Milla, kolejny, ulubiony zapewne przez Ciebie rozdział, będzie 31.
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
Jezu, znowu mam problem... ale jakże satysfakcjonujący.
Wybaczcie, że to tak długo trwa ale obracam każde zdanie w wyobraźni po kilkanaście razy, żeby nie zgubić czy broń Boże zmienić sensu tego co przekazuje autorka. Miłego czytania
Gravity Always Wins - część 30
Liz szybko podążała za Anną, która trzymała się blisko Devona gdy w trójkę przedzierali się w ciemnościach lasu. Wspinając się pod górę stromą, wijącą się ścieżką kilka razy potykała się i szukając podparcia brodziła dłońmi w spływającym w dół mule. Teraz zwolnili i Anna gwałtownie skręciła, podbiegła kawałek i szybko przyklękła.
Wtedy w przelocie, Liz dostrzegła leżącego na plecach Riley’a. Jego kurtka i koszula zmoczona była deszczem, błotem...i głęboko przesiąknięta krwią.
Miał zamknięte oczy a gdy uklękła przy nim zobaczyła jak bardzo był blady. Anna szybko przesunęła po nim rękami sprawdzając oznaki życia. Odgarniając mu z twarzy splątane i mokre włosy gryzła wargi nie mogąc powstrzymać napływających do oczu łez.
- Wciąż oddycha – powiedziała pospiesznie spoglądając na nieruchomą sylwetkę – Ma słaby puls ale wyczuwalny.
- To dobrze – Liz skinęła głową. Patrząc na zastygłe rysy twarzy ostrożnie rozpięła mu koszulę odsłaniając ciało i położyła dłonie na piersiach tuż nad wlotem rany. Wyciekająca krew była lepka i ciepła, jednak szybko stawała się jak deszcz lodowata.
- Riley – powiedziała miękko półgłosem, nie odrywając rąk od obnażonego ciała – Musisz żyć – Zamknęła oczy i skupiła się na nim.
Tak cię wyleczyłem, usłyszała w sobie echo słów Maxa.
Możemy zmieniać strukturę molekularną materii.
Poczuła w esencji swojej istoty zbierającą się energię, potem szybko poprzez dłoń i palce odnalazła punkt jej ujściach.
- Riley, żyj – ponaglała go, w podświadomości regenerując skórę, zranione serce, łącząc poszarpane tkanki. Za pomocą wewnętrznego obrazu i modulacji słów, wzbudzała w sobie leczącą siłę. Z koniuszków palców skoczył teraz ogień, w głowie nasilał się hałas jakby przejeżdżał obok pociąg, lecz nie otwierała oczu.
- Zdrowiej – szeptała gorączkowo. Gestykulacją palców modyfikowała wszystko na nowo i czuła pod dłońmi zmieniające się ciało.
A potem był kaszel i zachłystywanie się oddechem ...ręka Anny na jej ramieniu, wrażenie wyciągania...jej otwarte oczy, zasklepiające się ujście i gwałtowny powrót do rzeczywistości.
Jeszcze przykrywała go dłońmi gdy oszołomiony rozglądał się wokół – Co-co się stało ? – zakrztusił się oddechem i słabym wzrokiem spojrzał na Annę.
Całowała go po umorusanej twarzy, czole i szeptała czule przez łzy – Już dobrze, Riley - wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi – Dzięki Bogu, już wszystko dobrze.
- Niczego...nie pamiętam.
- Zostałeś postrzelony – powiedziała łagodnie Liz. Wstała z kolan i przykucnęła.
Anna leżała na jego piersiach i po prostu go trzymała, a potem podniosła głowę – Liz cię uzdrowiła – tłumaczyła cichym głosem.
- Dziękuję Liz – wyszeptał wzruszony.
- Oboje z Anną zrobiliście tyle dobrego dla nas – odpowiedziała szeptem - Jak mogłabym się nie odwdzięczyć ?
Anna podniosła się i klęcząc zwróciła się do niej – Ty dzisiaj zrobiłaś dla nas dużo więcej. Jesteś moją królową...tylko królowa zdobyłaby się na takie ryzyko – powiedziała podniosłym ze wzruszenia głosem i głęboko się przed nią skłoniła.
