![Image](http://hotaru.webd.pl/banners/zapowiedzwina.jpg)
![Image](http://hotaru.webd.pl/banners/wina.jpg)
Wina - zzipowana wersja opowiadania, do ściągnięcia zazwyczaj 95% opublikowanych na Komnacie części.
Autor: Hotaru
Umiejscowienie w akcji serialu: kilka miesięcy po drugiej serii. Akcja 'Departure' została nieznacznie zmieniona, wszystko zostanie opisane. Liz, sądząc, że nie odzyska już Maxa, który leci 'na północ', zamiast iść do Seana, pakuje się i w pośpiechu wyjeżdża z Roswell...
Obawiam się, że nie posiadam nawet najmniejszych praw do serialu Roswell, inaczej to już nie byłby ten sam serial... tak, tak, możecie odetchnąć z ulgą. Żadnych ostrzeżeń przed tą opowieścią (czyli żadnej wojny, przemocy, zwalania winy za wszelkie zło na pana Evansa, etc.), jeśli w którymś momencie zmienię zdanie, uprzedzę. Dla wielbicieli OTH wśród Roswellmaniaków: nie jest to skrzyżowanie z tym serialem! 'Użyczyłam' wyglądu pana Murraya by zilustrować wygląd Cody'ego Nayara, jednego z głównych bohaterów tej opowieści, czyli 'porzuconego chłopaka'. Według mnie idealnie pasuje do roli, jaką narzuciłam mojej postaci. Aaach, jak to wspaniale móc napisać: mój, mój i tylko mój, zrodzony z mojej wyobraźni i posiadam wszelkie prawa do niego... już dobrze, nie bujam w obłokach, oto co następuje:
Dawno dawno temu w krainie za górami i lasami, a właściwie to nie tak daleko, tylko nad Wielką Kałużą, żyła sobie nie Calineczka, lecz Cody, młody chłopak, zakochany bez pamięci w swojej księżniczce z bajki o iście królewskim imieniu: Elizabeth... ucieleśnienie marzeń każdej dziewczyny, troskliwy, przystojny, sportowiec. Więc kiedy nagle i bez słowa wyjaśnienia rzuca go dziewczyna i przenosi się na drugi koniec kraju...
Prolog
"Rzuciła cię?" rubaszny rechot Damiana słychać było chyba w całym głównym holu niezmiernie szacownej instytucji edukacyjnej, jaką było prywatne Liceum Dubois. Cody mimowolnie skurczył się w sobie, kiedy w miarę upływających sekund śmiech przyjaciela powoli zamierał, a w zdziwionych błękitnych oczach pojawiło się kompletne niedowierzanie w miarę jak docierało do niego znaczenie tych słów. Do reszty słyszących prawdopodobnie także, pomyślał z cichą rezygnacją. Za kwadrans cała buda będzie huczała plotkami. Jakby nie mało było, że on sam nie znał odpowiedzi na podstawowe pytanie: dlaczego. Dręczył się tym całą noc, ale przemęczony umysł nie potrafił znaleźć odpowiedzi, oprócz jakiegoś mglistego, dziwnego uczucia, że czegoś nie zauważył, coś przeoczył... że nie był dość dobry dla niej... podszeptywało sumienie. Nic innego nie mogło być. Gdzie zawinił? Być może gdyby się bardziej starał, może gdyby poświęcał jej więcej czasu... ale Elizabeth czasu nie miała, z wszystkimi tymi zwariowanymi planami nadrobienia ocen, jej dzień był wypełniony od świtu do nocy... może powinien był bardziej nalegać na wspólną naukę, na cokolwiek wspólnego, gdyby łączyło...
"Wieża do Cody'ego!" poczuł bolesne trzepnięcie w plecy i jęknął mimowolnie. Obolałe mięśnie bez delikatnego, troskliwego dotyku Liz wydawały się być bardziej zdrętwiałe niż zazwyczaj, szczególnie po ostatnim dniu i nocy, kiedy przepełniony furią i żalem do siebie samego usiłował wyrzucić z siebie nadmiar budzącej się agresji.
