czapterki ida swoim rytmem od samego poczatku aż do samego... jużniedlugo... końca. Czyli co 5 dni, co czasami daje częściej niż raz w tygodniu.
Czapterek tfacieździa czy
„Max wyłaź z tej łazienki!” Izabell wali w drzwi. „Wyłaź, bo sama tam wejdę” szepcze przykładając usta do dziurki od klucza.
„Co mu odpieprzyło?” Michael zawsze dbał o moje samopoczucie.
„Się chłopak nie może zdecydować.” Warczy Izabell. „Tess czy Liz? TESS CZY LIZ?!!” wrzeszczy w końcu.
„Wejdź tam.” Mówi Michael.
Izz zapewne mierzy go wzrokiem. „A co jak będzie nago?”
„Co? Brata nago nie widziałaś?” odezwał się specjalista od nagich facetów.
„Jestem nago” wrzeszczę zza drzwi. Zimno mi w tyłek od klapy sedesu. Ale jestem kompletnie ubrany.
Izz wchodzi. Patrzę na nią. Michael patrzy przez szparę w drzwiach. Izz zamyka drzwi.
„Maria dzwoniła?” pytam siostrę z nadzieją w oczach. Muszę wyglądać jak zbity pies. Żal… ech, sami wiecie co… takie jest życie, lubi się powtarzać. Więc patrzę na nią moim nowym spojrzeniem, które mówi ‘powiedz mi coś miłego’.
„Nie” odpowiada. Niezupełnie o to mi chodziło. DUPA.
„Izz, ja nie wiem, co robić… nie chcę, żeby wyjechała, nie mogę pozwolić jej wyjechać i tak mnie zostawić.” Szepczę.
„To jedź z nią ty baranie!” Michael drze się zza drzwi. „To do Maxa” słyszę jak tłumaczy się zapewne mojej mamie „On kocha Liz.”
Czemu tak późno to zrozumiałem? Może to zakodowane genetycznie? Uraz mózgu? Tępota kosmiczna?
I nagle ktoś dzwoni do drzwi. Słyszę jak mama schodzi.
„Liz! Cóż za niespodzianka! Myślałam, że wyjeżdżasz!”
Mamo, błagam, zatrzymaj ją trochę.
„Zjesz jakieś śniadanie? Zostało jeszcze parę naleśników.”
„Dziękuję, ale już jadłam.”
„Max jest na górze” mówi.
Izz łapie Michaela za kołnierz i wlecze do swojego pokoju. Michael syczy scenicznym szeptem: jak ją kochasz to nie puszczaj jej pierdoło kosmiczna” i znikają za drzwiami pokoju Izz. Ja wbiegam do mojego i czekam przy drzwiach. Kiedy słyszę pukanie nie wiem, czy to wali moje serce, czy rzeczywiście ktoś stoi po ich drugiej stronie. I zamiast otworzyć je, zamiast chwycić ja w ramiona wyduszam z siebie: „O co chodzi.”
Słyszę w odpowiedzi „Chciałby pan kupić parę ciasteczek od harcerki.”
„O cholera.”
Ups. Wyrwało mi się.
„Mam to rozumieć jako „nie”?”
Uśmiecham się. To ona. ONA. „Nie wyjechałaś.”
„Jeszcze nie, chodź gdzieś ze mną.”
„Gdzie?”
„Jak ci powiem, to nie pójdziesz.”
„E tam, pójdę.” Mam nadzieję, że zabierze mnie ze sobą dokądkolwiek pojedzie. Będę jej małym osobistym popieprzonym ufoludem, różowiuchny, miluchny ja błaga ją o to wzrokiem. ZABIERZ MNIE!
„Jupiter.”
„ok...?” Nie chcę wracać do domu… chyba, że z nią „ Tylko założę buty.”
Ogląda moje książki tak, jak ja oglądam ją codziennie, kiedy nie patrzy. Dokładnie, zauważając każdy szczegół. Do ręki bierze Szekspira, Romeo i Julia…
Mówię „Dobra książka.”
A ona wybucha śmiechem „Żartujesz, co?”