Liz poruszyła ustami, jednak nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Jej uwagę przykuł Riley, który starał się podnieść, zapewne by dołączyć do Anny i razem z nią złożyć jej wyrazy wdzięczności i szacunku.
Usłyszeli ciche kaszlnięcie Devona – Wasza królowa powinna jak najszybciej znaleźć się w bunkrze – przypomniał łagodnym głosem i Anna natychmiast się podniosła.
- To prawda. Przecież wciąż trwa walka.
Te słowa przypomniały Liz o niepewnym losie Maxa i po plecach przebiegł jej dreszcz. Stęskniona, uchwyciła się z całych sił swojej energii i posłała ją do niego, ale jej duch powrócił z głuchą odpowiedzią...nic, poza czarną próżnią.
Co to znaczy ? zastanawiała się z lękiem.
***
- Chodź Max – prosiła Tess ciągnąc go za ramię gdy oboje z trudem brnęli w ciemnościach, kierując się w stronę bunkra. Po spenetrowaniu przez Nicholasa jego myśli i potwornym pobiciu, był tak osłabiony, że kilkakrotnie potykał się i upadał.
Za każdym razem gdy słabł, narastało w niej współczucie i utwierdzała się w przekonaniu, że to co mu zrobiono w jakiś znaczący sposób odbiło się na nim. Uwrażliwiła się na niego i coraz bardziej się martwiła. Nie tylko tym że nie będzie w stanie doprowadzić go na miejsce, ale przede wszystkim zaczynała się bać, że jego urazy mają trwalsze podłoże. Nawet teraz, gdy sprowadzała go ścieżką w dół podtrzymując mocno w pasie, wisiał jej niemal bezwładnie w ramionach.
- Max – mówiła szeptem – Proszę, musimy iść, dobrze ?
- Staram się.
- Spróbuj trochę szybciej – błagała.
- Robię...co....mogę – wymamrotał zwieszając jeszcze niżej głowę.
Odpowiadał krótkimi, urywanymi wyrazami, jego oddech zmienił się w zadyszkę i Tess zdeterminowana niemal wlokła go za sobą chcąc jak najszybciej zapewnić mu bezpieczeństwo. I nagle poczuła przed sobą jakiś specyficzny zapach, obcy, którego nie rozpoznawała ...i jeszcze jeden...coraz wyraźniej.
****
- Co to znaczy, do diabła ? – wrzasnął Nicholas pokonując szybko odległość jaka dzieliła go od Marco – Jak możesz nie wiedzieć ?
- Przecież była tu gdy penetrowałem jej umysł – wyjaśniał Marco schrypniętym głosem – I nagle ...po prostu znikła.
- Uderzyłem ją elementem zakłócającym, nie była w stanie zmienić nam sposobu postrzegania – sprzeciwił się ostro Natahan.
- Wyjaśnij co się naprawdę stało, McKinley – Nicholas patrzył na niego czarnymi, bez życia oczami – Inaczej sam wydobędę to z twojej głowy.
Marco próbował zebrać myśli. Gdyby do tego doszło byłby skończony...z piętnem podwójnego agenta – Mówię ci, ona coś mi zrobiła. Nienawidzę tej małej suki, po co miałbym jej pomagać ? – zapewniał żarliwie.
- Bo tak jak mówiła Lonnie, zawsze chciałeś dobrać jej się do majtek.
- To po co miałbym ją wypuszczać ?
- Nie jestem pewny – Nicholas przegryzał wargę i w zamyśleniu obserwował Marco – Ale zamierzam się dowiedzieć. Uklęknij, McKinley – jego głos nabrał rozkazujących tonów i najwyraźniej cieszyło go że może nad nim dominować.
- Lepiej żebym nie musiał sam z ciebie tego wyciągać – odgrażał się Nicholas.
- Wiele razy dowiodłem swojej lojalności wobec ciebie – zapewniał Marco. Patrzył mu w oczy tak śmiało jak tylko potrafił.
- Więc uklęknij – odpowiedział zimno Nicholas.
Dusza Marco buntowała się bo istniał tylko jeden człowiek przed którym mógł uklęknąć. Tylko przed królem lub przywódcą. A jednak, zmuszony rozkazem Nicholasa opadł powoli na kolana, mając świadomość tego co teraz może nastąpić.
