Pewnie Lizziet, tamta rzeczywistość przestała istnieć...jak Max z Przyszłości w TEOTW.
Na szczęście forum dzisiaj działa i mogę dodać kolejną część.
How to Disappear Completely - część 17
Max zastanawiał się chwilę, podnosząc odrobinę brwi jakby rozważał co powiedziała a potem lekko się uśmiechnął.
- Tutaj – powiedział miękko.
- Nie – potrząsnęła zdecydowanie głową robiąc krok do tyłu, serce się tłukło.
Nie tutaj. Mogła stracić nad sobą panowanie....nie w ten sposób. Nie, znając siebie.
Ale szybko podszedł do niej – Tak, Liz....tutaj - szeptał ujmując ją za rękę – Właśnie tutaj...i teraz – obrysowywał kciukiem zewnętrzną część dłoni – Wiem, że powiesz mi prawdę.
Przykrył jej dłoń drugą ręką i poczuła jak otula ją nieprawdopodobne ciepło, jak zawsze kiedy jej dotykał.
Zaczęło się od dłoni i promieniowało na zewnątrz, jak olbrzymia, tocząca się fala pędząca przez całe ciało. Poczuła na twarzy gorąco a oczy zwilgotniały od przetaczających się przez nią uczuć, i
tak jak następujące po sobie prądy oceanu, tak ich więź przyciągała ją jeszcze bardziej do niego.
Boże, on teraz dowie się wszystkiego bo nie była w stanie się oprzeć się temu....co nadchodziło.
Oczy spotkały pociemniałe spojrzenie Maxa, zaskoczone niewinnym cudem. Odczytywała w nich niewypowiedziane pytania, czuła je gdy otwierały się ich dusze. Nie miał pojęcia co się dzieje...wiedział tylko, że to nie były wizje i że dotarł do miejsc zupełnie mu nie znanych.
I wtedy ich dusze się dotknęły, zaiskrzyły i jak łączące się nad pustynią błyskawice buchnęły szalejącym płomieniem. W tej chwili poznała wszystko co działo się w sercu Maxa, czuła jak rozrywa się przed nią, dotyka jej, jak ją wciąga głęboko w siebie.
Och, i odczuła jak wchodzi w nią także. Podszedł bliżej, gwar wokół nich zaczął odpływać i nie słyszała już dobiegających z kawiarni głosów. Pozostał tylko Max i jej zatopione w nim zmysły. Dotknęła jego policzka, pieszcząc miękko. Zamknął oczy a ona wiedziała czym dla niego jest jej dotyk.
Był przy tym tak kompletnie bezbronny.
- Liz ? – zamrugał oczami w których było naglące pytanie.
- Hmm… - palcami dotykała lekkiego zarostu, a każde muśnięcie powiększało doznania.
- Co to…jest ? – zapytał ochryple.
*******
Marco z napiętą uwagą czekał w pokoju Liz. 4 : 05. Została jedna minuta, pomyślał.
Wydawało się jakby ta minuta była ostatnią w wieczności. Zawisła w powietrzu, trwała tak długo i zastanawiał się czy nie oszaleje od tego czekania. Wszystkie jego zmysły były napięte do granic możliwości, gotowy był zmierzyć się z tym co ma się wydarzyć. Miał pewność tylko jednego – w żaden sposób nie pozwoli swojej innej wersji skrzywdzić Maxa i Liz. W jakiś sposób przeszedł dzisiaj na inną stronę...a faktycznie podróż zaczęła się cztery lata temu. Uśmiechnął się słabo wiedząc, że wygrał batalię prowadzoną przez niewidzialne moce o jego duszę. Dzisiaj w czasie tej bitwy odwrócił swój bieg.
A teraz miał umrzeć.
Tyle wiedział – ale zastanawiające, jeżeli tak miało być, nie miał nic przeciwko temu.
Był dumny, że to zrobił...dumny z dotarcia do swojego przeznaczenia, by być tylko człowiekiem którym naprawdę był.
Na krótką chwilę zamknął oczy.