Nie będzie łatwo. „Myślałem, że to twoja ulubiona.”
„Kto to powiedział?”
„Maria.”
„To była moja ulubiona książka cztery lata temu, było minęło.”
„Co się stało?”
„Zrozumiałam w tym tragedię.”
„Nie jest taka smutna ... to znaczy, jest smutna, tylko nie przez to, że musieli zginąć, ale przynajmniej odnaleźli siebie.”
„Zabili się bez powodu, ich miłość była impulsem, Romeo był uzależniony od bycia zakochanym.”
Sam tego chciałem „Jak to?”
„Rozalina.”
„Rozalina?” jaka Rozalina?
„Musisz zwracać uwagę na pierwsze strony Max. Spojrzyj na historię z perspektywy. Pierwsze dwie sceny aktu pierwszego, Romeo miętosi w kółko temat dziewczyny. Julii? Figa. ROSALINY Max. Romeo jest gotów rzucić się ze skał bo Rozalina wychodzi za innego, parę scen później, w głowie mu tylko Julia.” „Brzmi znajomo?”
Szekspir, ty Brutusie.
A ona nie popuszcza. „Był uzależniony od miłości. Był impulsywny. Gdyby Julia zginęła a on nie, prawdopodobnie by to jakoś przebolał parę scen dalej.”
„Nie przebolałby.”
Nie rozmawiamy już ani o Capuletich ani o Montekich, ale chyba zdążyliście się już kapnąć.
„Przebolałby.” Ona się upiera.
„To co innego.”
„Dla mnie bez różnicy.”
„Liz” mówię prawie przez zaciśnięte szczęki „Romeo nie był kosmitą.”
„Nie - był Montekim.”
„Może Romeo wybrał miłość do Rozaliny bo ona akurat wychodziła za mąż. Może zrobił tak, bo nie uważał, że jest godny być kochanym prze kogokolwiek. Może Julia udowodniła mu w jakim był błędzie.”
„Książka milczy na ten temat.”
„Pieprzyć książkę.”
„Czas na nas”
Już wiem, że idziemy do Amosa. Facet będzie miał zgryz. Ale jest terapeutą. Powinien pomóc. No tak czy nie?
Gabinet. Mnóstwo książek. Większość z nich czytałem. Kiedyś się może kapnąć, ale nie psujmy mu zabawy. I ten szkielecik. Babcia mówi, że jestem za chudy. Gdyby jeszcze wiedziała jak łatwo się rozpadam na kawałki – jak ta zabawka, wiedziałaby jak bardzo ów szkielecik mi się podoba. To jedyna rzecz, którą się bawię czekając na mojego guru od zakamarków umysłu. Oprócz globusa. Czasami wprawiam go w ruch i trafiam palcem na oślep. Tyle miejsc, o których nic nie wiem. Do których nigdy nie pojadę. Chciałbym, ale ja, Michael i Izz jesteśmy jakoś przykuci do Roswell. Ja i moje dodatkowe kończyny mamy kulę u stóp i kajdany, do których nie potrafimy odnaleźć klucza. I boimy się, że gdybyśmy gdzieś wyjechali, ktoś by to wziął za ucieczkę. A wtedy nie moglibyśmy przestać uciekać, bo ktoś zacząłby nas ścigać. Czasami łatwiej jest zostać w tym samym miejscu i patrzeć w oczy temu samemu wrogowi. Jest łatwiej żyć wiedząc, czego się można spodziewać. Jeśli wiesz, że mogą cię złapać za rogiem ulicy prowadzącej do szkoły, to przynajmniej wiesz, że główna alejka jest bezpieczna. Bo jest szeroka i dużo tam ludzi. Nikt nie porywa nikogo w tłumie gapiów. Wiedząc które ulice są bezpieczne a które nie jest łatwiej żyć. Gdybyśmy wyjechali każda ulica byłaby niebezpieczna.
Tak było wtedy. Tak myślałem, ale teraz muszę zaryzykować, bo bez niej jestem jak ten szkielet, a szkielet do kompletu potrzebuje małego kosmity, którego ona ciągle nosi w kieszeni. Wtedy wszedł doktorek. Kazał mi zostawić globus w spokoju ale był zadowolony, że mnie przyłapał na jakiejś aktywności.