I wtedy, patrząc na Nathana sprawdzającego swój dystrybutor, wyraźnie zainteresowanego dlaczego nie zadziałał, Marco wpadł na pewien pomysł. Zamknął oczy bo Nicholas pochylił się nad nim i wezwał moc podarowaną mu przez Tess. Wszedł głęboko w ducha swojego dziewiczego daru, ręce mu nieznacznie zadrżały gdy odnalazł to co teraz razem z nią dzielił – i poczuł jej ciepłą odpowiedź przebiegającą mu po szyi i karku, spływającą w dół kręgosłupa. Mocą wyobraźni stworzył obraz który ulokował w odpowiednim miejscu, nadając mu wiarygodność.
- Niech to szlag – Marco usłyszał przeklinającego Nathana w chwili, gdy Nicholas zacisnął dłonie na jego twarzy – Chyba wiem w czym jest problem – wykrzyknął z tryumfująco, i Marco z ulgą otworzył oczy. Nathan obmacywał i oglądał ze wszystkich stron swój dystrybutor – Wygląda na to, że nie zadziałał...zabrakło w nim wspomagania. Najwidoczniej nie wypalił, a to oznacza że Tess zachowała swoją moc.
- Ta suka niczego nie dała po sobie poznać – zaklął Marco. Nicholas opuścił ręce więc poderwał się i poszedł skontrolować broń. Za oczami poczuł wybuch światła, siła z jaką nagiął im umysły osłabła, pokazany obraz lekko zafalował. Więc nacisnął mocniej, uczepił się siły i energii Tess, nakreślił fałszywy obraz jeszcze dokładniej, ponieważ od tego zależało jego życie i życie pozostałych.
Nicholas wpatrywał się w dystrybutor, obracał go w dłoni by po chwili rzucić go na kuchenną ladę – Jest bezużyteczny – pokręcił głową wpatrując się w Marco tak uważnie, że włosy uniosły mu się na karku. Nawet powieka mu nie drgnęła gdy patrzył w oczy Nicholasa wiedząc, że teraz ważą się jego losy. W końcu Nicholas odwrócił głowę.
- Najwidoczniej McKinley miał rację – uderzył pięścią w blat lady – Nam wszystkim nagięła umysły.
- Jeszcze możemy ich dopaść – Aaron łakomie zmrużył szare oczy – Bez trudu sobie poradzimy, oboje byli w kiepskim stanie.
Jakiś czas Nicholas spacerował po mieszkaniu. Zatrzymał się obok stołu w salonie, z miski pełnej owoców wziął jabłko, podrzucił w górę, szybko złapał i odgryzł kawałek.
- Nie zależy mi na powrocie Maxa, jeszcze nie teraz – mówił przeciągle i wykrzywił się w dziwnym uśmiechu – Włożyłem w jego umysł coś co posłuży jako argument do ujawnienia lokalizacji granolithu.
- Co zrobiłeś ? – zapytał ostrożnie Marco, mając świadomość brzmienia swojego załamującego się i chrypliwego głosu. Nicholas odwrócił się do niego, zadowolony uśmieszek jaki miał na twarzy stał się jeszcze bardziej radosny, chociaż w ciemnych oczach krył się chłód.
- Nic czego już tam wcześniej nie miał – powiedział tajemniczo – Max wkrótce się dowie.
- Więc nie pójdziemy po nich ? – dopytywał się Nathan przechadzając się niecierpliwie – Są niedaleko...
bezbronni, wystarczy tylko przywlec ich z powrotem.
Nicholas nie odpowiedział. Podszedł do drzwi wejściowych, otworzył je i wpatrywał się w zalegające ciemności. Ciszę przerywał tylko dźwięk deszczu tłukący się w dach werandy- Nie – odezwał się w końcu – Pozwólmy im na małą ucieczkę. Liczę, że Max wróci w przeciągu tygodnia.
****
Tess znów zaciągnęła się zimnym powietrzem, pragnąc gorączkowo by wilgoć nie przeszkadzała w dotarciu do niemal znajomego zapachu, który unosił się gdzieś z niższych partii szlaku. Stanęła podtrzymując Maxa. Podniósł głowę, a ona zaciągnęła się oddechem na widok jego udręczonych oczu. Potarła go miękko po ramieniu, chcąc go pocieszyć najlepiej jak umiała. I naraz poczuła przypływ rozdzierającego bólu, który przyćmił jej własny ból...
po tym gdy tak zwyczajnie go dotknęła.