Jego ostatnią chwilę.
I pomyślał o Liz. Jej ślicznym uśmiechu, połyskliwych, ciemnych włosach...i sposobie w jaki ją odczuwał gdy był blisko niej. Powietrze wokół niej było zawsze jak naładowane elektrycznością, zupełnie inne gdy jej koło niego nie było. O uczuciu które wzmogło się wielokrotnie, kiedy zaczynał odczuwać jej związek z Maxem, kiedy zauważał tamte krótkie, przelotne spojrzenia, to co oboje przeżywali. Ich miłość przelała się na niego i była maleńkim światełkiem tego co by było gdyby Liz go kochała.
To co Max czuł do niej, jak ją wielbił – stało się potem dla niego najtrudniejsze.
Patrząc w przeszłość, Marco przypomniał sobie co działo się w ich związku, jak zaczął dostrzegać te pierwsze, delikatne migotania, potem intensywne przypływy. Wiedział o tym ponieważ jego największym darem była intuicja, która tragicznie wiązała się z rolą obrońcy. To miało i dobre strony – musiał umieć się z nimi łączyć ilekroć byli w niebezpieczeństwie – ale potem coś się stało i było tylko udręką. Był wrażliwy na ich miłość, zdumiewającą namiętność wobec siebie, i musiał się z tym pogodzić. Stał po drugiej stronie, obserwując coś, czego częścią nigdy nie będzie i mógł tylko tęsknić w najgłębszych pokładach swojego serca i umysłu.
Otworzył oczy i jego myśli odpłynęły do Tess. Ten związek był nędzną imitacją miłości, jednak gdy byli razem czuł coś w jej ramionach. Może gdyby nie zagubiła się tak całkowicie...ułożyłoby się inaczej...Ale nie było inaczej a ona wykorzystała go kompletnie. Nigdy jej nie kochał, nawet jeżeli czuł przyćmioną namiastkę jakiegoś uczucia w swoim sercu.
Otrząsnął się z tych myśli.
4 : 06. Już czas.
Zadrżał i zaczął z trudem oddychać. Pojawił się teraz ostry ból głowy, pulsujący, bezustanny.
Przed nim, z oparów wyłaniała się sylwetka – zaczęły pojawiać się niewyraźne kontury, które szybko nabierały konkretnych kształtów. I odnalazł w nim siebie, patrzącego w swoje ciemne oczy.
Boże, tamte oczy. Czy naprawdę tak wyglądał pięć godzin temu ? Tak zdeterminowany, zimny...tak martwy.
A jego inna wersja stawała się coraz wyraźniejsza. Martwe oczy otworzyły się szerzej, rozchylił usta...i wtedy obaj osunęli się jednocześnie na podłogę.
Ból był niewiarygodny...patrzył na siebie samego, jak wyciąga z trudem do niego rękę gdy Marco tymczasem walczył o każdy oddech, dyszał ciężko starając się z wysiłkiem napełnić płuca powietrzem. Ale nie potrafił.
- Nie...skrzywdzisz ich – dławił się patrząc w te mroczne oczy – Nie pozwolę na to.
A tamten otworzył usta by mówić...chciał coś odpowiedzieć ale zanim zdołał, zaczął znikać na jego oczach. Rozpłynął się zupełnie, tak jak się pojawił.
Marco kulił się na podłodze nie będąc w stanie oddychać.
A jednak ciągle tu był.
Głowa pulsowała straszliwym bólem.
Dlaczego jeszcze tu jest ? Czy nie powinien zniknąć w tym samym momencie ?
Jego ostania myśl była cicha, przynosiła łagodną odpowiedź.
Ponieważ teraz będziesz miał wspaniałe życie. Powodem jego rozpoczęcia...
Nie zdąży.
Przyciskał policzek do podłogi wiedząc że dokonuje się jego przeznaczenie. Ocalił swojego króla i królową. Teraz są bezpieczni.
Był ocalony.
I z tą myślą, walcząc rozpaczliwie o oddech, Marco czuł, że sam powoli znika a potem po prostu zniknął zupełnie.
