Odpowiadając caroleen i nieprzekonanym do odbioru filmu Stona, pozwolę sobie umieścić doskonałą recenzję napisaną przez Siergieja - najlepszą jaką czytałam. I jest, moim skromnym zdaniem wyczerpującą odpowiedzią na malkontenctwo tego filmu.
MEGAS ALEXANDROS
Po obejrzeniu "Aleksandra" Olivera Stone'a muszę stwierdzić, że właściwie wszystkie argumenty przeciwników filmu upadają. Że życie wielkiego Macedończyka to zbiór niewykorzystanych przez Stone'a anegdot? - ależ jest i poskromienie Bucefała, lękającego się własnego cienia; i pijany Filip, który nie może zrobić kroku, a co dopiero przeprawić się do Azji; i królewskie potraktowanie rodziny Dariusza; i dowcip o udach Hefajstiona, które jako jedyne pokonały Aleksandra; i wspomniano wizytę w oazie Siwa; i widzimy sztylet i "Iliadę" pod poduszką; i zaćmienie księżyca przed bitwą pod Gaugamelą; i zabójstwo Klejtosa; i spisek paziów; i stracenie Filotasa i Parmeniona; i publiczne pocałowanie Bagoasa... Wszystko to ci, którzy się historią Aleksandra interesują, znają od dawna - a że część z tych epizodów jest rozegrana inaczej i w innych okolicznościach? (np. córka, zamiast matki Dariusza myląca Hefajstiona z Aleksandrem w Babilonie, zamiast po bitwie pod Issos czy zabójstwo Klejtosa już w Indiach) - takie są prawa dramaturgii filmowej, udramatyczniające i zagęszczające akcję. Z tych też powodów wiele "anegdot" pominięto, bo to materiał na kilkusekundowe sceny. Że niby w filmie jest duszno od atmosfery homoseksualnej? - ależ jest ona tak delikatnie zarysowana, że zarzucić można tylko Stone'owi właśnie brak choćby pocałunku między Aleksandrem a Hefajstionem, co uwiarygodniałoby ich miłość. Jest więc raczej czegoś za mało, niż za dużo. Że niby Ptolemeusz-narrator przynudza? - ależ nie mówi tak dużo i właśnie organizuje narrację, przenosi nas w kolejne miejsca i czasy, a dodatkowo budzi refleksję nad sprawą kreowania historii (to nie jest obiektywna biografia Aleksandra, ale wspomnienie po kilkudziesięciu latach człowieka mu bliskiego, który teraz właśnie zyskał głębszą wiedzę nad znaczeniem tej postaci), nad losem marzycieli i dziedzictwem Aleksandra (klęska, która jest większym zwycięstwem niż sukcesy innych). Że bitwy są tylko dwie? - film byłby nudny, gdyby co chwila składał się z obrazów bitewnych - pokazano dwie najważniejsze dla wewnętrznej struktury filmu sceny batalistyczne: pod Gaugamelą (która zadecydowała o podboju Persji, pokazuje nam Aleksandra jako zwycięskiego wojownika) i w Indiach (która zadecydowała o klęsce marzeń i odwrocie na Zachód). Są to dwie klamry spinające główną część filmu - wędrówkę na mityczny Wschód, legendarny Koniec. Że same bitwy niektórym się nie podobają? - ależ są znakomite, nadzwyczaj prawdziwe (a nie nachalnie komputerowe jak we "Władcy Pierścieni"), z kamerą z ręki między ludźmi, znakomicie wykorzystujące szybki, agresywny montaż i bliskie ujęcia, sceny są bardzo krwawe i brutalne, ale nie epatują widza detalami właśnie ze względu na szybkość ich rozgrywania; i wreszcie ta wspaniała perspektywa z lotu (dosłownie!) ptaka na pole bitwy pod Gaugamelą, świetne wykorzystanie piasku i kurzu, z którego wyłaniają się kolejne oddziały - tak oto Aleksander nagle widzi się naprzeciw Dariusza; i piekło bitwy ze słoniami w Indiach - mistrzostwo szybkiego montażu, które zwraca na niezwykłą brutalność bitwy jako takiej (pamiętacie słonia z odrąbywaną trąbą?), zamiast mnożyć niezdrową we współczesnym kinie fascynację dokładnym i powolnym odwzorowywaniem scen zabójstw. I ponoć sam Aleksander na koniec jest nijaki, płaczliwy i pełen wahań? - pewnie że tak, tam, gdzie ma to uzasadnienie, w chwilach trudnych ma obawy i wątpliwości, w chwilach rozpaczy daje