Hm, w zasadzie owszem... ale mimo wszystko największym poważaniem darzę tłumaczy poezji. To dopiero jest sztuka
Zaraz, kiedy to była ostatnia część...? Chyba tak trochę więcej dawno
![Rolling Eyes :roll:](./images/smilies/icon_rolleyes.gif)
No nic, już po wszystkim, mam tyle czasu, że nie wiem, co ze sobą zrobić
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
zostały mi już tylko jedna czy dwie oceny do zdobycia i koniec. Francuzi byli i pojechali, dzięki Bogu, milusio było, ale wolę jednak mieć święty spokój. To był upiornie towarzyski tydzień...
W każdym razie dzisiaj zrobiłam sobie test. Tłumaczenie zajęło mi równe dwie godziny, a płyta Sarah McLachlan zdążyła "przegrać się" trzy razy. Wezmę się jeszcze za nieco zaniedbane przeze mnie "Uphill Battle"...
![Embarassed :oops:](./images/smilies/icon_redface.gif)
tyle że najpierw muszę sobie ściągnąć kolejne rozdziały...
![Rolling Eyes :roll:](./images/smilies/icon_rolleyes.gif)
Póki co - enjoy, bonne lecture, merciancias leyendo czy co tam chcecie
Rozdział 8
Powoli zmusił swoje ciało do powrotu do przytomności. To była najgorsza wizja jaka kiedykolwiek miał. Wciąż czuł lekkie dreszcze przebiegające przez jego ciało i czuł, że był nieprzytomny przez jakiś czas. I gdy w końcu jako tako odzyskał sprawność umysłu, uświadomił sobie, ze materiał pod nim był miękki... nie twardy. Był niemal pewien, że wizja uderzyła go z całą mocą w parkowej alejce i że grunt był twardy. Skupił się jeszcze bardziej by rozwiać tą mglistą chmurę, która spowijała jego umysł. Musiał się obudzić. Coś było nie tak.
Deszcz padał w dół, jego chłód przenikał ją do szpiku kości. Jej ciało trzęsło się w reakcji na zimno, ale jej umysł nie troszczył się wówczas o to, co działo się z jej ciałem. Patrzyła na mężczyznę leżącego na ziemi, który najwyraźniej miał drgawki. Nie widziała jego twarzy. Był obrócony do niej plecami, jego nogi były podkurczone do pozycji płodowej. Najpierw przyszło jej na myśl, że mężczyzna przed nią cierpi na jeden z epileptycznych ataków, ale jego postawa wyraźnie temu zaprzeczała. Nie miała żadnego medycznego doświadczenia, ale wiedziała, ze jeśli ktoś miał drgawki, to prostował kończyny i rozrzucał je we wszystkich kierunkach. Tacy ludzie nigdy nie kulili się tak jak on. Wyglądało to tak, jakby jednocześnie cierpiał i był zrelaksowany. Wydawał się być również złapany w jakimś stanie przypominającym śpiączkę. Grzmot przetoczył się po niebie i deszcz lunął gorszy niż wcześniej, jeśli to rzecz jasna było możliwe. Z trudem odwróciła oczy od ciała leżącego na ziemi i wstrząsanego dreszczami i popatrzyła do góry, ciężkie krople spadały na jej twarz w rytmicznym tempie. Ciemna masa chmur przepływał szybko po nocnym niebie ukrywając piękno gwiazd i sprawiając, że świat wydawał się być o wiele bardziej przerażający. Na chwilę zagubiła się w tym niebie i słyszała dźwięki dookoła siebie niemal z nadnaturalną dokładnością i ostrością. Słyszała słaby dźwięk ubrań mężczyzny, które ocierały się o ziemię, słyszała miauczenie kota kilka alejek dalej. Słyszała pośpieszny dźwięk krwi płynącej w jej żyłach i wtedy niebo zostało rozdarte kolejnym oślepiającym błyskiem i powróciła gwałtownie na ziemię. Odwróciła głowę i popatrzyła na mężczyznę, podejmując jednocześnie decyzję. Powinna zadzwonić po pomoc.
Widziała, że budził się powoli. Lekkie drżenie jego powiek, ruchy gałki ocznej pod spodem zdradzały, że powrócił. Usiłowała przygotować się mentalnie i wtedy otworzył oczy, a ona uświadomiła sobie, że był przerażony.
-Pan Smith? Dobry wieczór, tu Elizabeth... Elizabeth Parker - pauza. - Tak... Bardzo mi przykro, że dzwonię do pana o tej porze, ale potrzebuję pańskiej pomocy - pauza. - Mężczyzna jest poszkodowany, i muszę zabrać go do mojego mieszkania. Czy mógłby pan przyjechać? - pauza. - Bardzo panu dziękuję - podniosła wzrok i popatrzyła na tabliczkę z nazwą ulicy by podać mu wskazówki.
Jego umysł szybko zanotował otoczenie. Był w jakimś pokoju, leżał na łóżku, a
ona siedziała na krześle obok niego.
Elizabeth usłyszała jak podjechał samochód i zwolnił. Wyjrzała za róg pobliskiego domu i zobaczyła czarnego mercedesa swojego szefa. Pomachała w jego kierunku nad głową by zwrócić jego uwagę. Zatrzymał gwałtownie samochód i natychmiast wysiadł z auta.
-Mój Boże, panno Parker, jest pani całkiem przemoczona - powiedział podchodząc do niej, na jego twarzy malowało się zaniepokojenie.
-Musi mi pan pomóc. On ma chyba atak epilepsji, tak mi się wydaje.
Pan Smith popatrzył nad ramieniem Liz, jej niewielkie rozmiary nie stanowiły w tym żadnego problemu, i zobaczył mężczyznę leżącego na ziemi. Podszedł do niego szybko i przewrócił go na plecy. Liz przykucnęła po drugiej stronie nieznajomego. Miał zamknięte oczy, ale jego usta poruszały się tak, jakby formowały słowa. Ale z jego gardła nie wydobywał się żaden dźwięk.
-Musimy go stąd zabrać - powiedział pan Smith. - Zna go pani?
-Tak, jest moim przyjacielem - odparła szybko Liz.
-Okay, musimy zabrać go do szpitala - stwierdził Smith.
-Naprawdę musimy? - zapytała Liz.
Pan Smith popatrzył na nią, na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
-Oczywiście, panno Parker. On może umrzeć - wyjaśnił.
Liz nie wiedziała, czemu nie chciała zabrać mężczyzny do szpitala. Tak, jakby coś w głębi niej przestrzegało ją przed tym, błagało ją, by nie wiozła go do szpitala... Może to był instynkt. Wiedziała po prostu, czuła, ze mężczyzna będzie w wielkim niebezpieczeństwie jeśli zabrano by go do szpitala w takim stanie jak teraz, w trakcie tego, co się z nim działo.
-Wiem, wiem - odparła Liz, deszcz wpadał jej do ust i nagle poczuła gwałtowną potrzebę odkaszlnięcia. Deszcz dusił ją i w tej całej sytuacji było coś, co przywodziło jej coś na myśl, ale nie wiedziała co. Coś strasznego. Wiedziała, ze musiała skłamać. W przeciwnym razie pan Smith w dalszym ciągu będzie nalegał by zabrać go do szpitala.
-Wszystko będzie z nim w porządku, proszę pana. Ma swoje pigułki u mnie w domu, zostawił je tam, po prostu muszę go tam zawieźć i dać mu te pigułki, kiedy tylko nieco się uspokoi.
Pan Smith popatrzył na nią z niedowierzaniem i jakby podejrzliwie. Dla niego nie maiło to sensu za grosz. Ale w oczach panny Parker i w całej jej postawie było coś takiego, co mówiło mu, by zrobił to, o co go prosiła. Była intensywność, ale również i strach.
Pan Smith popatrzył w dół na młodego mężczyznę, dreszcze przebiegały po jego ciele sprawiając, że jego palce zaciskały się a nogi raz sztywniały, raz relaksowały się. Naprawdę powinien znaleźć się w szpitalu. Ale coś mówiło mu, ze panna Parker nie zamierza ustąpić i ze nie powinni być tak długo na deszczu. Jeśli młody mężczyzna nie umrze od tych dreszczy, z całą pewnością dobije go zapalenie płuc, a sądząc z drżącego stanu, w jakim znajdowała się panna Parker, ona również mogła. Westchnął ciężko i miał tylko nadzieje, że nie będzie żałował swojej decyzji.