Ten globus mnie intryguje. Jeśli zakręcę nim i zatrzymam palcem, czy Liz pojedzie tam ze mną? Czy uda mi się tak po prostu wszystkich tu zostawić. Samych?
Patrzę na zdjęcia doktorka. Ma rodzinę, ma dzieci. Na pewno zabiera je na jakieś wakacje. Wyjeżdża. Kocha swoją żonę i jest szczęśliwy. Zastanawiam się, czy ja też bym tak mógł. Czy mógłbym być szczęśliwy.
„Jesteś okrutny.” Mówi Liz. Wiem, że chodzi jej o to, że ruszam fotografie.
„Nie mów, że tego nie robiłaś.” Mówię i patrzę jak bawi się szkielecikiem. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że pragnąłbym być na miejscy tej zabawki.
„Myślisz, że on nas nienawidzi?”
„E tam.”
„Gdybym była na jego miejscu to bym nas nienawidziła.”
Chce zabrać szkielet. Zabierz szkielet Liz. Zabierz go razem z małym kosmitą.
„Liz, nie wyjeżdżaj. Zostań parę tygodni dłużej, cztery miesiące, dopóki się szkoła nie skończy, możesz wziąć jeszcze cztery miesiące.”
„To ty tak myślisz.”
„Nawet nie dajesz mi szansy.”
Drzwi się otwierają, wchodzi dr Amos . Żuchwa mu opadła. Chyba faktycznie nas nienawidzi. „Max, Liz, co za miła ... niespodzianka.”
Muszę zacząć, zanim ktokolwiek się odezwie, bo zanim przyspieszę, zapomną co było na początku. „Lubię Liz, ona mi nie wierzy, chce wyjechać.”
Dr Amos „Lubisz Liz?”
„Tak.”
„Wszystko to da się wyjaśnić.” Wtrąca się Liz.
Sam jestem sobie winien. Flegmatyk jeden. Jak ja się nienawidzę…
A ona wyciąga z kieszeni kartkę papieru i zaczyna czytać „Jeden. Poznałam jego sekret i nikomu go nie zdradziłam.”
Zrobiła listę? Uwierzycie? Ja nie zdążyłem tego nawet przemyśleć, a ona zrobiła listę? Nie to, żebym nie był pewien co do uczucia do niej, ale nie robiłem listy. „Zrobiłaś listę?”
„Cisza. Dwa. Nadal akceptuje go jako przyjaciela po tym jak poznałam jego sekret.”
Mniejsza o to: trzeba się dostosować. „Czy to zły powód by ją lubić?”
Dr Amos mówi „Wydaje mi się...” ale i on nie ma szans…
„Jeszcze nie skończyłam. Trzy. Ktoś inny poznał jego sekret a ja wzięłam winę na siebie, wiecie o czym mówię. Cztery. On wie, że ja ... ja ... że go.. l... lu ... lubię.”
Morda mi się cieszy…
Dr Amos stwierdza „Cóż, może w takim razie powinniśmy...”
„Po PIĄTE, prawie zginęłam ratując obiekt jego afektów.”
W dupę obiekt afektów. To było dawno temu i nieprawda.
„Liz, ona nie jest...”
Dr Amos „Prawie zginęłaś?”
„Biorąc pod uwagę okoliczności, również to, że wyjeżdżam, to zrozumiałe, że on może czuć niewytłumaczalne, przelotne uczucia do swojego najlepszego kumpla, który jak się akurat złożyło zna jego sekret i który jak się złożyło ma to gdzieś i tak dalej i tym podobne, dziękujemy państwu za uwagę.”
„Gówno niewytłumaczalne i przelotne” Wulgarny jestem. Ale sytuacja tego wymaga.
Prawda?
Dr Amos „Max, chyba powinieneś ...”
„On nie wie czego chce.”
„Dokładnie wiem, czego chcę.”
No teraz już wiem. Żeby nie wyjeżdżała.