Oszołomiona potrząsnęła głową starając się dojść do siebie, i czekała aż poczuje ulgę.
Empatia, uświadomiła sobie od razu. Mogła się tego domyślić bo teraz, prócz własnych zdolności wchodziła w obszar zdolności i odczuć Marco.
To z tym żyje Marco. Tym jest dla niego zwykły dotyk, wywołujący tak spontaniczne i silne reakcje.
A to znaczyło, że oślepiający ból który właśnie wstrząsnął całym jej ciałem, pochodził od Maxa. Nic dziwnego, że z ledwością mógł iść, myślała. Znów pogładziła go po ramieniu, cały czas próbując zidentyfikować wdychany zapach.
Max zerknął na nią, pytająco uniósł brew. Pokazała na swój nos, potem wskazała palcem przed siebie. Rzucił wzrokiem w tamtym kierunku, podniósł głowę i wciągnął powietrze. Stał tak przez chwilę, odwrócił się do niej i zawiedziony zmarszczył nos dając do rozumienia, że niczego nie rozpoznaje.
Milcząc podniosła cztery palce i ponownie pokazała na drogę. Max zaciągnął się znowu, jednak tym razem szybko pokiwał głową przyznając jej rację. Poniżej znajdowały się cztery osoby.
I wtedy Max uśmiechnął się słabo, zwrócił się do niej i wskazał głową w tamtą stronę. Tess w dalszym ciągu stała bez ruchu niczym posąg, nie będąc pewna co oznacza te uśmiech. Lecz gdy uśmiechnął się szerzej, zrozumiała. Tylko jedna osoba mogła sprawić że Max Evans tak się uśmiechał, zwłaszcza teraz, w jego stanie.
Nie mniej jednak, czegoś nie rozumiała. Skąd wzięło się to wahanie. Jak to możliwe, żeby ogromna radość tak nagle przeszła w przerażenie zmieniając jego rysy twarzy w udrękę, zanim chwiejnie, potykając się ruszył przed siebie.
***
Liz upadła wspinając się po śliskim nasypie ale Anna złapała ją za łokieć upominając łagodnie by uważała.
- Już niedaleko, prawda ? – szepnęła Liz - Wydaje się jakby...
Przerwał jej głośny trzask gałązki usłyszany gdzieś w pobliżu i Liz nie zdążyła nawet pomyśleć jak Anna popchnęła ją na ziemię i przykryła własnym ciałem.
- Co...- chciała zapytać lecz Anna zakryła jej usta dłonią, popatrzyła jej w oczy i gwałtownie potrząsnęła głową. Miała nad sobą twarz Anny, w zimnym powietrzu jej oddech tworzył małe smugi pary.
Liz zobaczyła jak Riley i Devon szybko wysuwają się do przodu, zasłaniają je sobą i podnoszą broń. Usłyszała stłumiony trzask charakteryzujący odbezpieczanie broni i wiedziała że zdecydowani są strzelać gdyby cokolwiek zagroziło królowej.
Anna upewniwszy się że Liz leży spokojnie, odsunęła dłoń z jej ust ale wciąż przyciskała ją lekko do ziemi bacznie obserwując stojących w postawie obronnej Rileya i Devona. Wyglądało na to że Anna była zdecydowana trzymać ją w tej pozycji tak długo jak to będzie konieczne.
I wówczas Riley odprężył się, opuścił niżej ramiona a Devon poszedł za jego przykładem. Riley oglądnął się do tyłu, obaj mężczyźni odstąpili na bok, i w tym momencie Liz poczuła zapach Maxa. Odetchnęła, uszczęśliwiona pozwoliła by owionął ją jego aromat, nawet tak stonowany wilgocią jaki niosła ze sobą ta noc.
Podniosła się i natychmiast otoczyły ją ramiona Maxa, a on przygarniając ją gwałtownie do siebie szeptał do ucha.
- Dziecinko – mówił chrapliwie przesuwając gorączkowo dłonią po jej włosach – Nie byłem...w stanie cię wyczuć.
- Ja również – mówiła czule Liz. Zajrzała mu w oczy bo głos miał zgęstniały i z trudem wymawiał słowa. I wtedy zobaczyła jak strasznie był pobity. Z całą pewnością miał złamany nos, pod oczami widniały ciemne sińce, a usta były potwornie napuchnięte. Na ten widok zaciągnęła się drżącym oddechem, przytuliła mu dłonie do twarzy a on czując na sobie ich kojący dotyk zamknął oczy. Jednak było coś jeszcze, co wstrząsnęło nią do głębi. Bo wcześniej widziała pełne bólu spojrzenie.
- Boże, Max – krzyknęła czując jak przy niej drży – Co oni ci zrobili, kochanie ?
Nie mógł mówić, patrząc na nią potrząsnął tylko głową. Usłyszeli obok siebie Rileya – Musimy iść – przypominał nagląco – Już niedaleko.
Max objął ją ramieniem, oparł się na niej i trzymając się kurczowo jej swetra oboje zaczęli mozolnie schodzić w dół. Ta sytuacja i jego zachowanie uderzyło w znajome akordy a jednak zupełnie nie umiała sobie skojarzyć co to mogło być. Istniało gdzieś poza jej pamięcią.
I nagle pojęła co przypominał ten moment – noc ucieczki Maxa z Białego Pokoju.
****
Marco wszedł do swojej dawnej z sypialni i z czułością rozglądnął się po bliskim jego sercu miejscu. Tyle lat ten dom był dla niego ukochaną przystanią, azylem, gdzie odnajdywał spokój za każdym razem gdy tu przebywał. Teraz wdarł się tu nieprzyjaciel, zupełnie demaskując ich bezpieczne schronienie, okradając go z prawdziwego domu, jednego z niewielu jakie miał. Dopóki Khivar nie zostanie zdetronizowany i usunięty, nigdy nie będą mogli tu wrócić, a to oznaczało że ta noc jest nocą pożegnania.
Nie chodziło o to, że to miejsce przedstawiało dla niego jakąś szczególną wartość. Jednak tu na tym szczycie góry, jego dusza w przedziwny sposób dostrajała się do otaczającego świata, jak dźwięczące w jego wnętrzu nuty piosenki. Podobnie jak wtedy gdy będąc małym chłopcem brzdąkał na akustycznej gitarze Rileya i poddawał się wibracjom strun drgających pod opuszkami palców.
Było mu tak dobrze i trudno się dziwić bo tu także, po raz pierwszy pocałował Tess i zakochał się w niej.
Każdy szczegół odciskał się głęboko w pamięci. Przetarta w jednym miejscu po środku kołdra i jej specyficzny, trochę wilgotny zapach, a jednak tak miękka i znajoma w dotyku. Półki z poukładanymi na nich niedbale książkami. I znalezione dawno temu na jakimś strychu albumy starych płyt winylowych, które po odkurzeniu odtwarzał na starym adapterze porzuconym razem z płytami.
To wtedy zakochał się w muzyce. Siedząc na drewniane podłodze w jadalni, najpierw sam a potem w towarzystwie Rileya całymi dniami wsłuchiwał się w Jefferson Airplane, Cream, Derek, Dominoes...the Who i wielu innych wykonawców. Serena tylko kręciła nad nim głową nie mogąc pojąć tej fascynacji muzyką. Ale wiedziała jedno, że w pewien sposób była dla niego dobrodziejstwem. W wieku jedenastu lat zaczynał wychodzić ze swoich bolesnych potyczek z empatią a muzyka była jak gąbka absorbująca nadmiar nagromadzonych emocji i ich ujściem.
- McKinley – krzyknął Aaron stając w otwartych drzwiach - Pomożesz nam człowieku czy będziesz tak stał jak idiota ?
Marco ocknął się, spojrzał na niego i potrząsnął głową – Jasne, wezmę tylko parę drobiazgów. Za chwilę będę gotowy.
Skupił się na najpotrzebniejszych rzeczach które zamierzał zabrać i chodząc po pokoju, ze zdziwieniem odkrywał że większość z nich leżała dokładnie w tym samym miejscu w jakim je zostawił. Książki, ubrania, płyty kompaktowe. Brakowało tylko kilku rzeczy, a przynajmniej nie było ich tam gdzie jak pamiętał powinny być.