-No dobrze, spróbujmy zanieść go do mojego samochodu - powiedział. Przesunął się koło młodego mężczyzny, klęcząc koło jego głowy i ujął jego ramiona, zaczynając go podnosić. Liz zrozumiała co chciał zrobić Smith i podniosła stopy mężczyzny z ziemi.
-Hej... - powiedziała łagodnie Liz, czując nienaturalnie silną potrzebę, by z jego oczu zniknął strach.
-Gdzie ja jestem? - zapytał z trudem, jego gardło było suche jak piasek na pustyni. Ale i tak znał odpowiedź.
-Jesteś w moim mieszkaniu - odparła Liz i sięgnęła po coś stojącego za nią. Po chwili wyciągnęła w jego kierunku rękę ze szklanką wody. - Proszę, napij się trochę. To woda.
Wziął od niej szklankę, ale jego ruchy były ostrożne. Gdy odebrał od niej szklankę, Liz oparła się z powrotem o krzesło, nie spuszczała oczu z jego nawet na sekundę.
-Dlaczego tutaj jestem? - zapytał po kilku łykach chłodnego płynu.
-Znalazłam cię w alejce. Miałeś coś w rodzaju dreszczy... dziwnych dreszczy. Pomyślałam, że to może atak epilepsji. Twój język mógł opaść do tyłu i zablokować twoje drogi oddechowe. Musiałam coś zrobić. Wiec zadzwoniłam do przyjaciela z pracy i przywieźliśmy cię tutaj.
-Jak długo byłem nieprzytomny?
Zerknęła na zegarek na swoim nadgarstku.
-Jakąś godzinę.
-Muszę iść - powiedział i zaczął podnosić się ze swojej leżącej pozycji. Wtedy właśnie zauważył, że nie miał na sobie prawie żadnych ubrań.
-Byłeś cały mokry - poinformowała go, zupełnie tak, jakby czytała w jego myślach, lekki rumieniec pojawił się na jej policzkach. - Powiesiłam jej w łazience, żeby wyschły. Mogłam włożyć je do suszarki, jest w piwnicy, ale w takim wypadku musiałabym zostawić cię samego. A nie chciałam tego robić. Nie byłam pewna, czy twoje dreszcze nie powrócą. Co to było tak w ogóle?
Odetchnął ciężko i podciągnął nieco wyżej białą kołdrę, by okryć swoje nagie ciało. Zdjęła z niego niemal wszystko, poza bokserkami, rzecz jasna.
-Yh... tak, to była epilepsja - odparł. Nie miał pojęcia co działo się z jego ciałem gdy był nieprzytomny. Mógł powiedzieć cokolwiek, a ona mogła słyszeć wówczas wszystko.
Skinęła powoli głową, ale z jej niezmienionej twarzy wyczytał, ze w gruncie rzeczy nie bardzo mu wierzy.
-Czy ubrania są suche? - zapytał gdy cisza zaczęła wypełniać przestrzeń między nimi. Powoli pokręciła głową.
-Nie, nie sądzę. Chcesz napić się czegoś innego? Jest ci ciepło, bo mogę zrobić ci na przykład herbaty - zaproponowała.
Jego oczy zwęziły się. Wydawało się, ze ona nie chce, by on wyszedł.
W duchu zdzieliła się po głowę za to. Mogło wynikać z tego, że chciała by, żeby jeszcze został. A przecież nie chciała tego, prawda? On był tak bardzo tajemniczy, tak właściwie osaczał ją i śledził, a teraz ten tajemniczy obcy mężczyzna był w jej mieszkaniu, co więcej w jej łóżku. Postawiła siebie w niezręcznej i jakże bezbronnej pozycji. Jeśli zachciałoby mu się ją zabić, nie musiałby się specjalnie wysilać. Nikt by tego nie usłyszał, nikt by nie zobaczył. Ale było w nim coś, co sprawiało, ze mu ufała.
-Naprawdę powinienem już iść - powiedział powoli, nie spuszczając z niej wzroku. Patrzył na nią? Tak, najwyraźniej ją obserwował. Ale to sprawiało, że wszystko w środku niej miękło i rozmywało się. To było dziwne...
-Mój ojciec chyba zostawił jakieś ubrania, które mógłbyś pożyczyć - powiedziała Liz i podniosła się z krzesła. Wzięła do ręki szlafrok, którego używał ojciec gdy zatrzymywał się u niej i rzuciła go na łóżko. Doskonale wyczuwała jego zmieszanie i koncentrację wynikające z tego, że był pół nagi. Był jakby przyklejony do łóżka, zakryty kołdrą niemal po uszy. Tak, jakby nie widziała go wtedy, kiedy go rozbierała. Na jej twarzy pojawił się ciepły rumieniec gdy pomyślała o jego pięknie zbudowanej klatce piersiowej, i musiała potrząsnąć samą sobą w duchu.
-Proszę, ubierz się w to - powiedziała zanim podeszła do szafki by poszukać innych ubrań.
Powoli wydobył się spod kołdry i wsunął na siebie szlafrok. Otrząsnął się z dziwnego poczucia samotności gdy pozostawił jej zapach za sobą w łóżku i gdy przesunął się w jej kierunku.
-Sprawdzę moje ubrania w łazience - poinformował ją.
-Na pewno dobrze się czujesz? - zapytała patrząc na niego z zaniepokojeniem w oczach. Poczuł się tak, jakby ktoś go uwięził, nakrył, w tych wielkich ciemnych oczach. - Być może nie powinieneś tak szybko wstawać.
-Nie, wszystko jest w porządku - zapewnił ją wzruszając ramionami. - Na pewno.
Odwrócił od niej oczy i wyszedł z sypialni, jego wzrok błądził po mieszkaniu usiłując zlokalizować łazienkę.
-Na prawo, drugie drzwi - dobiegł go jej głos. Wszedł do środka. Łazienka była mała, ale czysta. Bardzo osobista. Czuł ją dookoła siebie. Zauważył swoje ubrania wiszące na cienkim drążku, na którym wisiała również prysznicowa zasłona. Z całą pewnością
nie były suche. Ale jeden ruch dłonią wystarczył by woda wyparowała z jego ubrań i by materiał stał się suchy. Zdjął ubrania i zaczął się ubierać.
Liz nie mogła ukryć swojego zdziwienia gdy zobaczyła go wchodzącego do sypialni, miał na sobie swoje dżinsy i koszulę. Swoje bardzo
suche dżinsy i koszule. Może i nie znała się za bardzo na ciuchach, ale wiedziała przynajmniej, że dżinsy zawsze schną wieki, zwłaszcza, jeśli były kompletnie przemoczone.
-Wyschły - poinformował ją.
-To widzę - odparła. Coś było dziwnego. - Um.. chcesz coś zjeść, może napijesz się czegoś? - nie miała pojęcia dlaczego to mówiła. Tak, jakby usiłowała go przekonać, by został jeszcze trochę.
-Nie, ja...ja muszę już iść, naprawdę .Ktoś na mnie czeka, i jest prawdopodobnie bardzo zaniepokojony.
-Rozumiem. Czy możesz jednak odpowiedzieć na jedno pytanie?
Nie był pewien, czy chciał.
-Jasne - odparł.
-Dlaczego wciąż za mną chodzisz?
To było to.
-Ja nie... nie chodzę za tobą - odparł. "Ta, jasne, świetnie ci idzie, Einsteinie!" pomyślał. Nigdy w życiu nie spostrzeże, że to kłamstwo!
-Skąd wiesz, ze jestem w niebezpieczeństwie? - zapytała.
-Masz na myśli gwałciciela... no cóż, po prostu przechodziłem i zobaczyłem cię - odpowiedział. Nie wydawała się być zbytnio przekonana.