********
Liz przysunęła się, objęła go i przyciągnęła do siebie. Wdychała jego zapach czując jak dziko bije mu serce. A jej, dopasowywało się do jego uderzeń – teraz pulsowały zgodnym rytmem jakby stały się jednością.
W myślach Liz przelewały się jego niekończące pytania, jego zakłopotanie...absolutne otwarcie kiedy łączyli się w ten sposób.
Nie rozumiał co się dzieje, ale nie dbał o to. Przycisnął usta do jej włosów chowając w nich twarz.
Poraziło ją znowu, i poznała milczącą udrękę którą nosił w sobie od ubiegłego tygodnia.
Kyle w jej łóżku...przykryte nagie ciała. Dzwoniący w uszach śmiech. Zdrada. Miała poczucie jakby pękało w niej serce...ale przecież to nie jej serce...
to było jego. Cierpienie nie tylko dotyczyło poprzedniego tygodnia ale miesięcy. Tamten dzień w jaskini.
Widział jej ucieczkę...i siebie tracącego ją na zawsze. Pytania jakie sobie wtedy zadawał wybijało się obuchem w jej myślach. Ciągle i ciągle.
Gdzie popełnił błąd ? O Boże, to bolesne uczucie...jakby nóż wbijał się w sam środek jej jestestwa.
I kiedy ciężar jego smutku zaczął ją przygniatać, zetknęła się z promieniującą iskierką budzącej się w nim nadziei. Była tak ciepła i złocista...była obietnicą wszystkiego co dla niego najdroższe. Gasnący żar miłości do niej, jego sny – odradzały się na nowo i powracały do życia bo wiedział, że nie spała z Kylem. I jego serce śpiewało.
Pomiędzy nimi przedarł się blask słońca. Przyspieszony oddech Maxa był nieregularny, serce waliło jak młotem przy jej piersi. Ujął jej rozpaloną twarz w drżące dłonie, przycisnął niespokojne wargi do ust i czuła jak przebiega po nim lekki dreszcz. Zdała sobie sprawę, że znajdowali się na zapleczu Crashdown – ktoś w każdej chwili mógł wejść, jednak nie miało to dla niej żadnego znaczenia.
To była ostatnia trzeźwa myśl zanim ich dusze się połączyły.
Wyczuwała go....jego bezgraniczną obecność i była to najpiękniejsza chwila jaką kiedykolwiek poznała. Jego wargi znieruchomiały przy niej i oboje dyszeli pragnąc żeby to trwało wieczność. Nie wiedzieli co robić, porażeni tą chwilą.
Powoli otwierała oczy i zobaczyła jak Max przygląda się jej z wyrazem zdumienia na twarzy. Cofnął się a ona zdała sobie sprawę z płynących po swojej twarzy łez. Przesunął palcem po wilgotnej strużce.
- Och, Liz – szeptał – Ty....jesteś piękniejsza niż kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić.
- Max, musimy przestać...
Oparł o nią czoło – Dlaczego ? – jęknął.
- Bo...- szybko oddychała próbując uciszyć umysł i bicie serca – ktoś mógłby wejść i....
- To źle ? zapytał bezradnie wycierając jej łzy palcami.
- Tak – uśmiechała się nieśmiało, rozpaczliwie próbując wrócić do równowagi – Na górę...chodźmy....na górę.
- Dobrze – mruczał przyciągając ją mocno do siebie.
- Dobrze – zgodziła się - ...więc musimy się odsunąć od siebie, Max.
Wypuścił ją ale splótł palce dłoni z jej palcami, jeszcze nie gotowy na tę chwilę. Uśmiechnęła się i powoli wysunęła dłoń z jego ręki.
I kiedy huczący krzyk ich dusz pomału przycichał, wszystko między nimi się uspokajało. Ale tym razem nie czuła smutku jak z Maxem z Przyszłości. Teraz jakby coś w niej śpiewało, jakby Max uczynił coś naprawdę niewiarygodnego, z nią i w niej. W pewnym sensie kochał się z nią tutaj, na zapleczu kawiarni, na oczach całego świata. Uśmiechnęła się przewrotnie na tę myśl i wygładziła włosy próbując doprowadzić się do porządku.