Słyszał ich, biegających po pokojach, plądrujących dom, ale on sam nie mógł się otrząsnąć z wrażenia na widok swoich osobistych przedmiotów. Nicholas pozwolił mu zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i Marco był pewny że będą porozrzucane po całym domu i będzie musiał ich szukać. I teraz trudno mu było uwierzyć że w jego pokoju nic się nie zmieniło i że czeka na niego jak ciche wspomnienie. Najwidoczniej przez te wszystkie miesiące nikt niczego tutaj nie ruszał, mając nadzieję na jego powrót.
Zamyślony podszedł do szafy, otworzył drewniane drzwi i odnalazł w środku tę samą skąpą garderobę, w takim stanie w jakim ją wtedy zostawił.
Brakowało tylko czegoś co było mu bardzo potrzebne...nie było skafandra. Ściągnął brwi starając się zrozumieć, bo poza nim i paroma płytami CD nie chciał niczego więcej ze sobą zabierać. Szukając jakiejś wskazówki szybko się rozglądnął a potem, pod wpływem impulsu wyszedł i poszedł korytarzem w stronę pokoju Tess.
Skąpe światło nocnej lampki oświetlało część pokoju i wąskie łóżko. Może to jej blask przyciągnął jego wzrok na małą stertę płyt stojących na nocnej szafce. Podszedł bliżej, zaczął je przerzucać ...i trudno mu było uwierzyć w to co zobaczył.
Bob Dylan, Neil Young, Elton John, Joni Mitchell...obok łóżka leżał jego walkman i wszystkie ulubione płyty. Wiedział, że go kochała - od dłuższego czasu był tego pewny – ale to, że doceniała muzykę której najczęściej słuchał, poruszyło jego duszę i spowodowało ogromne wzruszenie.
W tym momencie doszło do niego, że Tess Harding chcąc go lepiej poznać,
zabierała go w głąb siebie. Pragnąc pokochać to co on kochał – i to było wyrazem jej miłości do niego.
Przypadkowo dotknął swojego skarbu, płyty
Blood on the Tracks i wrócił wspomnieniem do jednej z ich ostatnich rozmów, gdy zapytała czym dla niego jest piosenka
Splątani smutkiem. Tylko ona się zainteresowała jak odbiera jej słowa, jak głęboko go poruszyła, i teraz, podczas jego długiej nieobecności próbowała to zrozumieć. Chciała otworzyć i zajrzeć w jego serce, używając zamiast klucza ukochanego przez niego singla.
I bez wyjaśniania całej prawdy, dokonała tego. Przekonała się, że Empata w odróżnieniu od innych ludzi, po prostu
inaczej postrzega muzykę. Że odczuwa jej bogactwo, odbiera ją pełniej, że przenika go na wskroś jakby stykał się bezpośrednio z sercem śpiewaka. Jego dar uwrażliwiał go na muzykę w sposób, o którym prawdopodobnie nie wiedziała - chociaż teraz
będzie mogła poznać ponieważ przekazał jej swoje dziedzictwo. W tej jednej chwili, gdy połączyli swoje moce zmienił ją na zawsze, tak jak ona zmieniła jego. Jednak dla Tess transformacja może być dużo głębsza, pomyślał zatroskany. Będzie wpływać w sposób znaczący na każdy aspekt jej życia, ponieważ podarował jej duszy najpotężniejszy z antariańskich darów.
Następnym razem gdy usłyszy muzykę, wyda jej się że była ślepcem błądzącym w ciemnościach który nagle odzyskał wzrok. Ożyją wszystkie pokłady uczuć, emocje staną się tak pociągające. Ogarnął go nagły lęk i ukrył głowę w dłoniach. Zorientował się, że teraz będzie potrzebowała go dużo bardziej niż dawniej. Powinien nauczyć ją jak panować nad nowymi zdolnościami, jak je w sobie łagodzić. By móc ją przed tym wszystkim ochronić, będzie potrzebowała jego zdolności i musiał wierzyć, że uda mu się niedługo powrócić.
Marco usiadł na krawędzi łóżka i przeglądając płyty wrócił myślami do chwili gdy połączyli swoje moce i jak niespodziewanie zmysłowy był ten moment. Zarumienił się na wspomnienie jej ciepła jakie poczuł na sobie, tego intymnego dotyku, który dręczył go niosąc z sobą obietnicę co może jeszcze wydarzyć się między nimi. Teraz pragnął połączyć się z nią bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Dzisiaj pokonali część drogi jaka wiodła ich ku sobie. Wkrótce nastąpi reszta, pomyślał podnosząc głowę. I wtedy, w lekko uchylonych drzwiach szafy zobaczył znajomy kształt.
Szybko wstał z łóżka i szarpnięciem szeroko ją otworzył. Jak ukochany przyjaciel wisiał w szafie Tess jego skafander. Chłonąc całą duszą muzykę otulała się jego kurtką bo nie mogła zagubić się w jego ramionach.
Zamknął oczy i doznał wizji. Za każdym razem nosząc na sobie kurtkę, oddychała nią. Zawijała się w nią mocno upajając się jego zapachem. Nigdy z niego nie zrezygnowała, nigdy nie przestawała go kochać...tak jak w snach.
Przyciągnął materiał do twarzy, zamknął oczy i zaciągnął się głęboko. Odnalazł swój własny nikły zapach lecz ten został przesłonięty czymś cieplejszym i znajomym ..
zapachem dotkniętych blaskiem słońca polnych kwiatów.
Poczuł w oczach palące łzy. Po raz pierwszy, po tak długim czasie odkąd opuścił grupę i zostawił Tess, miał ochotę zapłakać. Zrozumiał, że ta woń nie należała do żadnego z nich z osobna. Tess Harding i Marco McKinley...zostali połączeni wspólnym zapachem, teraz także mocą, a gdy kiedyś los przywiedzie go znów do niej, na zawsze połączą swoje dusze.
I wtedy razem stworzą coś zupełnie nowego i pięknego – coś czego nie miał nikt inny.
****
Tess z daleka obserwowała Maxa i Liz. Przytuleni do siebie, siedzieli na zimniej glinianej podłodze w najdalszym kącie pomieszczenia. Westchnęła ciężko widząc jak Liz objąwszy ramieniem Maxa nie przestaje coś szeptać do niego i oboje wyraźnie dygoczą. To jego osłabienie zaczynało ją przerażać. To przecież Max ich przywódca, na którego zawsze mogli liczyć, którego głos tak szybko potrafił wszystkich uspokoić i wyciszyć. Tess zamyślona gryzła paznokieć gdy podszedł do niej Michael i szybko odciągnął ją na bok.
- Powiedz mi – dopominał się szeptem i przytrzymując ją za łokieć odprowadził bliżej wyjścia.
- Co mam ci powiedzieć ? – zapytała zmieszana patrząc w górę w jego ciemne oczy.
- Co oni mu zrobili ?
Przegryzła wargi i tylko potrząsnęła głową – Nie wiem – odpowiedziała po dłuższej chwili - Ale martwię się.
- Diabelnie jasno to określiłaś. Ja także – zgodził się z nią Michael – Siedzą tam od ponad piętnastu minut i za każdym razem gdy ktoś do nich podchodzi, Liz odprawia go machnięciem ręki.
- Więc powinniśmy jej zaufać.
- Nie podoba mi się to – denerwował się Michael – Dawno nie widziałem go w takim stanie. Przynajmniej nie w ostatnim czasie.
- Od czasu Pierce’ a – dokończyła.
Przytaknął stanowczo i Tess poczuła ucisk w żołądku – Liz sobie poradzi. Musimy w to wierzyć – powtórzyła.
****
Gładziła Maxa po wilgotnych włosach, odgarniając je delikatnie z czoła i oczu, robiąc wszystko by przynieść mu ulgę. I chociaż siedzieli w najdalszym kącie schronu trzymając się z daleka od przyjaciół, prawie z nią nie rozmawiał. Zachowywał się jakby był w transie, zastygł w jednej pozycji z kolanami przyciśniętymi do piersi na których oparł podbródek.
- Max – prosiła miękko – Kochanie, powiedz co ci zrobili.
