No dobrze, niech będzie, że dostaniecie kolejną część. Ostrzegam - to już przedostatnia i nie będzie żadnego sequelu do tego itp
7.
Oderwała się od niego, ledwo łapiąc oddech. Zamglone łzami przerażenia oczy, wpatrywały się w jego twarz. Twarz kogoś, kto tylko wyglądał jak Max.
Usta rozchyliły się w przerażeniu. Drobne ciało zwinęło się na siedzeniu pasażera, jakby miała w ten sposób chronić samą siebie przed obcym napastnikiem. Zimno jakie w nią wlał ze swojej strony, tylko bardziej podsycało przejmujące uczucie niebezpieczeństwa i nadchodzącej katastrofy. W dodatku widział to, czego nie powinien widzieć nikt. Bursztynowe oczy wpatrywały się w nią z lodowatą wyższością i błyskiem groźby. Jakby mógł ją zabić. Jakby chciał ją zabić.
- Kim jesteś? - zapytała półszeptem – Nie jesteś Maxem.
Spojrzał na nią ze zdumieniem. Błyskotliwa do granic możliwości. Przez chwilę nie odpowiadał, tylko przyglądał się jej. Drobnej postaci, która kuliła się na siedzeniu i drżąc, czekała na to, co ma nastąpić. Był pewien, że zacznie płakać, albo błagać o życie, jak to powinna zrobić każda zwykła, roztrzęsiona, nic nie warta Ziemianka. Ale ona usilnie powstrzymywała wszelką chęć do rozpaczy i słabości. I wydawało się, że nie przeraża jej sam fakt, że on nie jest Maxem, ale to, że widział jej myśli. Tak. Te myśli. Wspomnienia. Uniósł brwi w dość zaciekawionym i zdziwionym wyrazie.
- To prawda. Ale nie ja jeden tutaj coś ukrywam. Prawda panno Parker?
Przęłknęła ślinę. Aluzja była zbyt oczywista, by ją odepchnąć. Przygryzła dolną wargę w zdenerwowaniu, a wzrok przesunęła na tablicę rozdzielczą. Czuła to lodowe spojrzenie świdrujące ją. Niby to z ciekawości a niby z rozbawienia.
- A ja myślałem, że porywam dziewczynę Maxa. Tymczasem okazuje się, że jesteś z Michaelem. To ciekawe...
- Nie jestem z Michaelem – odpowiedziała od razu
- Nie? - udał zdumienie, chociaż jego głos barwił się szyderczym śmiechem – A jesteś z Maxem?
Nie odpowiedziała. Nie umiała. Jeśli powiedziałaby, że jest, wtedy jasne stałoby się, że to co ją łączyło z Michaelem było co najmniej świństwem. Jeżeli zaprzeczyłaby, nie przydałaby mu się na nic i zapewne zabiłby ją, kimkolwiek był.
A miała przecież dzisiaj to zakończyć. Miała rozpocząć nowy rozdział życia, w którym nie byłoby ani Maxa ani Michaela na pierwszym miejscu. Tym miejscu, które do czegoś ją zobowiązywało. Chciała dać Maxowi ostatnią chwilę uśmiechu nim zdepcze jego uczucia. Ale wszystko obróciło się przeciwko niej i traciła grunt pod nogami. W dodatku ołowiane chmury zbierające się nad nią, zdawały się być groźbą śmierci. Jej śmierci ze strony tego kogoś. Zapewne nie był człowiekiem. Świetnie. Kosmiczne sprawy musiały ją prześladować na każdym kroku.
Stłumiony śmiech wyrwał się z jego gardła. Uniosła wzrok. Zimny, złośliwy uśmieszek na twarzy i przeszywające spojrzenie nie wróżyły jej dobrze. Ponownie włączył silnik samochodu, planując jechać dalej. Nie oznaczało to jednak końca jej udręki. Tej wewnętrznej udręki, którą wyrwał z niej siłą w wizjach. Po kilku długich minutach, w których ona szukała ratunku dla samej siebie, odezwał się ponownie.
- I on ciebie przedkłada nad swoje przeznaczenie?
Serce Liz podjechało do gardła. Nie powinna tego rozumieć, a jednak rozumiała doskonale. On – Max. Przeznaczenie – Tess. Powinna przeklinać dzień, w którym Max Evans uratował jej życie. Wtedy właściwie skończyło się jej zycie. Wbrew własnej woli została wciągnięta w kosmiczny kocioł, z którego nie było wyjścia. To przez te wszystkie kosmiczne sprawy los toczył się w ten sposób. I to jedna z tych piekielnych spraw pchnęła ją w stronę Michaela... Jęknęła. No świetnie. Nawet w takiej chwili kłębiące się myśli biegły w jego kierunku. Tym razem jakby w poszukiwaniu bezpieczeństwa. Przymknęła powieki.
- Nie podejrzewałbym ani ciebie ani tym bardziej Michaela o to. - kpił
A w jej głowie powracały ułamki chwil. Każda sekunda, która pchała ich w stronę namiętności, a zabierała myśli daleko od ich powinności.
- Jego niewinna, lojalna Liz Parker. Nie taka niewinna, co? - zerknął na nią – Ciekawe, co by Max pomyślał... jak by zareagował, wiedząc, że jego ukochana idealna dziewczyna pieprzy się z jego najlepszym przyjacielem, z jego zastępcą, z bratem.
Dlaczego jego słowa musiały tak ją dobijać? Dlaczego miał tyle racji? Michael był najbliższym przyjacielem Maxa. Byli niemal jak bracia. A ona, gdy to wszystko się zaczęło, była dziewczyną Maxa. Tą niby wyśnioną księżniczką, z którą chciał spędzić resztę życia. A oni oboje zdradzili go w tak podły sposób.
I nagle coś ją uderzyło. Świadomość, że mdliło ją tylko na myśl o tym jak paskudnie postąpili. Ale nic więcej. Nie gnębiła jej myśl, że Max mógłby się załamać, że mógłby mieć do niej żal. Czyżby nagle została wyprana z uczuć? A może po prostu tych uczuć nie było w niej już od dłuższego czasu? Nie było już gorącej, dozgonnej miłości do Maxa. Nie było czekania na kolejne czułe wyznania i gesty. Nie wyobrażała już sobie nawet, że mogą być razem. Sama przecież zdecydowała z tym skończyć. Drażniący mógł być tylko fakt, że tę pustkę teraz wypełniało palące uczucie, które rodziło się z każdą myślą o Michaelu. I zaczynało boleć. Że tylko ona to czuła. On nie. To przecież był Michael. Nie mógłby nigdy zacząć tego czuć w stosunku do niej. Bolało.
- A może Max wie? - lodowaty, pusty wzrok wbił się w nią – Wie? - zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy – Miałaś zamiar mu powiedzieć?
- Nie – syknęła
Chyba oczywistym było, że nie miała najmniejszego zamiaru kiedykolwiek mu tego mówić. Michael również. Mogli to uznawać za błędne, mogli go nie chcieć oszukiwać, ale całkowicie rujnować mu życia nie mieli zamiaru. Zwłaszcza Michael. Prędzej by ją zabił, niż pozwoliłby pisnąć Maxowi nawet słówka o tym, że ze sobą sypiają. Poprawka. Sypiali. I to zaledwie parę razy. Kilka nic nie znaczących, gwałtownych, niekontrolowanych, namiętnych chwil. Po prostu nie umieli się powstrzymać. Chociaż chciałaby móc o tym otwarcie wszystkim powiedzieć, móc to traktować jako coś otwartego, nie wymagającego ukrywania. Nawet coś, z czym mogłaby czuć się szczęśliwa. Mimo to nie mogła nikomu powiedzieć ani słowa.
- I nie chcesz, żeby wiedział, prawda? – tym razem głos był poważny, aż przejmujący
Spojrzała na niego ze zdumieniem. Co mu chodziło po głowie? Powinna się bać? Kiwnęła głową. Nie chciała, żeby wiedział.
- Więc odejdziesz. - jego ton był niemalże rozkazujący – Zostawisz Maxa i pozwolisz mu wypełnić jego przeznaczenie. On nie może sobie zaprzątać głowy kimś takim jak ty. - rzucił jej pogardliwe spojrzenie – Jeśli nadal będziesz się koło niego kręcić... powiem mu. Wszystko. Każdy szczegół.
Serce Liz waliło jak opętane. W jej wyobraźni zaczęła się tworzyć scenka, w której Max dowiaduje się o tym, jak najbliższe mu osoby, zdradziły go. Nie przeżyłby tego. Wściekłby się. Wszystko obróciłoby się przeciwko nim. Max by ich znienawidził. Maria też, bo zapewne szybko by się dowiedziała. Isabel stanęłaby po stronie brata. I Michael w końcu sam też by odwrócił się do niej plecami.
Przytaknęła posłusznie głową. Stawiał sprawę jasno. Mogła albo odejść, co i tak miała zamiar zrobić, zapomnieć o wszystkim. Albo walczyć o i tak nieistniejącą już miłość, stracić w efekcie wszystko. Właściwie powinna się cieszyć, pokrywało jej sie to z wcześniejszymi planami. Tylko teraz bardziej bolało. Bo oznaczało praktyczny zakaz zbliżania się do Maxa. Nie, nie tylko do niego. Była pewna, że to będzie zakaz dotyczący ich wszystkich. Michaela też...
- Dobrze. - mruknął – I Michaela też zostaw. Nie wątpię, że jesteś dobra w łóżku i przynosisz mu pełną satysfakcję, ale nie mogę ryzykować tym, że i on jak głupi się w tobie zakocha. On najbardziej z nich wszystkich nie powinien. Rozumiesz?
- Tak – szepnęła
* * *
Nie wiedział co nim tak wstrząsnęło. Ale w chwili, gdy usłyszał, że Liz wyszła z Maxem, a to nie był wcale Max... Jedna myśl – była w niebezpieczeństwie. Liz Parker była w niebezpieczeństwie. Nagle wszystkie zmysły zaczęły pracować na najwyższych obrotach, a ciało napięło się w gniewie. Jakby się o nią bał. Cóż, na pewno w jakiś sposób mógł się czuć za nią odpowiedzialny. Przecież znała ich sekret, należała do grona wtajemniczonych i przyjaciół. Jako obrońca, w pewien sposób miał prawo a nawet obowiązek ją chronić. Tylko, że to było zbyt ostre szarpnięcie. I zbyt głębokie. Poruszające te pokłady uczuć, których wcześniej nie odczuwał. Nigdy. Ani przy Marii ani przy Isabel. Issy chronił jak własną siostrę. Maria pewnie obeszłaby go jedynie jako zagrożenie kogoś, kto wie i może ich wydać. A tu nagle tracił zmysły ze strachu, że coś może się stać Liz.
Teraz w panice krążyli po rozświetlonym Wesołym Miasteczku, szukając jej. Nie. Ich. Nasedo i Liz. Tak, musiał pamiętać, że drugiego Maxa też musi znaleźć. A jednak wzrok maniakalnie usiłował odnaleźć drobną postać. Tę niepozorną brunetkę, która już po raz niewiadomo który narażała dla nich swoje życie. Która tak mocno zakorzeniła się w jego świadomości, nawiedzała jego myśli w najmniej oczekiwanych momentach, zagłębiła się na dnie wnętrza, gdzie ponoć miał jakieś uczucia. Marne, raczej chłodne, ale jednak uczucia. Dziwaczne. Łączące się tylko z nią. To nie była lojalność jak wobec Maxa i Isabel. Nie ta sama braterska ufność. Ani przywiązanie. Coś całkiem innego. Czego nawet nie potrafił sprecyzować. Zgrzytnął zębami, słysząc własne myśli, nieustannie powtarzające, że zabije każdego kto ją skrzywdzi. Skąd się to brało? Przecież zawsze do tej pory miał naprawdę gdzieś Liz Parker. Liczyło się tylko to, by nie sprowadziła na nich niebezpieczeństwa, by ich nie zdradziła. A potem wszystko zaczęło się zmieniać. Powoli, stopniowo. Sprytnie. Jego własna emocjonalna strona wykpiła go, rozwijając to uczucie tak niepostrzeżenie, że nie mógł tego wcześniej przerwać. A każde kolejne spojrzenie na nią, każda kolejna myśl o niej i przede wszystkim każda noc spędzona z nią, tylko zacieśniała te więzi. Pieczętowała wyrok jaki sam na siebie podpisał.
Była dziewczyną Maxa. Jego najlepszego przyjaciela. Najlepszą przyjaciółką Marii, która nadal w dość drażniący sposób usiłowała się do niego ponownie zbliżyć. Na próżno. Jakakolwiek inna dziewczyna, która teraz stanęłaby mu na drodze nie mogłaby dorównać smakowi cynamonowej skóry, obłędowi w ciemnych oczach, drżeniu drobnego ciała. Każda myśl prowadziła go do wizji Liz. Jak się w to wpakował?
Czas na wyjaśnienia i zastanawianie się przyjdzie później. Teraz najważniejsze było ją znaleźć. Ją... Nie było w jego umyśle nawet wzmianki o Nasedo. Chociaż pewnie, gdyby go również znalazł, to pierwszą reakcją byłaby agresja. Jak śmiał porywać Liz? Jak śmiał się do niej w ogóle zbliżać? Maria jeszcze powiedziała, że wyglądał jak Max. A jeśli tak było...
- Zabiję go, jeśli ją tknął. - mruknął sam do siebie
Po kilkunastu minutach szaleńczej gonitwy za cieniem, całkowicie się pogubili. Max gdzieś zniknął. Isabel zaczynała popadać w panikę. On sam miał ochotę coś rozwalić. Coś lub kogoś. Miał ich wszystkich chronić, a teraz po kolei ich tracił. Gorzej chyba być nie mogło. Mogło. Ale te myśli i wyobrażenia o całkowitej katastrofie zepchnął od razu na bok. Musiała być nadzieja. Nigdy w nic takiego nie wierzył. Zawsze to on był największym pesymistą, który rysował najgorsze scenariusze i jednocześnie całkowicie olewał możliwości realizacji jego przewidywań. Teraz nie mógł mieć racji. Nie mógł.
I nagle wszystko się zatrzymało. On się zatrzymał. Świat dokoła też. Przed oczami pojawiła się drobna postać. Roztrzęsiona i zagubiona. Stała na środku placu, rozglądając się dokoła i mamrocząc coś. W mgnieniu oka znalazł się przy niej, a jego ramiona objęły ją mocno. Jakby bał się ją ponownie wypuścić, jakby znów mogła zniknąć. Opętany szept wydobywający się z jej ust odbijał się miękko od jego klatki piersiowej. Pozbawiona wszelkiej kontroli, całkowicie tracąca panowanie nad życiem, które zdawało jej się rozsypywać. I po raz pierwszy widział jak drobne kryształki łez toczą się po jej policzkach. Nigdy wcześniej nie płakała. A przynajmniej on tego nie widział. Coś pękło. Przytulił ją mocniej, czując jak drżące ciało tonie w jego ramionach, powoli się uspokajając. To nie był tylko strach. Miał przeczucie, że coś całkowicie innego wywołało ten nieopanowany atak słabości. Kiedy powiedziała, że Maxa złapali, on sam się przestraszył. Co mieli teraz robić? Musieli go ratować to zapewne, ale najpierw chciał się upewnić, że z nią wszystko w porządku. Ale nie było w porządku. Cały czas coś było nie tak. To tylko rozpacz? Ból? Bała się, że na zawsze straci Maxa? Paranoja. Michael zacisnął powieki. On sam powinien się bać tej myśli, ale jedna przerażała go bardziej. Że za nim nigdy by tak nie płakała.
c.d.n