełpliwie przyjaciel. - Gadaj co ci leży na wątrobie, ten dzisiejszy bal?
-Nie - Zan pokręcił głową. - Dziewczyna.
-Dziewczyna...? - Lareka zatkało. Zan jeszcze nigdy nie przyznał, że w ogóle dostrzega coś takiego jak dziewczyny. - Jaka? Kto? Zaraz, kiedy? Co robiliście i...
-Przystopuj - Zan podniósł rękę uciszając kumpla. - Rzecz w tym, że nie wiem.
-Jak to nie wiesz...? - tym razem Larek już kompletnie nic nie rozumiał. Dla niego wszystko było proste, lubisz mnie to dobrze, nie to nie, podobasz mi się i chodźmy gdzieś razem. Ale u Zana rzecz jasna wszystko było szalenie skomplikowane.
-Nie wiem - Zan wzruszył ramionami. Nie był pewien, dlaczego rozmawia o tym z Larekiem, mistrzem flirtu. Może dlatego, że był jego najlepszym przyjacielem i tak właściwie nie mieli przed sobą tajemnic.
-Dobra, może ją znam. Jak wygląda? - zapytał Larek usiłując jakoś to wszystko zrozumieć.
-Nie wiem - Zan uświadomił sobie, że tak właściwie to nie ma pojęcia jak wygląda jej twarz. Widząc jednak dziwny wyraz twarzy przyjaciela, natychmiast się poprawił. - To znaczy... jest piękna - powiedział z rozmarzonym uśmiechem - I ma niebieskie oczy. Bardzo.
-Bardzo niebieskie czy bardzo oczy? - upewnił się Larek, a Zan tylko rzucił mu spojrzenie typu jesteś-potworem-przestań-natychmiast. - No, co, to już wszystko? - dorzucił po chwili, a Zan skinął głową. Larek wzniósł oczy do różowego nieba.
-Boże ratuj - mruknął do siebie. Zan się zakochał, co do tego nie było wątpliwości. Zan nigdy jeszcze się nie zakochał. Zan nie miał pojęcia w kim się zakochał...
***
Zan zjawił się w pałacu tuż przed przyjęciem. Oczywiście w komnacie czekała na niego matka i zaledwie wszedł, natychmiast zaczęła coś mówić o odpowiedzialności i odpowiednim zachowaniu przyszłego króla, Zan jednak wcale jej nie słuchał, myślami przebywał wciąż nad jeziorem i wciąż widział te niebieskie oczy. Bardzo niebieskie oczy.
-Zan, słuchasz mnie w ogóle? - zapytała Siliah i dotarło do niego, że chyba była lekko zdenerwowana.
-Przepraszam - mruknął do matki. - Co mówiłaś?
-Mówiłam, żebyś przebrał się szybko i natychmiast zszedł na dół. Ojciec się wścieknie, jeśli się spóźnisz - odparła Siliah patrząc na niego uważnie. Był jakiś dziwny... - Dobrze się czujesz? - zapytała marszcząc lekko czoło.
-Tak, oczywiście - powiedział szybko Zan i zaczerwienił się lekko. - Muszę... muszę się przebrać i...
-Już wychodzę - przerwała mu matka i wstała z jego łóżka. Może nie powinna być taka wymagająca.
Zan odetchnął z ulgą, gdy tylko zamknęły się drzwi za jego matką. Wiedział, że dziś wieczór chcą mu przedstawić jakąś dziewczynę, ale jak on mógł się na tym skupić skoro myślał o tamtej? Przebrał się szybko w elegancji garnitur (zabawne, Nom, który kiedyś był na jednej z tych zamieszkałych planet, powiedział, że ci, no... Ziemianie... też to noszą) i wyszedł z komnaty, kierując się w stronę Wielkiej Sali Balowej. Nie lubił przyjęć, ale tym bardziej nie lubił drażnić ojca. Rath i Vilandra naśmiewali się z niego, że jest maminsynkiem, a sam Zan w głębi duszy przyznawał im rację. Podziwiał ojca i miał dla niego wielki szacunek, ale matka lepiej go rozumiała.
Przyjęcie już trwało. Zan naprawdę tego nie znosił, przebywanie wśród nudnych polityków i "wyższych sfer" Antaru z kieliszkiem ariato w dłoni i udawanie rozbawionego monotonną paplaniną kompletnie go nie bawiło. Na przystojnej twarzy Zana pojawił się sztuczny, doskonale wytrenowany uśmiech, choć w bursztynowych oczach nie było śladu uśmiechu. W tłumie ludzi mignęła mu postać Vilandry i Ratha, wypatrzył ojca gdzieś w głębi Sali i uznawszy, że należy mu się pokazać, zaczął powoli przepychać się w tamtym kierunku.
Stanął w końcu obok ojca, który rozmawiał z jakimś starszym, grubszym mężczyzną.
-Zan, dobrze, że jesteś - powiedział ojciec przerywając rozmowę. Jego głos był miły i głęboki. - Chcemy ci kogoś przedstawić - silna ręka ojca przekręciła go nieco w prawo.
-Oto Ava, córka księcia Daou. Oto mój syn, Zan VI - powiedział "bardzo oficjalnym tonem", jak to nazywała Vilandra.
-Bardzo mi mi... - mruknął niewyraźnie pod nosem, ale po chwili zapomniał, co tak właściwie miał powiedzieć. Oto bowiem patrzyły na niego wielkie, niebieskie oczy, największe, jakie kiedykolwiek widział. Oczy uśmiechały się do niego nieśmiało i Zan uświadomił sobie, że nie tylko oczy się uśmiechały, ale również i drobne, niewielkie usta. Zan poczuł, jak kolana zamieniają mu się w watę. W życiu nie widział piękniejszego uśmiechu...
Dziewczyna miała jasne włosy i bardzo piękną suknię w jakiś pastelowym kolorze.
Ktoś szturchnął go w bok i dopiero po chwili Zan ocknął się i zorientował, że wpatrywał się w niebieskie zjawisko z szeroko otwartymi ustami.
-My się już kiedyś spotkaliśmy, książę Zan - powiedziało zjawisko dygając grzecznie.
-My...ech...tak... ja chciałem powiedzieć... - zaczął niezdarnie nie mogąc oderwać od niej oczu. Zan bowiem uświadomił sobie nagle kogo miał przed sobą.
Ava Daou okazała się być błękitnooką dziewczyną znad jeziora.