Dr Amos „No cóż, może byśmy...”
„Twoje uczucia są powierzchowne.”
„Liz, wszystkie te rzeczy świadczą o tobie, o tym, jaka jesteś, ale to nie jedyny powód, dla którego cię lubię.”
A dr Amos „Max, Liz, powinniście naprawdę...”
„Dwa tygodnie temu nie mogłeś zapamiętać nawet mojego imienia.”
Co racja to racja.
„Byłem debilem.”
Co racja to racja.
Wiem, powtarzam się, ale takie jest życie.
Dr Amos podnosi ręce „Dobra, nie słuchajcie mnie. Ja tu tylko jestem TERAPEUTĄ.”
Co racja to … sami wiecie.
„Znudzę ci się, zapomnisz o mnie.”
„NIE zapomnę.”
Dr Amos mówi: „To znaczy, po co słuchać terapeuty, co ON może wiedzieć.”
„Tess ci się znudziła, zapomniałeś o Tess”.
„Nigdy nie czułem nic takiego do Tess, i nie zapomniałem o niej.”
Dr Amos „Może po prostu oddam waszej dwójce moją licencję byście mogli tu siedzieć cały dzień i się brać za czuby. Ktoś ruszał mój globus? Kto ruszał mój globus?”
„Jak ci niby mam uwierzyć.”
„Daj mi szansę, oto jak.”
„Kto przesunął mój obrazek?”
„Ja chcę stąd wyjść.”
„Mogę ci wszystko udowodnić, ale nie jeśli wyjedziesz.”
„STARCZY!!!!!!” dr Amos wrzeszczy.
„ KTO SIĘ PYTAM RUSZYŁ MÓJ OBRAZEK?”
Niech ten facet do cholery zajmie się czymś pożytecznym, bo jak na razie niewielki z niego pożytek!
Dr Amos potakuje „Zawiedliście mnie i to bardzo, oboje.”
Brawo. Niech Amerykę ochrzczą jego imieniem. Zawodziłem siebie samego więcej razy niż on miał pacjentów i to zanim jeszcze zrobił habilitację, a co dopiero mówić o innych.
„Tylko się posłuchajcie, jak bitwa w przedszkolu.”
„Chce pan znać sekret Maxa panie doktorze?”
Jeśli ona powie coś, czego pożałuję, to … wolę tego pożałować, niż pozwolić jej odejść.
„On nadal słucha New Kids On The Block, ma wszystkie ich albumy.”
?
„Ciiiiiiiiii, to tajemnica.”
„Przyłapałam go jak odstawiał numer z kawałka running man w swoim pokoju, po ciemku.”
Dr Amos odzywa się „Jeśli nie uspokoicie się, możecie wyjść.”
„To nielegalne, nie można wylać pacjenta.”
„Można, jeśli się czuje, że moja pomoc nie jest już w stanie pomóc pacjentowi. Czy mnie w końcu posłuchacie?”
Dać mu szansę? Wypadałoby. Rodzice płacą mu fortunę, żeby nas naprostował.
„No.”
Spogląda na mnie i potem na nią „Rozmawiałem z Maxem tydzień temu i wierzę mu, że żywi do ciebie całkowicie zdrowe uczucie.”
Kocham cię doktorku. Jak królik marchewkę. Do boju mój ukochany terapeuto!
„Zdrowe?” pyta Liz.
„Jakkolwiek Maxwell, może zdawać sobie sprawę z tego, że jest już za późno.”
„Za późno?” mówię. Co on mi tu do cholery?
„Jeśli Liz chce wyjechać, nie możesz jej powstrzymać.”
Jak to nie mogę?
Czemu nie mogę?
Jak się chce to się może.
Prawda doktorze?
„Gdybyśmy mieli więcej czasu by popracować razem, ale jeśli dziś jest koniec, to chyba nie jestem w stanie pomóc waszej dwójce.”
… muszę stamtąd wyjść… nie wiem, co mam robić… no przecież nie posłucham Michaela… a plan? Trzeba mieć jakiś plan.
Prawda?
”Więc Liz, to była nasza ostatnia sesja?”
