Tytuł oryginalny to "The Time Traveler's Wife" i muszę przyznać, że nieco lepiej oddaje treść książki, która opowiada o dwojgu ludzi, których połączył... czas. Główni bohaterowie do Clare i Henry. Ona poznała go po raz pierwszy, gdy miała 6 lat, a on 36. On zobaczył ją po raz pierwszy, gdy miał 28 lat, a ona 20. Jak to możliwe? Henry, bowiem, cierpi na rzadką chorobę wywołaną skazą genetyczną, która powoduje iż przenosi się on w czasie. Znika nieoczekiwanie, pozostawiając po sobie tylko stosik ubrań. Nigdy nie wie, gdzie się znajdzie i jaka będzie otaczająca go rzeczywistość (cytat z opisu książki).
Niech nie zwiodą was różowe barwy okładki. "Miłość..." nie jest kolejnym cukierkowym romansidłem. W dzisiejszych czasach trudno o ciekawą historię opowiadającą o uczuciu, jakie łączy dwoję ludzi, która byłaby nie tyle wciągająca, co świeża. Audrey udało się jednak stworzyć niby zwyczajne postaci, a jednak tak interesujące. Jednej nocy tak się zaczytałam, że odłożyłam książkę dopiero o świcie. Śmiałam się i płakałam razem z bohaterami. Dopingowałam ich w każdej trudnej sytuacji, jakie choroba Henry'ego piętrzyła na ich drodze do szczęścia. Polecam!
Tutaj poczytacie, co Ela napisała o tej książeczce, a poniżej możecie zerknąć na skany prologu i jednego z rozdziałów (które również zawdzięczamy Eli

Prolog



Jeden z rozdziałów