upust swemu żalowi, ale widzimy też jego charyzmę w bitwach i zostajemy wprowadzeni w jego megawizję, której nikt inny w filmie nie potrafi zrozumieć (może poza Hefajstionem, który występuje w coraz to innych, a lokalnych szatach). Widzimy wreszcie jego napady wściekłości i rosnącą podejrzliwość wobec otoczenia, dostrzeganie w krytyce spisków - zabrakło tylko żądania oddawania sobie czci boskiej, ale i tak postać głównego bohatera jest w miarę rozwoju filmu coraz bardziej złożona, a spojrzenia jego towarzyszy w coraz większym stopniu pełne wątpliwości i nawet wrogości. I o tym właśnie jest film - o samotności geniusza, który nie jest posągową postacią od początku do końca, ale dojrzewa w miarę rozwoju fabuły, ścierając się ze swoimi kompleksami, marzeniami, namiętnościami - stąd sekwencja z objaśniającym mity Filipem: postacie Prometeusza, Achillesa, Heraklesa i Medei są wyznacznikami przyszłej drogi Aleksandra - jego idei, poświęcenia, bohaterstwa, odwagi, siły, samotności i zdrady przez towarzyszy (i tu jedna z nielicznych uwag do filmu - zamiast mówić, że powrót z Indii do Babilonu przez pustynię był pomyłką Aleksandra, można było ukazać to jako jego swoistą zemstę na armii, która go opuściła - w ten sposób dopełniałby się los Medei). Jeśli widzowie mówią, że od pierwszych scen nie są w stanie uwierzyć w Farrella-Aleksandra, to właśnie dlatego, że jest ona na początku stłamszonym przez rodziców młodzieniaszkiem i dopiero rozwija się, zmienia w toku fabuły. Problem w tym, że każdy nosi w sobie własny obraz Aleksandra i ma potem żal do reżysera, że ukazał go inaczej. Otóż rada literaturoznawcy: każde dzieło filmowe i literackie, także o charakterze biograficzno-historycznym, należy oceniać samo w sobie, tak jakby świat, o którym opowiada, nie miał odniesień w rzeczywistości. I Stone'owi udało się wykreować bardzo spójną i szeroką wizję świata antycznego, zdominowanego przez myślenie mityczne i heroiczne (to też trzeba sobie uświadomić, by od początku filmu przyjąć jego konwencję i zanurzyć się w tym świecie bez narzekania na patetyczność, bo wzniosłość jest integralnym składnikiem tego świata i mitu). Sam Aleksander pozostaje zaś nadal największą zagadką ludzkości i tak właśnie powinno być - zbliżamy się w filmie do tajemnicy, lecz jej w pełni nie odkrywamy, sam Ptolemeusz-narrator jej nie zna. Możemy tylko pełni podziwu spoglądać na tę postać, wcieloną w żyjący przez wieki mit, o czym tak pięknie zaświadcza wizualizacja w czołówce filmu i przy napisach końcowych, gdzie widzimy imię Aleksandra w różnych starożytnych językach i alfabetach, oraz jego sławne wizerunki, łącznie z uśmiechniętym Buddą z Gandhary.
Powstał więc film znakomity - pewnie, że nie arcydzieło, ale też trudno w gatunku filmu historyczno-kostiumowego takowe znaleźć. Film przy tym wymagający od widza pewnej wiedzy - o życiu Aleksandra, charakterze tamtych czasów, kulturze materialnej (znakomita scenografia, kostiumy, nawet drobne przedmioty) - bardziej "płynący" niż "dziejący się" (falująca muzyka Vangelisa) i choć nie bez wad, autentycznie interesujący i wciągający, lepszy niż większość amerykańskich wielkich produkcji. Jeśli jednak ktoś wychował się na filmach akcji i "kinowych grach komputerowych", to rzeczywiście - film Stone'a odrzuci i go nie zrozumie. Mi te trzy godziny minęły szybko i wyszedłem bardzo zadowolony.
****
A ja od siebie, dla zainteresowanych chciałabym polecić w najbliższą niedzielę 16 stycznia, na kanale Discovery Channell dwa filmy dokumentalne:
- godz. 21.00 - "Wcielając się w Aleksandra - przygotowania Colina Farrella do roli w filmie,
- godz. 23.00 - "Aleksander Wielki"
![Image](http://www.boomspeed.com/todis/colinxander.jpg)