Post
by LEO » Wed Apr 28, 2004 10:05 am
Czapter for.Jeden dzień był idealny. Mieliśmy słońce i gwiazdy i ziemię u naszych stóp. Nie miało nawet znaczenia, że byliśmy na Ziemi. To mokło być pole kwiatów na jakiejkolwiek innej planecie, w innej galaktyce. Nawet Michael był tam z nami, nawet Michael czuł się tam dobrze, chodził rozglądając się, unikając obiektywu aparatu za wszelką cenę. Jechaliśmy na zachód poprzez chmury piachu i zatrzymaliśmy się w przydrożnym sklepiku z pamiątkami.WITAMY W KALIFORNI.Izabell kupiła sobie nowiusieńką jeansową kurtkę a la Debbie Gibson a Michael pomrukiwał do piosenki „Only in my dreams”.To był całkiem porażający widok, ale pamięć zaczyna z czasem ukrywać detale.Pamiętamy jazdę i uśmiech naszych rodziców. Pole ognia, każdy szczegół jak ono wyglądało. Jak jakby fale żaru słońca dosięgły ziemie i obróciły ją w błyszczące pomarańczową łuną piekło. Żar słońca był niczym w porównaniu z żarem jaki nachodził nas falami. Pamiętamy jakie to było wspaniałe uczucie, ale nie jak to odczuwaliśmy i jak do tego doszło.Ręce się trzęsą.Dojeżdżamy do domu i rozsypujemy się w drobny mak, staramy się pozbierać usiłując pozbierać w całość tamten dzień i odkryć szczegóły, które uczyniły go takim wspaniałym. Ale wygląda na to, że pewne części układanki nie pasują do reszty nie wiedzieć czemu.Niepełnosprawni.Wczołgujemy się po schodach na górę mijając zdjęcia Wujka, którego nigdy nie widzieliśmy i babć szczerzących do nas swoje protezy i Cioć, które na drutach zrobiły nam rozpinane swetry, różowy dla Izabell, niebieski dla mnie.Myślimy o srebrnych śladach, które zawsze pozostają po nas.Małe memento, żeby tylko wiedziała, że tam byłem, ze pamiętałem. Ważne na tyle, że nadal nie będzie miała pojęcia kim jestem ani co o niej wiem.Zamykamy się w pokoju Izabell, razem, rozsypani w drobiazgi i niepełnosprawni, oparci o ściany. Kto wie, może właśnie tego potrzebujemy?To właśnie mówimy kiedy się dzieje, coś nie potrafimy wytłumaczyć albo coś, czego nie chcemy tłumaczyć. Może tego właśnie potrzebujemy.Izabell włącza mszę żałobną na organy, kasetę, którą dostała w jakimś zapyziałym sklepie w zamian za jej Debbie Gibson i NKOTB. Ktoś zmarł przy tej muzyce.Potakujemy w rytm muzyki, bo tak chyba powinniśmy robić.Sorry Tess. Przepraszam, że cię zabiłem i pokazałem spokój a potem wyrwałem ci to poczucie bezpieczeństwa ponieważ wiem, że tego tak naprawdę pragnęłaś. Spokój Izabell, mój, Michaela, Tess, ile jeszcze rzeczy uśmiercę dzisiaj. Przepraszam Tess, że myślałem tylko o mnie w tej chwili i przykro mi, że muszę zachowywać się jakby nic się nie stało.Przepraszam, że teraz muszę cię obserwować nawet bardziej. Nie wiem, może to dlatego, że normalność nigdy nie istniała, ale nie zrozumiem, czemu nie chciałaś dać mi nawet szansy, nie to, żebym kiedykolwiek o jakąś prosił. Teraz nawet nie jestem pewien, wszystko zależy od tego, czy zasługuję na kogoś takiego jak ty i czy ty zasługujesz na kogoś takiego jak ja. Nie mógłbym dać ci wiele, ale mógłbym cię chronić, gdybyś mi na to pozwoliła. Może gdybyś porównała siebie do „codziennego” mnie, może wtedy nie czułabyś się takim potworem. Gdybyś tylko pozwoliła mi się poznać może wtedy nauczylibyśmy się kochać siebie nawzajem.Organy żałobne