Milczał, przyciągnął tylko jej rękę do warg i całował lekko wnętrze dłoni – Nie potrafię wytłumaczyć – powiedział tak po prostu.
Przysunęła się jeszcze bliżej, tak, że ich nogi się teraz dotykały i przycisnęła mu usta do ucha – Na pewno potrafisz – zachęcała go – Powiedz mi.
- Mam złamane żebra...prawdopodobnie nos – przymknął oczy i westchnął ciężko – Widzisz co mi dolega, skarbie.
Mówił chrapliwie, zdławionym głosem i na dźwięk tych słów Liz czuła dotkliwe ściskanie w gardle – Potrafię ci pomóc, wyleczyć te obrażenia – zapewniała go czule. Odwrócił odrobinę głowę i spojrzał na nią z pytaniem w oczach.
- Wcześniej wyleczyłam ranę postrzałową Rileya – tłumaczyła dalej – Pozwól mi sobie pomóc.
Powoli skinął głową i widziała jak mocno przełyka – To nie w tym tkwi problem, prawda Max ? – naciskała.
W milczeniu potrząsnął głową i kiedy szukał oczami jej oczu, w bursztynowych głębiach zamigotał ból – Nie domyślasz się ? – zapytał zduszonym głosem – Nie wyczuwasz co on zrobił?
Serce zaczęło bić szybciej dopasowując się rytmem do ciężkich kropel deszczu tłukących się o klapę drzwi wejściowych, a ich dźwięk niemal eksplodował w uszach – Nie – przełknęła z trudem, na wpół świadoma, że niedaleko uważnie przyglądają im się przyjaciele – Nie wiem o co ci chodzi, Max.
Odwrócił się do niej całym ciałem, przysunął się tak blisko, że jego usta znalazły się nad jej ustami. Wziął ją za ręce, gorączkowo ścisnął je w dłoniach, jego ramionami wstrząsały krótkie dreszcze i z całą mocą zajrzał jej w oczy. W tym momencie działo się coś, czego zupełnie nie mogła pojąć, co poraziło ją do głębi serca.
- Nicholas – powiedział chrapliwie – On...coś zrobił w mojej głowie, Liz.
- Co ci zrobił? – szepnęła zaskoczona.
- Zniszczył naszą więź...pozbawił jej nas.
- Nie.
- Liz – krzyknął i teraz jego oczy zaszły łzami – Ona nie istnieje, jest martwa, czy ty tego nie czujesz ? Spróbuj po mnie sięgnąć. Niczego tam nie ma. Odebrał mi ciebie, tę część ciebie ...nasze najintymniejsze schronienie.
- Nie – odetchnęła i rozpaczliwie kręciła głową – Nie...nie wierzę ci.
- Liz, przywołaj mnie.
I tak zrobiła – zamknęła oczy, całą swoją istotą wołała Maxa. Poczuła jak odkłada się i rośnie w niej energia. Lecz gdy posłała ją do niego, wszystko uderzyło z powrotem w jej piersi i nic tam nie było oprócz czarnej próżni.
Czuła tylko zimną pustkę. Widziała tylko stalową monolitową ścianę, jakby miała przed sobą grobowiec. Nie było ciepła Maxa i jego energii, którą spotykała sięgając po niego. Absolutnie nic, kompletna martwota.
Przycisnęła dłoń do ust żeby nie płakać. A gdy łzy spłynęły po policzkach, Max popatrzył głęboko w jej oczy – Jak ? – dławiła się słowami – To co widzę ...jest jakąś stalową ścianą.
Pokiwał wolno głową i pociągnął ją gwałtownie w ramiona - Tak, tym się posłużył. Umieścił ją w moich myślach...i w ten sposób zniszczył naszą więź.
Przywarła do jego szyi, wtuliła się w niego i płakała gorącymi łzami nad tym co się stało. Bo łącząca ich więź była najpiękniejszą rzeczą jaka była im dana. Żyła dla niej, dzięki niej była w stanie znieść wszystko, pozwalała ich nieziemskim duszom kochać się bezustannie.
Jednak wyglądało na to, że te cieniutkie, wiążące ich niteczki zostały na zawsze przerwane i nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby coś tak cennego i kruchego można było połączyć na nowo i przywrócić im to co utracili.
Cdn.