-Może. A co za pierwszym razem? Tak właściwie to zaatakowałeś mnie, tylko po to, by powiedzieć, ze jestem w niebezpieczeństwie. Niezbyt dobra droga by zaskarbić sobie czyjeś zaufanie. Może powinieneś zmienić swoje sposoby informowania ludzi.
Nie odpowiedział, jego oczy były wręcz przyklejone do podłogi.
-Naprawdę muszę już iść - powiedział w końcu i odwrócił się by wyjść z jej domu, ale zatrzymała go kładąc rękę na jego ramieniu. Mógł niemal czuć miękkość jej dłoni przez swoją koszulę.
-Poczekaj - szepnęła. Wciągnął głęboko i powoli powietrze zanim odwrócił się do niej.
Proszę, nie zostawiaj mnie.
-Nie możesz tak po prostu mnie śledzić. Dlaczego to robisz? - zapytała.
Jego oddech stał się ciężki.
-Muszę cię chronić - wymruczał niemal niedosłyszalne.
-Przed czym? - strach przebiegł po całym jej ciele.
-Nie wiem - odparł i popatrzył na nią wprost. Jego oczy były tak intensywne, że zapomniała o tym, że musi wziąć kolejny wdech. On cierpiał. Nie fizycznie, ale psychicznie, emocjonalnie. Po raz kolejny poczuła dziwny niemal przymus żeby go uspokoić. Żeby zrozumiał, ze nic jej nie zagrażało i że wszystko będzie dobrze. Tak bardzo chciała, by z jego oczu zniknął ten prześladowany i zmęczony wyraz. - Dlatego właśnie plączę się koło ciebie. Nie wiem, gdzie coś się stanie. Nie wiem, kto to zrobi, czy nawet będzie to "ktoś". Nie wiem, co się stanie albo kiedy. Po prostu wiem, że coś ci się niedługo zdarzy... i że muszę temu zapobiec.
Patrzyła na niego, a myśli wirowały w jej głowie. Nie znała go, ale wiedziała, ze mówił prawdę chociażby dlatego, ze miał trudności z ubraniem tego w słowa, że nie potrafił ukryć smutku i bólu, które przenikały każde słowo.
-Skąd to wiesz? - zapytała cienkim głosem.
Odwrócił wzrok, pozostawiając jej chłód bez jego intensywnego wzroku pieszczącego jej twarz.
-Jesteś... czymś...
Max popatrzył na nią do góry gdy jej głos załamał się. Czyżby wiedziała? Cisza między nimi aż bolała, a on z trudem wypuścił z siebie powietrze by nabrać znów tlenu do płuc. Słyszał w uszach walenie swojego własnego serca.
-Jesteś czymś w rodzaju... jasnowidza? - zapytała.
Poczuł niesamowitą ulgę, ale jednocześnie był lekko rozczarowany. Rozczarowany że była zdolna dostarczyć mu dobrą wymówkę, za którą mógł się ukryć.
Dobre kłamstwo.
Nie wiedzieć czemu źle się czuł kłamiąc jej i to go zakłopotało, ponieważ ukrywanie prawdy i utrzymywanie sekretów stało się wręcz nieodłączną częścią jego życia. Czymś, co musiał robić każdego dnia tylko po to, by być bezpiecznym. By chronić siebie przed czymkolwiek i kimkolwiek kto chciał go martwego. Skinął głową odpowiadając na jej pytanie.
-Coś w tym rodzaju - mruknął.
Patrzyła się po prostu na niego, ale nie wydawała się być zaskoczona. W jej oczach odnajdywał jedynie spokój.
Zrozumienie.
Uśmiechnęła się lekko gdy zobaczyła, jak odpręża się odrobinę, jak widoczne wyraźnie napięcie jego ramion zmniejsza się nieco.
-Jak masz na imię? - zapytała. I to było naturalne. Ich ścieżki skrzyżowały się ze sobą trzy razy i nawet nie znali swoich imion. A jednak pytanie wydawało się być bardzo ważne. Tak, jakby coś miało się stać. Tak, jakby coś miało się zmienić.
-Max - odparł.
-Dziękuję ci, Max - powiedziała miękko Liz. - Dziękuję ci, że usiłujesz mnie chronić.
Skinął po prostu głową, jego ciało było mniej lub bardziej sparaliżowane światłem w jej oczach. Jej miękki i łagodny uśmiech zdawał się wypalać w jego sercu swoje miejsce, budząc tym samym miejsca od zawsze uśpione.
Które były zamarznięte.
-Ja...ja powinienem już pójść - powiedział znowu Max nie czyniąc jednocześnie żadnego ruchu który popierałby to stwierdzenie, nie drgnął nawet w kierunku frontowych drzwi. Jego stopy były przyklejone do podłogi a jego oczy były zatopione w jej. To panika, która błysnęła w jej oczach obudziła go z tego dziwnego pół snu.
Proszę nie zostawiaj mnie.
Poczuła cos dziwnego otaczającego ją, ciągnącego ją w dół i niemal oszałamiającego. Zdanie z jej snu błysnęło w jej umyśle. Nie pogrzebane dostatecznie głęboko by nie znaleźć drogi do jej świadomości. W środku niej pojawiło się dziwne odrętwienie gdy zmusiła się do uśmiechu. Odgradzając swoje uczucia od reszty świata.
-Tak - powiedziała a on zastanowił się, czy ta iskierka paniki którą widział w jej oczach naprawdę tam była czy tylko ją sobie wymyślił. Nagle poczuł, że nie powinien wychodzić i jej zostawiać. Że powinien powiedzieć jej więcej. Coś w środku niego budziło się, coś, co powinien sobie uświadomić. Coś instynktownego. Ale od pierwszego dnia na Ziemi wiedział, ze instynkt oznaczał coś obcego. Coś obcego oznaczało coś, co było dla niego obce, z czym nie czuł się dobrze. Ta jego strona której nienawidził.
Nieznane.
Odwrócił się i zaczął iść w kierunku drzwi, czując się tak, jakby miał popełnić największy błąd swojego życia. Patrzyła, jak jego plecy oddalały się od niej.
Proszę nie zostawiaj mnie.
Usiłowała otrząsnąć się z głębokiego uczucia odrętwienia i sięgnęła do tej części jej "ja", która była spokojną i ułożoną częścią niej. Trzymała się tego mocno, usiłując powstrzymać się przed upadkiem, przed odsłonięciem tych uczuć, których nigdy nie znała. Które były dalekie od tych jej znanych. Czuła jak spokój wspiera ją, rozprzestrzenia się po niej i czekała na ulgę, która zawsze temu towarzyszyła. Ale tym razem nie przyszła. Strach wciąż tam był, tak jak niewzruszony mur, co do którego nie miała pozwolenia by go naruszyć i nie miała prawa go zniszczyć. Usiłowało jej to coś powiedzieć, ale nie mogła słuchać. Nie mogła zignorować faktu, że miała takie uczucie, jakby coś, co budowało się w niej przez ostatnich kilka godzin nagle zostało gwałtownie zburzone, rozpadło się na kawałki, które zmieniły się w nicość. Beznadziejność.
Ale wtedy on zatrzymał się, jego ręka leżała na klamce i odwrócił się do niej.
-Proszę... uważaj na siebie.
Proszę... bądź bezpieczna.
Popatrzyła w jego piękne oczy, wciąż pełne obawy, którą chciała od niego zabrać, ale było tam również coś, czego do końca nie rozumiała. Ale to sprawiło, ze poczuła się bezpieczna i jedyne czego chciała to ulżyć jego obawom. Skinęła powoli głową.
-Obiecuję - powiedziała. Widziała, jak wydawał się odprężyć nieco, a potem odwrócił się znowu i bez żadnego dodatkowego słowa otworzył drzwi i wyszedł z jej mieszkania.
Zamknęła oczy, usiłując zwalczyć wszystkie obrazy z jej koszmaru, które usiłowały dostać się do jej mózgu. Zawsze potrafiła zapominać o swoich koszmarach... to było trudne, ale z biegiem czasu nabrała w tym wprawy. Ale ten koszmar nie chciał jej opuścić. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego, ale to było tak, jakby ten Max nie pozwalał na to. Ten Max obudził ten sen na nowo, usiłując zmusić ją, by go posłuchała...