- Nie mogę się doczekać żebyś mi wytłumaczyła – patrzył na nią, nagle onieśmielony – bo przypuszczam, że wiesz dużo więcej niż ja.
- Chodźmy do mojego pokoju – uśmiechnęła się do niego – Musimy być sami.
*****
Max siedział na schodach prowadzących do jej sypialni i przeciągał w zamyśleniu ręką po włosach. Liz prosiła aby poczekał pięć minut i na to nie potrzebował wyjaśnienia. Szczególnie po tym co się między nimi wydarzyło. Za to potrzebował kilku chwil aby sobie poukładać tę ogromną lawinę uczuć jakiej właśnie doświadczył.
W jednej sprawie był absolutnie pewien. Nie spała z Kylem. Ale wydarzyło cię coś jeszcze, coś co zmieniło ją głęboko, nieodwracalnie. I chociaż nie rozumiał jak bardzo, czuł dokładnie jakby to zmierzało do...niego. W czasie ich zespolenia poczuł kogoś jeszcze, ale to go nie martwiło i nie czuł przed tym lęku.
******
Liz wbiegła na górę a serce w niej dosłownie rosło. W tej chwili nie miało dla niej żadnego znaczenia, że Max dowie się o wszystkim. Znajdą razem inny sposób na uniknięcie końca świata.
Myślała o Maxie z Przyszłości i o tym o co ją prosił. Był wtedy zdesperowany, załamany i być może plan jaki razem obmyślili nie był najlepszy.
Tak, to jest oczywiste, pocieszała się. I co on mógłby sobie pomyśleć gdyby, gdy jej Max o wszystkim wiedział, trzymała wszystko w tajemnicy.
Aż do dzisiaj nie była do końca pewna, domyślała się tylko, ale teraz wiedziała poza wszelką wątpliwość – od tamtej nocy ich więź istniała nadal. Związał się wtedy z nią na trwale a ona przekazywała ją dalej swojemu Maxowi. Pojęcie tego co się dzieje, wstrząsnęło nią do głębi.
Weszła na podest i przekręcając klucz w zamku zauważyła jak jej ślubna obrączka ślizga się na palcu. Najwidoczniej Liz z Przyszłości nie była tak szczupła jak ona bo pierścień był trochę za luźny.
Teraz wiem czego mogę się spodziewać mając trzydzieści lat, uśmiechnęła się z przekąsem. Przekręciła klucz w zamku i pomyślała, że nie może się doczekać by pokazać Maxowi obrączkę i wygrawerowany na nim napis.
Nucąc ze szczęścia wbiegła do pokoju zastanawiając się nad tymi wszystkimi sprawami o jakich będzie chciała z nim porozmawiać. Kładła książki na łóżku rozmyślając jak bardzo byli przez ostatnie miesiące oderwani od siebie, ile rzeczy było niedopowiedzianych, ile będą musieli nadrobić. Od tego zrobiło jej się cieplej.
Kiedy weszła uderzyło ją dziwne skojarzenie – jakby ktoś wcześniej tu był. Rozglądała się ściągając brwi. Nikogo nie było ale chłód przeszedł jej po skórze. Tylko zasłona w oknie kołysała się, poruszana lekkim wiatrem – a poza tym w pokoju było zupełnie spokojnie. Wyobraźnia zaczęła ją zawodzić, pewnie odbijały się na niej wszystkie zwariowane wydarzenia z poprzedniego tygodnia.
Wzruszyła lekko ramionami porzucając te wspomnienia i weszła szybko do łazienki. Rzut okiem w lustro i zmartwiła się swoim wyglądem – miała sińce pod oczami. Pragnęła wyglądać pięknie, a była wymizerowana od tych wszystkich bezsennych nocy, które odcisnęły na niej swój ślad. Sięgnęła po puderniczkę by przykryć ciemne linie.
- Nie potrzebujesz tego – powiedział miękko Max stając nagle w drzwiach łazienki. Tyle miłości promieniowało z jego oczu.
- Tak myślisz ? – zapytała niepewnie patrząc na niego, nagle onieśmielona. Powoli zamknęła puderniczkę i nie patrząc na niego włożyła do kosmetyczki.
- Jesteś absolutnie piękna taka jak teraz, Liz – miał ochrypły głos, pełen namiętności którą widziała w jego oczach.
Podszedł do niej ostrożnie i ujął ją za rękę. Oczy się spotkały i czuła jak palą ją policzki pod jego badawczym spojrzeniem. Zaczęła szybciej oddychać widząc te wygłodniałe oczy.
Nagle wróciły wspomnienia, jak stała w tym samym miejscu, z nim z przyszłości...kiedy pozwolił jej poznać czym jest ich związek,
jak przelał go na nią na zawsze.
Może to wspomnienie, a może zwykły gest wzięcia jej za rękę ale coś było powodem, że odezwały się niespodziewanie ich dusze. Płomyki zaczęły strzelać wzdłuż jej ramion, potem po całym ciele a ona patrzyła zdumiona w bursztynowe oczy...jak w złote rozlewiska. I zatęskniła by się w nich wykąpać, zapragnęła zatracić się w nich na zawsze.
I wtedy Max zaczął ją całować. Już nie łagodnie...ale gwałtownie, pożądliwie. Przyciskał usta domagając się od niej wszystkiego i świat zawirował. Musiała się go przytrzymać by złapać równowagę. Zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągnęła mocno do siebie wsuwając palce w miękkie włosy. Jęknął cicho gdy przyciskali się coraz bliżej, pragnąc więcej.
I zaczęła przetaczać się przez nich olbrzymia, hucząca fala i porwała ich w swoje głębie. Czuła go na sobie i...w sobie. Krótkie elektryczne dreszcze strzelały jej po twarzy...wszędzie tam gdzie jej dotykał. I w miejscach do których nie dotarł. Och, to było bardziej intensywne niż poprzednio na zapleczu ale wtedy kochał się z nią całując delikatnie.
Dokąd ich to zaprowadzi ?
Nie mogła tego powstrzymać, nie chciała. Chciała go więcej w sobie...chciała go całego oprócz tego co teraz plątało ich umysły i dusze.
Chciała by się z nią kochał. Właśnie tutaj i teraz.
Naprawdę chciała by ją kochał tutaj w łazience.
Teraz nie zrobimy wszystkiego.
Ale zanim była w stanie odpowiedzieć odsunął usta i zobaczyła łagodny uśmiech.
- Nie tutaj, kochanie – głaskał ją po włosach, okrywał twarz ciepłymi pocałunkami, zaraz potem ucho...szyję. Wilgotne usta zatrzymał na krtani przez dłuższą, cudowną chwilę i słyszała jego urywany oddech.
Upajam się tobą, najdroższa.
Boże jak mogła się przed tym bronić ?
Kocham się z tobą inaczej...czujesz mnie ?
Tak..., Max .
Nigdy nie spałaś z Kylem. Wiedziała, że uśmiechnął się przy jej policzku kiedy ciągnął usta wzdłuż linii podbródka.
Nie.
Jesteś tylko moja.
Oczywiście...zaskakujące pocałunki wzdłuż szyi.
Jak rozżarzone szczypczyki, pomyślała szybko.
Bardzo je lubię, śmiał się miękko.
Hmm…to wszystko co mogła przekazać mu poprzez swoje myśli.
- Zrób mi tak samo – szepnął przy jej ustach i wtulił się w nie miękkimi wargami.
Nie umiem.
Założę się, że umiesz. Oderwała się od niego, przycisnęła usta do jego ucha a potem, przeciągła rozgorączkowane usta w sposób jaki pragnął, wzdłuż szyi. Boże ona zaraz zemdleje...Ich miłość była coraz bogatsza, nasycona jak...pustynne słońce odbijające się od piasku i skał. Oddech stał się głośny, niepowstrzymany. To było niepowstrzymane.
Ale wtedy coś się stało. Poczuła go w sobie ale głębiej...czuła jak jego dusza dokładnie oplata jej duszę, jak spajają się razem.
Boże, Max....krzyknęła z głębi ich dusz ciężko oddychając gdy wargi wyciszały się przy jego policzku. Odnalazł drogę wiodącą pod jej koszulkę ale ręce uspokoiły się przylegając nieruchomo do ciepłej, nagiej skóry. Oderwali się od siebie i patrzyli w oczy.
Co się teraz stało ? Nie mogli oddychać, wymówić słowa. W jakiś sposób się połączyli.
Liz była przerażona, nie wierzyła.
- Cii... – szeptał miękko odgarniając jej włosy z twarzy – Nie bój się mnie. Nigdy bym cię nie skrzywdził.
Oparł delikatnie o nią czoło.
Wiem, Max. I ty o tym wiesz.
Przygarnął ją do siebie...och był taki gorący. Wiedziała jak bardzo jest bezpieczna, bardziej niż kiedykolwiek, z jego sercem bijącym mocno przy niej...jak teraz. Połączyła się z nim...po raz pierwszy. Zamknęła oczy i czuła pod policzkiem miękką koszulkę a on przytulił usta do jej włosów.
Kochałem się z tobą teraz...wyszeptał z głębi ich dusz.
Wiem.
I ich dusze przyciągnęły się, złączyły mocniej, przylgnęły bardziej do siebie. Nie była pewna skąd o tym wiedziała ale czuła, że jego dusza połączyła się z jej, splatając się na stałe.
Właśnie coś się wydarzyło...coś więcej niż z Maxem z Przyszłości, więcej niż tam na zapleczu.
Oddychała z trudem i ukryła twarz w jego koszulce.
Łzy płynęły jej po twarzy, nie umiałaby ich powstrzymać nawet gdyby próbowała.
- Chcę się z tobą kochać, Liz - szepnął w jej włosy – Chcę pójść dalej.
Popatrzyła mu w oczy – Pozwolisz mi ? – odetchnął – Pragniesz tego tak bardzo jak ja ?
Wszystko co mogła zrobić to skinąć bezradnie głową więc wziął ją za rękę, ich palce zawinęły się miękko razem.
- Rodzice będą do wieczora w Santa Fe – powiedziała ochryple.
Dobrze wiedzieć... usłyszała go w myślach gdy podniósł brwi z zachęcającym uśmiechem.
Prowadził ją do sypialni a ona czuła jego głębokie zadowolenie.
Nigdy wcześniej nie byłem taki szczęśliwy, Liz.
Ja także...
Ale kiedy myślała o jego słowach ogarnął ją niepokój.
- Tak ? – zapytał odwracając się do niej kiedy podeszli do łóżka.
- Nie chcesz wiedzieć...na temat Kyla ? Dlaczego cię okłamywałam ? – wytarła z oczu łzy.
Patrzył na nią długo lekko ściągając brwi, ich więź się zacisnęła odrobinę. Jakby ją przyciągnął bliżej i Liz poczuła delikatne uderzenie bólu jaki przepłynął od niego do niej ale zaraz znikł.
- Nie teraz... – potrząsnął głową - Myślę, że wiem co zaszło – szepnął przykładając jej dłoń do swojej piersi.
Ale nie była przygotowana na to zrobił teraz. Obrysował lekko palcem pierścień.
Jej ślubną obrączkę.
- Wiem, że ma to coś wspólnego z tym – powiedział tkliwie.
Miała na policzkach łzy gdy przyciągnął ją bliżej.
- Wystarczająco dużo sprawiłem ci bólu, Liz...teraz pozwól mi się kochać. Pozwól mi cię uleczyć – szepnął.
Liz zamknęła oczy ponieważ nic już więcej nie chciała wiedzieć.
Cdn.