"Czego?" warknął nieprzyjaźnie. Kolega spojrzał na niego spod oka, lekko drwiąco, lekko z odrobiną męskiej solidarności, ale i zapewne zastanawiając się w duchu co takiego skombinował, że Elizabeth go rzuciła. Ha! Gdyby sam znał odpowiedź na to pytanie! Być może wówczas mógłby to poprawić i ją odzyskać.
Obolałe od wczorajszego wysiłku mięśnie zaprotestowały gwałtownym bólem, kiedy odwrócił się na pięcie i ruszył przez tłum w stronę schodów. Widział ukradkowe spojrzenia. Prawdopodobnie wszyscy się zastanawiali nad tym samym co on i doszli do wniosku, że przyłapała go na czymś. Problem jednak był w tym, że nic podobnego nie zaszło. W życiu nie prowadził się równie cnotliwie i wiernie, jak z Elizabeth... no dobrze, cnotliwie to może nie najlepsze słowo by określić niektóre momenty zwłaszcza ostatnio... a mimo wszystko nie pofatygowała się nawet osobiście by mu oznajmić, że 'nie mogą już być ze sobą'. Co to do licha miało być? Jeden krótki telefon i w dodatku tak go zatkało, że gapił się dobry kwadrans na komórkę niepewny czy właściwie usłyszał.
Ale nie. Zatroskany wzrok jego siostry, która niestety 'przypadkiem' siedziała przy tym samym stole i tak jak on jadła kolację, mówił więcej niż był zdolny w tamtym momencie przyjąć. Jego dziewczyna, słodka, niewinna Liz, bez wątpienia nie ktoś, kto miał pstro w głowie... wciąż nie mógł uwierzyć. Miotał się od niepewności po szaloną wściekłość. Jej apartament był pusty, nikogo nie było... nie odpowiadała na telefony ani meile ani żadne inne wiadomości. Żałośnie pomyślał, że został jej wujek, ale niestety jedyne co wiedział, to fakt, że należy do kadry kierowniczej korporacji Langleya, regularnie jak w zegarku płaci rachunki za szkołę i internat i każdą zachciankę Liz. Niczym nie wyróżniająca się rodzinka w Beverly Hills, ot, standard, gdzie starzy robili pieniądze, młodzi robili co chcieli, a komunikacja międzypokoleniowa polegała na dostarczeniu znacznych środków do dyspozycji rozbrykanemu kwiatu młodzieży Los Angeles. Jak on do diabła się nazywał? Gdzie mieszkał? Dubois dysponowało własnym internatem, ale po weekendzie Liz nie wróciła do niego. Nie wróciła do niego, nie pozwoliła wytłumaczyć, sama nie wytłumaczyła niczego, zostawiając chaos w jego głowie... i sercu. Nie mieli żadnych większych problemów – jasne, mniejsze utarczki zdarzały się czasem, ale chodziło głównie o to, by spędzali ze sobą więcej czasu. Z pozoru nic nie zapowiadało przecież katastrofy... musiało coś być, coś, co przeoczył u w gruncie niewinnej dziewczyny, nie była taką wyćwiczona aktorką jak reszta dziewczyn w szkole, nie była wredną manipulatorką... od pierwszej chwili kiedy się spotkali na plaży, nie udawała. A może... może... zatrzymał się i pobladł tak gwałtownie, że Damian przystanął, podrapał się po głowie i westchnąwszy z rezygnacją, powiedział:
"Wyduś to wreszcie z siebie!"
"Ukhm... Liz mnie rzuciła." wydukał.