„Ja nie.. nie wiem... nie mogę... może ... sama nie wiem.” Mówi i wychodzi za mną.
„Opuszczasz miasto i to ja niby jestem impulsywny?” pytam ją w samochodzie starając się tam nie rozryczeć jak jakaś baba. „To się nie trzyma kupy Liz, w ogóle. Wiem, że to moja wina, ale ty nawet nie dajesz mi cienia szansy, żeby nad tym popracować.”
Już wiem, co zrobię. Michael ma rację. „Gdybyś tak bardzo nie chciała się stąd wydostać dałabyś mi drugą szansę?”
„Co?”
„Marny cień szansy?”
„Gdzie jedziesz?”
„Dałabyś?”
„Tak, dałabym. Gdzie jedziesz?”
„Niespodzianka.” Ależ ja jestem rozmowny. Zdeterminowany. Impulsywny.
Cały ja.
Dobra. Skończcie się już śmiać. Faceci tak mają. Czasami głupieją. To nie nasza wina, tylko płci przeciwnej. Bo jeśli któryś z nas w końcu uwierzy, że to jest TO, to zaczynamy zachowywać się właśnie tak: impulsywnie. No, przynajmniej kosmici. Ci których znam. NO DOBRA! JA. JA się tak zachowuję.
„Jedziesz na autostradę.”
„Tak.”
„Gdzie jedziesz?”
Gdzie ja jadę? „Wyjeżdżamy stąd.”
„Co?”
„Chciałaś wydostać się stąd, więc wydostajesz się stąd. Nie mogę cię zmusić do pozostania, więc wydostajemy się stąd razem. Nie mogę się teraz poddać Liz, za dużo jest rzeczy, które muszę ci powiedzieć.”
„Porywasz mnie.”
Ta. Typowe uprowadzenie.
„Trzy dni, daj mi trzy dni.”
„Jesteś kidnaperem.”
Pewnie, że jestem. „Nie jestem.”
„Dokąd jedziemy.”
„Jedziemy na pola makowe.” Będziemy eksperymentować…
„Do Kalifornii?”
„Trzy dni.”
Byłem już napalonym nastolatkiem, gejem i pierdołą, to mogę być i kidnaperem. Tylko wolałbym być ‘porywaczem’ nie ‘kidnaperem, bo przed oczami pojawia mi się prokurator jak myślę o tym, ze ona mówi o sobie „dziecko”. Nieletnia brzmi już lepiej… co ja pieprzę?!
„Jesteś obłąkany.”
No. „Nie.”
„To nielegalne.”
Vabank: „Jeśli chcesz do domu, zawrócę i cię odwiozę.”
„Co?”
Waha się. Nie powiedziała, że chce zawrócić, więc jestem na dobrej drodze. Boże, uwierzę w Ciebie, jak ona da mi szansę się wytłumaczyć.
„Jedź ze mną, pozwól z sobą porozmawiać, daj mi trzy dni. Co ty na to Liz? Będzie fajnie, słowo.”
A ona milczy. Wiem, że to działa na moją korzyść…
„Co ty na taki układ, że jeśli przez następne dwie minuty nie powiesz mi, żebym zawracał, to będę po prostu jechał dalej, co ty na to?”
„Co?”
„Dwie minuty.”
„Co w ciebie wstąpiło, takiego cię nie znałam.”
Ona mnie takiego nie znała? Ja się takiego nie znałem, co dopiero ona. Ale cóż. Zawsze musi być ten pierwszy raz. Mr Evans – człowiek i kosmita. Pytanie tylko: który teraz ze mnie wyłazi?
„Nie wiem, to ma chyba jakiś związek z paniką. Jedź ze mną.”
„Chciałam zobaczyć makowe pola, myślałam o tym, kiedy o mało nie umarłam.”
„Więc pojedź tam ze mną.”
„Sama nie wiem.”
„Gdyby jutro szlag trafił świat, nigdy nie zobaczyłabyś makowych pól, więc jedź ze mną.”
Zastanawia się, milczy, w końcu ku mojej radości mówi: „Ok.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "