Czas na kolejny rozdział okropnie cukierkowatego opowiadania, po którym oczekuje waszych jeszcze bardziej ckliwych komentarzy
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
( muszę zobaczyć jak Piterowi głowa się kręci wokół tłowia, więc błagam, postarajcie się
![Cool 8)](./images/smilies/icon_cool.gif)
)Przy okazji, w święta, chyba na TVN, będzie leciał film, który był inspiracją tego opowiadania..."Wróć do mnie" z D. Duchovnym i Minnie Driver...oczywiście, to tylko inspiracja, rozwój akcji czy zakończenie nie muszą mieć nic wspólnego z fabułą tego opowiadania.Rozdział 13Ptaki zaczynały opuszczać gniazda, budząc się z nocnego snu, gdy pierwsze promienie rannego, purpurowego jeszcze słońca powoli wyłoniły się zza horyzontu. Światło uparcie próbowało wślizgnąć się przez szparę w rolecie i ciepłe plamy słońca tańczyły miękko na drewnianej posadzce. Senna mucha kontynuowała swój przypadkowy lot, kilka cali nad podłogą. Zatoczyła krąg nad kikoma porzuconymi tam, kartonowymi pudełkami, ulotny zapach niegdyś gorącej i świeżej pizzy zdawał się nęcić ją do bardziej szczegółowych inspekcji.Przenikliwy dźwięk telefonu brutalnie wdarł się w ciszę i spokój poranka, momentalnie przerywając poranny śpiew ptaków za oknem i śledztwo prowadzone przez muchę w okolicach kartonu. Mijały ułamki sekund a następstw nie było widać i mucha, uspokojona, podjęła badania wnętrza pudełka. Następny dźwięk nie był już zdolny ich zakłócić. Jedzenie było blisko i mucha nie zamierzała łatwo się poddać.Nic jej już nie przeszkodzi. Cóż, może poza gwałtownym i nieoczekiwanym drgnięciem pudełka, w którym właśnie przeprowadzała insepkcję.Jej ręce oderwały się od ziemi, w odpowiedzi na natrętny sygnał dzwonka, uderzając przy okazji w karton po pizzy. Jęknęła, rozprostowując zesztywniały kark, powoli wracając do świadomości i rozpoznając otoczenie.Telefon zadzwonił raz jeszcze.- Michael- mruknęła ze zmęczeniem.- Co?- odparł drugi głos, brzmiąc jeszcze bardziej znużenie.- Telefon, telefon dzwoni- próbowała zmienić pozycje, ale rychło zdała sobie sprawę, że leży na sofie, a ciężar ciała Michaela przygniata ją, unieruchomiając skutecznie. Nie była w stanie ruszyć się nawet o milimetr.- Michael- zaczęła go odpychać i wciąż zaspany uniósł się jednak do siedzącej pozycji.Telefon zadźwięczał po raz kolejny i Maria zarzuciła ramiona na twarz, a Michael sięgnął po telefon, leżący na stoliku tuż obok kanapy.- Słucham?- wymamrotał do słuchawki, przecierając dłonią oczy i desperacko pragnąc się rozbudzić.Telefon jednak nie przestawał dzwonić i oszołomiony Michael, dopiero po paru sekundach zdał sobie sprawę, że odpowiedział nie na ten telefon co trzeba.- Maria- jęknął.Maria wyjrzała zza ramienia, ziewając.- Co?- To twój telefon- chwycił ją za ramię i odsunął je tak, że mógł swobodnie spojrzeć jej w oczy.Zmrużyła je, oślepionna jaskrawym, porannym światłem.- Co? Dlaczego nie odbierasz?Michael schylił sie i podniósł telefon z podłogi.- Telefon- mruknął i wcisnął jej do ręki komórkę, po czym opadł ciężko na kanapę i zamknął oczy.Maria westchnęła, przyciskając słuchawkę do ucha.- Słucham? Tak...acha...co?- podskoczyła na sofie, wyrywając Michaela z jego wytęsknionego letargu. Spojrzał na nia, zaskoczony, gdy nieoczekiwanie zaczęła krążyć po pokoju, przegarniając zburzone włosy palcami, nieobecnym, pełnym niepokoju gestem.- O mój Boże...nic jej nie jest? Co to było?...tak, tak...nie...oczywiście....zaraz tam będę...tak...powiedz jej, że ją kocham, okay? Zaraz tam będę.Michael przyglądał się jej, kiedy się odwróciła, zmarszczka irytacji na jego czole powoli wygładziła się, ustępując miejsca innej, wyrażającej troskę i niepokój jakiego doświadczył widząc blednącą twarz swojej dziewczyny.- Kto to był?Nie odpowiedziała. Patrzyła wprost przed siebie, niewidzącym wzrokiem. Michael podniósł się i delikatnie dotknął jej ramienia, pragnąc zwrócić na siebie jej uwagę. Podskoczyła, czując na sobie jego dotyk, co utwierdziło go w mniemaniu, że musiało wydarzyć się coś złego.- Mario, kto to był?Kiedy odwróciła się, by spojrzeć mu w twarz, jej oczy lśniły od łez.- Kevin- odparła ochryple- Liz jest...Liz...muszę do niej jechać.- Co się z nią stało?- spytał, zaniepokojony jej zachowaniem, zdawała się być poruszona i odrętwiała jednocześnie.- Ona...ona ma kłopoty z sercem- odparła Maria, jej głos był rozproszony, tak jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z sensu własnych słów. Myślami była dziesiątki mil stąd, przy swojej przyjaciółce- wczoraj...wczoraj się jej pogorszyło ( wybaczcie, ale nie mam zielonego pojęcia co to jest atrial fibrillation- Lizziett)- Maria odwróciła się, by na niego spojrzeć, pustkę w jej oczach zastąpił strach- myślałam, że mamy to już za sobą- wyszeptała- myślałam, że teraz już wszystko będzie dobrze.Michael wciąż starał się pojąć do końca znaczenie jej słów, ale było widoczne że Maria nie jest teraz w nastroju, by radzić sobie z jego ograniczeniem w zakresie terminologi medycznej.- Co się stało?Oczy Marii zaczęły zachodzić łzami.- Zemdlała, ale Kevin szybko zabrał ją do szpitala. Mieszkają nardzo blisko- pociągnęła nosem- to dobrze, że mają tak blisko. Jest stabilna...poprostu nie przyszło mi na myśl- jej ostatnie słowa rozmyły się, przechodząc w kwilenie, gdy pierwsze łzy zaczęły płynąć po jej policzkach.- Ciii- Michael pociągnął ją w swoje ramiona, próbując ją uspokoić, najlepiej jak tylko potrafił. To był pierwszy raz, gdy powiedziała mu, że Liz ma kłopoty z sercem. Nie znał zbyt wielu faktów, by znaleść właściwe słowa, takie które uspokoiły by ją, nie zadając bólu; ale jeśli tylko potrzebowała go, wiedział, że jej nie zawiedzie.Max pchnął drzwi, czując jak jego umysł usypia, wyczerpany tak jak tego pragnął.- Pewnego dnia to cię zabije.Niemal wyskoczył ze skóry, słysząc tuż obok jej głos. Odwrócił się gwałtownie w stronę kuchni, gdzie wsparta o stół stała Isabel. Mierzyła go chłodnym wzrokiem.- Isabel! Przestraszyłaś mnie. Co ty tu robisz?- Jak daleko dziś pobiegłeś?- spytała Isabel, ignorując jego pytanie.- Nie wiem- odparł, wchodząc do kuchni i mijając ją pośpiesznie.Isabel podążyła za nim, gdy stanął przy szafce i wyciągnął z niej szklankę.- Max, jestem tu od 40 minut. Musiałeś więc biegać od conajmniej 40 minut.- Poprostu chcę być w formie- odparł Max. Podsunął szklankę pod kran, napełniając ją wodą.- Boże Max, ty się cały trzęsiesz- stwierdziła z przerażeniem Isabel, zauważając drżenie jego rąk i dygotanie szklani, którą ściskał w dłoniach.Isabel wyrwała mu szklankę.- Siadaj- rozkazała.- Iz, nic mi nie jest, poprostu muszę się czegoś napić..- Siadaj natychmiast Max!- powiedziała twardo.Nie było naprawdę sensu wykłócać się z nią, kiedy przybierała podobny ton, więc Max osunął się na najbliższe krzesło, co jego wyczerpane ciało przyjęło z wyraźną ulgą i wdzięcznością. Isabel napełniła szklankę gwałtownym ruchem i Max zrozumiał, że naprawdę ją rozsierdził.Isabel z hukiem postawiła kubek na stole.- Pij- rzuciła, siadając naprzeciwko niego. Max posłuchał jej bez oporów, ale jego dłonie wciąż drżały i spojrzenie Isabel wyrażało coraz większą wściekłość. Kiedy opróżnił i odstawił szklankę, Isabel położyła coś przed nim na stole.- Możesz mi to wytłumaczyć?- spytała, spoglądając na niego wzrokiem nie tolerującym wykrętów.- Grzebiesz mi w szafkach?- spytał z oszołomieniem.- Co to jest?- spytała.- Dobrze wiesz co.- Jak długo je bierzesz?- Co to ma być? Przesłuchanie?- Nie żartuję Max.- Ja też nie.- Dlaczego próbujesz się zniszczyć?- Mam problemy z zaśnięciem. Wielu ludzi bierze tabletki na sen.- A co powiesz mi o tym?- z hukiem postawiła na stole drugą butelkę. Kompletnie pustą.Isabel miała klucz do jego domu od dnia, w którym go kupili. Tess dała go jej na wypadek, gdyby przyszła wcześniej odprowadzić Josha, lub podrzucić im Michelle. Zawsze była tu mile widziana.Ale nigdy nie nadużyła ich zaproszenia w ten sposób. Pogwałcając jego prywatność. Wchodząc do jego sypialni. Szperając mu w szafkach i śmieciach. Śledząc go. I nie miała na to marnego usprawiedliwienia.Gniew rozgorzał w nim gwałtownie i podniósł sie, wskazując na drzwi.- Wyjdź!- Co?!- wybuchnęła Isabel i szok malujący się na jej twarzy zdradził, że nie była przyzwyczajona do podobnego zachowania ze strony Maxa. Ale szybko się uczyła.- Nie uciekniesz ode mnie Max. Nie pozwolę ci.- Isabel, chcę żebyś zostawiła mnie samego!- Dlaczego nie możesz spać?- spytała.- Wyjdź- powiedział, jego głos był cichy i rozproszony.- Co się dzieje Max?- szepnęła- przerażasz mnie.Max potarł twarz zmęczonym gestem, usiłując się opanować.- Nic się nie dzieje Iz. Poprostu chcę wziąść prysznic i...Isabel przyglądała się bratu z niepokojem. Rozpadał się, sypał na jej oczach. Nie wiedziała, co robić, była jednak pewna, że coś zrobić musi. Instynktownie czuła, że nie powinna pozwolić mu oddalać się od rzeczywistości. I że musi wciąż podsuwać mu powody, dla których pragnąłby żyć.- Co dzisiaj robisz?- spytała nagle.- Nie mogę, Isabel, cokolwiek chodzi ci po głowie, nie mogę- odparł.- Michelle bardzo chciałaby cię odwiedzić- oznajmiła.Max spojrzał na nią wyzywająco.- I naprawdę chcesz, żebym jej pilnował, chociaż kwestionujesz moje umiejętności?- Ona świetnie się tu czuje- dodała, puszczając mimo uszu jego oświadczenie.Max podniósł się od stołu, przegarniając włosy zmęczonym gestem. Isabel zdała sobie sprawę, że robił to ostatnio często.- Mówię poważnie Iz. Muszę być dziś sam. Mam mnóstwo pracy.- Nie będzie ci przeszkadzać. Potrafi się cicho bawić.Potrafiła bawić się cichutko jak myszka i Isabel wiedziała, że Max był tego świadom.- Ale nie w tym problem, prawda?- spytała, kiedy nie odpowiadał.- Nie jestem bezrobotny, jak wiesz- odparł Max, jego głos był twardy- mam pracę która zajmuje mnie również w weekendy.- Daj spokój Max- poprosiła- zgódź się.Tu nie chodziło tylko o znalezienie opieki dla jej córki. Tu chodziło o równowagę psychiczną Maxa. Obecność Michelle potrafiła zdziałać cuda. Po jej wizytach, Max znowu był sobą. Człowiekiem, którym był przed śmiercią Tess. A teraz zdawał się potrzebować tego bardziej niż kiedykolwiek Coś musiało się wydarzyć, coś co wytrąciło go z rówowagi w takim stopniu, jak jeszcze nigdy dotąd nie miało to miejsca.- A co z tabletkami? Chcesz żeby dziecko patrzyło się na ćpuna?- spytał, odwracając się i napotykając jej spojrzenie.Trafił tym pytaniem w sedno i wiedziała, że odczytał to z jej twarzy.- Nigdy nie zrobiłbyś tego Michelle...- Uzależniony nie potrafi się kontrolować i działa instyktownie w zależności od własnych potrzeb- odparował zimno.- Dlaczego to robisz?- szepnęła.- Nie jestem uzależniony Isabelle- odparł spokojnie- i chcę żeby Michelle mnie odwiedziła. Ale nie wiem, czy potrafię o nią zadbać...- O czym ty mówisz?- Isabel spojrzała na niego z niedowierzaniem- dlaczego nie miałbyś umieć się nią zająć? Ty, który codziennie masz do czynienia z dziećmi. To się nie zmienia w ciągu nocy, Max. Nie chcę by ktokolwiek inny pilnował Michelle. Z tobą jest najbezpieczniejsza.Max spoglądał na nią i w jego oczach Isabel dostrzegła wdzięczność.- Nawet po tym co się wydarzyło?- Przyznają, że do końca ci tego nie wybaczyłam, ale wciąż ci ufam.Max przełknął ciężko i opuścił głowę.- Iz...- Tak?Podniósł głowę spoglądając na nią.- Dziękuję.Isabel poczuła gwałtowny przypływ ulgi. Jego oczy pełne były emocji, których nie widziała w nich już od dawna. Nie była pewna, co miało to oznaczać, ale uścisk strachu i niepokoju więżący jej serce, złagodniał.- Tylko nie zabieraj jej na żadne zakupy- powiedziała, uśmiechając się znacząco.Na twarzy Maxa pojawił się cień uśmiechu.- Nie zabiorę.Maria wpadła do pokoju, z trudem chwytając powietrze. Gwałtownie pchnęła drzwi i Kevin podniósł wzrok. Na jego twarzy pojawiła się wyraźna ulga, gdy tylko ją zobaczył.- Maria...- odetchnął.Zaczęrpnęła tchu, jej spojrzenie koncentrowało się wyłącznie na skulonej w szpitalnym łóżku dziewczynie.- Co z nią?- wyszeptała, jej znękane spojrzenie krzyczało wręcz o wszystkim, co przeszła przez ostatnie godziny.Spojrzenie Kevina powędrowało do Liz, jego dłoń zacisnęła się na jej ręce.- Jest już lepiej. Znacznie lepiej.Maria odetchnęła z ulgą i w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech już od dłuższego czasu.- Lekarz powiedział, że może wyjść do domu za dzień lub dwa.Maria skinęła głową, raczej do siebie niż niego, ponieważ cała uwaga Kevina skupiona była na Liz. Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.- Wyglądasz na zmęczonego Kevin. Idź, przejdź się trochę. Ja posiedzę z Liz.Kevin spojrzał z wahaniem na narzeczoną.- Idź, napij się kawy.Zerknął na Liz raz jeszcze, po czym niechętnie wypuścił jej dłoń.- Okay.Maria czekała, dopóki nie wyszedł, po czym opadła na krzesło i wzięła dłoń Liz w swoje ręce.Łzy, które aż do tej chwili udawało się jej powstrzymać, popłynęły gorącym strumieniem po jej policzkach.- Lizzie...?Wiedziała, że nie powinna jej budzić, potrzebowała snu. Ale musiała się przekonać, czy na pewno wszystko jest w porządku. Aparatura do której była podłączona, nie mówiła jej nic, co chciałaby wiedzieć. Wiedziała tylko, że serce które otrzymała Liz, nie przestało bić.- Kocham cię- załkała, wolną ręką ocierając łzy. Proszę cię, nigdy więcej już mnie tak nie strasz. Musisz dbać o siebie Liz...to znaczy....- odetchnęła, usiłując pohamować wirujące wściekle emocje- wiele przed tobą Liz. Spotkałaś nowych ludzi. Michelle, Isabel, Alexa...Maxa. Pamiętasz Maxa, prawda? Wyczułam, że nawiązaliście kontakt. Coś zaiskrzyło, od pierwszej chwili. Ale ja jestem tylko biernym obserwatorem. Ty musiałaś coś poczuć Liz- nagle przewróciła oczami- sama nie wiem po co to mówię. Przecież nie możesz mnie słyszeć. Śpisz. Powinnam się przymnkąć i nie zawracać ci głowy. Poprostu...nie zapominaj, że czekają na ciebie ludzie, którzy cię kochają...- Jeszcze nie umarłam.Słaby szept przerwał łzawy monolog Marii, spojrzała na Liz, która przyglądała sie jej ze słabym uśmiechem drżącym w kącikach ust.- Liz...jak się czujesz?- Jakby przejechał mnie tir. Poza tym, wszystko świetnie- głos Liz brzmiał lekko, ale twarz zdradziła prawdę o jej samopoczuciu. Jej wilgotne oczy były podkrążone, cera blada, niemal przezroczysta.- Liz! Umierałam ze strachu. Nie mogłabyś przynajmniej wcielić się w role cierpiącej pacjentki? Chociaż raz?I tak było zawsze, przez wszystkie te lata kiedy Liz była chora. Niezależnie od tego jak bardzo źle się czuła, zawsze znosiła ból z optymizmem i uśmiechem. Trzymając fason bez względu na wszystko. Maria nie jeden raz przyłapała się na myśli, że ze strony Liz była to jedynie gra, próba podtrzymania na duchu otaczających ją, umierających z niepokoju ludzi. Liz nie lubiła, by się o nią troszczono, chociaż właśnie troski doświadczała przez całe życie. Zawsze była chora i zawsze się o nią zamartwiano. Traktowano jak księżniczkę. Chodzono wokół niej na palcach.W ciągu ostatniego roku zaczęła się zmieniać. I początkowo były to pozytywne zmiany. Maria widziała, z jaką pasją chłonęła życie. Każdą czynność, która dawniej była dla niej zakazana.Ale z czasem jej entuzjam przygasł i sprawiało jej ból patrzenie jak przyjaciółka coraz bardziej zamyka się w sobie. Nie wszystko ułożyło się tak, jak sobie to wymarzyła Liz. To strach, był jej największym przekleństwem. Zawsze strach. Liz powtarzało jej to wiele razy. Wieczny niepokój otaczających ją ludzi zdawał się ją dusić. Miała nadzieję, że to się skończy po transplantacji, ale życiowych przyzwyczajeń nie można zmienić z dnia na dzień.- Mario- szepnęła Liz, poważniejąc- proszę, nie płacz. Nie płacz nade mną.Maria otwarła usta z niedowierzania- nie pł...mam nie płakać nad tobą?- Nic mi nie jest. Nie musisz się bać. To tylko jakieś...drobne komplikacje.- Drobne komplikacje?- powtórzyła z niedowierzaniem- mogłaś mieć atak serca. Mogłaś umrzeć!Spuściła wzrok i odpowiedziała cicho.- Wiem. Ja tylko...zmarzłam i zdenerwowałam się...- Zdenerwowałaś się? Co mogło cię zdenerwować do tego stopnia, że niemal przypłaciłaś to atakiem serca?- Nic- odpała wymijająco.- Jeśli ci się wydaje, że pozwolę ci się tak łatwo wykręcić, to grubo się mylisz.- Mario...- Chodzi o Maxa?Liz spojrzała na nią pytająco.- O Maxa?- Zrobił coś? O Boże- oczy Marii rozszerzyły się gwałtownie, gdy nagle uderzyła ją myśl- nie powinnam mu pozwolić cię podwieść...- Mario...- Nie znamy go wysarczająco dobrze. Właściwie to wogóle go nie znamy.- Mario...- Wiem tylko, co powiedział mi Michael, a on może nie wiedzieć o wielu sprawach.- Mario...- Co prawda, znają się całe życie, ale Max zawsze mógł coś ukrywać...- Mario!Jej próba uciszenia Marii sprawiła że gwałtownie się rozkaszlała.- Przepraszam...przepraszam- wymamrotała żałośnie przyjaciółka, sięgając po szklankę wody stojącą na stole.Liz próbowała ją uspokoić, jednocześnie walcząc z kaszlem. Wreszcie z wdzięcznością przyjęła szklankę z rąk Marii.- To wszystko by się nie wydarzyło, gdybym zeszłej nocy odwiozła cię do domu...- Mario, daj spokój- woda miała kojący wpływ na jej gardło, i głos Liz zabrzmiał już silniej- to nie twoja wina, tylko moja.- Twoja?- Maria potrząsnęła głową- nie, Liz...- Poprostu muszę nauczyć się kontrolować własne emocje- twarz dziewczyny wyrażała przejmujący smutek.- Co się stało?- spytała cicho Maria.Liz nieświadomie potrząsnęła głową- Wszystko naraz. Nie wiem...przyjechałam do domu trochę później. Samochód się zepsuł i...Maria zmarszczyła podejrzliwie brwi.- Samochód?Liz skinęła głową.- Samochód Maxa.Kolejne skinienie.- No dobrze...i co dalej?- No coż...utknęliśmy na jakimś pustkowiu. Ponieważ lało, nie pozostrało nam nic inego jak tylko siedzieć w samochodzie i czekać.- Acha- Maria z uwagą obserwowała przyjaciółkę. Umierała z ciekawości, co też Max i Liz robili w samochodzie przez tak długi czas. Ale widziała zmęczenie na twarzy Liz. To nie był czas na dyskusje, ale obiecała sobie że przyciśnie przyjaciółkę później.- Przyjechałam naprawde późno i Kevin odchodził od zmysłów z niepokoju...Fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsce. A, więc to o to chodziło.- Pokłóciliście się? I zemdlałaś...- Nie Mario. To nie było dokładnie tak...- urwała, kiedy przyjaciółka rzuciła jej spojrzenie z serii "nawet nie próbuj wciskać mi gówna".Westchnęła.- Dobrze już dobrze. Masz rację. To pewnie dlatego zemdlałam.Maria przygryzła wargi, z trudem pohamowując gniew. Kevin, który zawsze zamartwiał sie o zdrowie Liz, posłał ją prosto do szpitalnego łóżka.- Nie wiń go- powiedziała Liz, widząc wyraz jej twarzy- to nie jego wina. Miało prawo być wściekły. Powinnam była zadzwonić.- Ale przecież dzwoniłaś, czyż nie?- spytała Maria. Wiedziała, że Liz próbowała bezskutecznie dodzwonić się do Kevina- ale było zajęte?- Obdzwonił policję i wszystkie szpitale...- No jasne- mruknęła Maria.- Przestań. To jego wina, słyszysz mnie? Nie naskakuj na niego. I tak się tym gryzie, nie pogarszaj sytuacji.Jej upór w bronieniu Kevina jeszcze bardziej rozdrażnił Marię.- Proszę- błagała Liz. Jej powieki były coraz cięższe, ciało powoli dryfowało w stronę snu.- dłużej tego nie zniosę...wszyscy się zamartwiają...Maria poczuła jak jej gniew słabnie i delikatnie uścisnęła dłoń Liz.- O nic go nie będę oskarżać.Z zamkniętymi oczami, w półśnie, spytała jeszcze raz, z cichą nadzieją.- Obiecujesz?- Klnę się na wszystko- uśmiechnęła się Maria.- Kocham cię- szepnęła Liz.- Ja ciebie też, chica.- Nie mów Maxowi...Maria zmarszczyła brwi.- Co powiedziałaś?- Liz już spała- Lizzie? Dlaczego mam nie mówić Maxowi?Cisza.Maria odchyliła się na oparcie krzesła. Dlaczego Liz wspomniała o Maxie?Nie mów Maxowi.O stanie jej serca? O to chodziło? Liz nie chciała, by Max wiedział o tym co się stało. Co tak naprawdę zaszło pomiędzy nimi w ciągu tych paru godzin? Dlaczego Liz tak nagle zatroszczyła się o to co Max wiedział, a czego nie wiedział?Interesujące, pomyslała.- Wisisz mi lody, stara- szepnęła do śpiącej Liz.cdn....
![Image](http://www.webpost.net/ja/JadaLyn/MichaelandTV.jpg)
![Image](http://www.angelfire.com/blog/anais/LizMaria.jpg)
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)