"To już słyszałem." Damian nie zamierzał silić się na cierpliwość. Jego przyjaciel pobił całkowicie standardy jeśli chodziło o tę dziewczynę, nie dość, że byli ze sobą jakieś pół roku – niewiarygodne biorąc pod uwagę opinię Cody'ego – to z każdym tygodniem wydawało się, że jest on jeszcze bardziej zadurzony w tej małej. Co więcej, same wysokie wymagania tej dziewczyny, sprawiały że w ogóle z Cody'ego może nie zrobił się lepszy kumpel ale z pewnością lepszy człowiek. W którymś momencie z chłopaka zaczęły wyłazić dosyć niebezpieczne skłonności ojca. Ale to tym razem wcale nie musiało być to. Najprawdopodobniej nie wytrzymał. Damian w przeciwieństwie do większości dociekliwych kumpli wiedział co nieco, nie tylko, że nie bywała w sypialni Cody'ego, ale że w ogóle nie wylądowała dotąd w żadnej. Zdumiewało go to, bowiem Elizabeth nie należała do dziewczyn, obok której jakikolwiek zdrowy nastolatek przejdzie obojętnie. Ale to była jej sprawa... no i także Cody'ego przez ostatnie pół roku. Bawiło go to, zastanawiał się nie raz jak przyjaciel poradzi sobie z tą sprawą... ale też w duchu podziwiał trochę dziewczynę za charakter i wytrzymałość. Ostatecznie, dziewczynom także odbijały hormony, mimo, że głośno o tym raczej nie mówiły. Wyglądało jednak na to, że to nie ona nie wytrzymała, lecz jej najgłupszy z facetów... zrezygnować z takiej dziewczyny z powodu jednego numerku? Chyba miał nierówno pod sufitem. "Kiedy cię przyłapała?"
Cody gapił się na niego przez kilka sekund, wreszcie wyszemrał z goryczą.
"Chciałbym, żeby mnie przyłapała... przynajmniej wiedziałbym co schrzaniłem."
Teraz nadeszła kolej na Damiana by gapić się w zdumieniu.
"Moment... Nie upiłeś się, nie naćpałeś, nie złamałeś celibatu, ani żadnego z przykazań żelaznej dziewicy... więc co do cholery się stało?" wybałuszał na niego oczy. Elizabeth nie była głupia, by ot tak sobie rzucić faceta, za którym oglądało się pół szkoły... i miała wystarczająco przyzwoitości by nie zrobić czegoś takiego bez uprzedzenia lub chociaż podania powodu. To nie było w jej stylu.
Prawda była taka, że Elizabeth była zbyt słodka i niewinna by zrobić takie draństwo. Damian, podobnie jak wielu jego kolegów z Liceum, po cichu zazdrościł Nayarowi dziewczyny jak ona. Ciepłej, sympatycznej, której urok nie został wyprodukowany w rozlicznych luksusowych salonach piękności Hollywoodu. Mógł się obudzić obok niej rano i nie wrzasnąć z przerażenia. Wyglądała prawdopodobnie jeszcze bardziej zachwycająco niż wieczorem, wystarczyło wspomnieć minę Cody'ego, gdy któryś pierwszy raz go o to zapytał.
"Nie wiem..." Cody przeczesał palcami nieco przydługie włosy. Domagały się już dawno obcięcia, ale Liz lubiła jak miał dłuższe... teraz najwyraźniej nie miało to najmniejszego znaczenia dla niej. "Zadzwoniła wczoraj rano, powiedziała, że nie może być dłużej ze mną i my razem nie ma dłużej sensu i że nie widzi przyszłości dla nas..." Cody nie lubił jak załamywał mu się głos. Czuł się jak zakochany psiak żebrzący o odrobinę miłości od swej pani. Niepokojące porównanie.
"Stary... ona nigdy nie widziała w tym sensu..." kumpel zaśmiał się, ignorując ciemniejące spojrzenie Cody'ego. Chcąc lub nie, właśnie wywołał pewną myśl w jego załamanej głowie.
Skoro nie widziała w tym sensu, by w ogóle byli razem... a była nadzwyczaj logiczną i zorganizowaną osobą, jaką znał... była tylko jedna odpowiedź, dlaczego z nim była.
Cody nagle uśmiechnął się, a Damian łypnął na niego podejrzliwie.
"A tobie co łazi po głowie?"
Uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Będą kłopoty, zawyrokował jego przyjaciel. Kłopoty przez ogromniaste K.
~ * ~ * ~ * ~
Na regularne aktualki nie należy liczyć. Jak napiszę kolejną część, to będzie. Koniec kropka. Prawdziwe życie od czasu do czasu się odzywa!
Do czasu zrobienia właściwego bannerka, będzie ten z zapowiedzi...
~ * ~ * ~ * ~