grają ostatnią nutę dla naszych rozjątrzonych ran. Michael niczemu nie zaprzecza, Izabell patrzy na jedyną bliznę po ranie, której nie pozwoliła mi wyleczyć. A ja, dla odmiany, przepraszam za to co zrobiłem, bardziej siebie niż Tess. Egoista czy nie, jeszcze nic takiego się wcześniej nie wydarzyło.Izabell mówi, że zanim pokochasz kogoś musisz pokochać siebie. No cóż, to będzie długa i wyboista droga Izabell.Ale mamy za sobą długie podróże, przez galaktyki, skręciliśmy nie w tę mgławicę czy supernovą i znaleźliśmy się na drodze do GDZIEŚ. Właśnie minęliśmy układ słoneczny.Zastanawiam się, czy machałem ręką kiedy tak pędziliśmy obok. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek pragnęliśmy być aż tak ludzcy.„Mam takiego kuzyna, z którym powinieneś się spotkać.”„Co?”„Mój kuzyn, Kevin, całkiem fajny.”„Możesz powtórzyć mi swoje imię?”„Kimberly.”Kimberly. Imiona takie jak to raczej nie trzymają się mojej pamięci, więc błagam o wybaczenie, że nie zwracam się do niej używając ich. To nic osobistego, ale prawdopodobieństwo, że będę kiedyś jeszcze potrzebował znać jej imię jest bardziej niż znikome. Jedna, dwie, trzy sekundy i pac, wyparowało. Pojęcia nie mam po co nawet się starałem je zapamiętać.Ona coś mówi, ja potakuję i spoglądam na nią spojrzeniem ‘po cholerę miałbym spotkać się z twoim kuzynem’.To spojrzenie, które mówi też ‘mogę już zjeść mój lunch?’.Staram się użyć któregoś z mięśni mojej twarzy ale uzmysławiam sobie, że powinienem je sobie zaoszczędzić na później na coś, co ma sens.Zaciskam szczęki na kanapce z masłem orzechowym i galaretką rozpamiętując te szczegóły, które mówią, że Tess nie znosi masła orzechowego i jeśli kiedykolwiek miałbym robić jej kanapkę to muszę nabyć jakieś inne składniki. Prędzej piekło by zamarzło niż mógłbym zrobić kanapkę Tess, wiec można powiedzieć, że mam trochę czasu na zakupy.Potakuję, wyciągam paczkę z chipsami do niej ponieważ taki kochany jestem. Mówię „Chipsa?”Ona uśmiecha się i kontynuuje „Lubisz czytać?”„Chodzi o korepetycje?” pytam. Mój nauczyciel historii, Pan Green, powiedział, że znajdzie mi jakiegoś historycznego guru do korków. Moje oceny z historii lecą ostatnio na pysk, ponieważ jakoś nie mogę się w całej tej historii odnaleźć. To nie MOJA historia. Jest WASZA.On się krzywi i mówi „Korki? To tak się teraz na to mówi?”„Na to mówi?”„Tak? No dobra, Tara nie powiedziała mi, że tak się na to teraz mówi.”„Mówi tak na co?”„No WIESZ.”„Wiem?”„Może to wcale nie był taki dobry pomysł.”„Może CO nie było takim dobrym pomysłem?”„Boże” mówi przewracając oczami „ty już masz KOREPETYTORA, prawda?”Rzucam jej moje spojrzenie ‘ czy ta miła konwersacja dobiegła już do końca’ i mówię „Cóż, Pan Green i ja już się umówiliśmy.”Dziewczyna zamiera, patrzy z obrzydzeniem „Pan Green?” przełyka nerwowo ślinę.Nie kumam, pan Green to jeden z tych sympatyczniuchnych, tłuściutkich a’ la Święty Mikołaj ludzi, którzy nie są wcale tacy odrażający. „Nie tylko pan Green, on tylko uzupełniająco, jest też ktoś jeszcze, ale dopiero go poznam.”A potem ta dziewczyna, która zdecydowanie nie jest Tess odchodzi, w pośpiechu.Zastanawiam się, czy był w tej rozmowie jakiś imperatyw, o którym nie wiem. Odwracam się do Michaela i rzucam mu to ‘jest coś, czym chciałbyś podzielić się z grupą’ spojrzenie.On się szczerzy i wzdryga ramionami.Ostatni semestr, a Tess przez cały dzień nawet na mnie nie spojrzała. Jej oczy wklejone w Chłopaka Roku, Kyle'a Valentiego, który któregoś pięknego dnia skopie mój szacowny tyłek. Tess udaje, że nic się nie stało. Jakby zakrwawiona pobudka na poboczu jezdni NIE BYŁA POWODEM DO PANIKI. Jakby te wszystkie zadrapania i siniaki były nowym KRZYKIEM MODY."Maria DeLuca i Isabel Evans."Patrzę na nią, ponieważ gaśnie w oczach. Znamię na jej policzku po lewej, śliwkowy kolor jej szminki. Wszystko przygasa. Nie wiem już sam, czy to rzeczywistość, czy tylko wytwór mojej wyobraźni. Mogłoby być tak czy tak, albo w ten sposób ukrywa siniaki, albo ukrywa się za kilogramem dziwnej tapety, jakbym nie wiedział kim jest Tess Harding i po co w ogóle staram się zapamiętać szczegóły. Nie mam pojęcia na temat całości tego obrazka.A ona zapada się w ocenzurowaną chmurkę tak jak każdy inny przed nią wcześniej. Nie mogę na to pozwolić. Moja rutyna nawala tragicznie i wcale nie uśmiecha mi się zezwolenie jej na posunięcie się jeszcze dalej w rozkładzie."Alex Whitman i Michael Guerin."To wyboista droga kochani. Wzbogacone hipokryzją, na zewnątrz i pod podszewką. Nic nigdy nie jest tak dobre jak ci się wydaje, że może być więc po prostu dostosuj się i ogranicz skargi do minimum."Courtney DeLuca i Kyle Valenti."Jednego dnia zabijasz kogoś a drugiego siedzisz żując ołówek i czekając na twojego bio-partnera i obserwując osobę, która zamordowałeś jak flirtuje ze swoim chłopakiem. Zastanawiasz się, czy rzeczywiście jej to wszystko wisi, czy to kolejna z jej maskarad. Zastanawiasz się, czy jej Chłopak Roku, Pan Ameryka, byłby w stanie w ogóle zrozumieć co się z nią dzieje, albo czy tylko chce zapomnieć o tym, jak każdy inny. Łącznie ze mną."Tess Harding i Rose Walker."Ale zaraz potem znowu zastanawiam się, czy mam jeszcze jakieś prawo do takiego obserwowania ludzi. Moja taśma nagraniowa poszła w diabły zeszłej nocy, coś jakby przejechał ja samochód. Chyba nie miałem być nigdy takim LUDZKIM LUDZIEM.Wygląda na to, ze jednak nie mam specjalnych zdolności interpersonalnych.Taa... nie bądźcie więc zaskoczeni.Kolejna rzecz z INNYMI LUDŹMI to to, że chodzenie do szkoły to gówniany pomysł na unikanie innych, gdyby taki był twój zamiar."Max Evans i Liz Parker."Zajęcia z biologii raczej nie spełniają moich oczekiwań.Tik cholera tak.Ze wszystkich uporządkowanych rzeczy, jedno z nas, ja lub ona, musi podnieś tę leniwą dupę i podejść do drugiego, rączki w górę, jakby nam zależało. I to nie tylko kwestia mnie, kultura w której żyjemy hoduje takie kłamliwe przeświadczenia.Ta, naprawdę MIŁO mi cię widzieć.Ta, naprawdę CIEKAWI mnie co masz do powiedzenia.Ta, naprawdę JESTEM WRĘCZ PODNIECONY czekającym nas wspólnym zadaniem z bioli.Ona ani drgnie. Może nie SŁYSZAŁA?Wstaję i siadam koło dziewczyny-z-miejscem-na-plakietkę-z-nazwiskiem. Spogląda w dół na swój zeszyt. W każdej sekundzie odwróci się do mnie i zacznie blablać o tym, jaka to biologia jest ekscytująca i o liście dodatkowych spotkań korelujących z jej rozkładem dnia.W każdej sekundzie.Mam na imię blablabla mieszkam w blabla a rodzice moi są tacy a tacy, żyje na rzuć-nazwę-jakiejś-ulicy i ta, naprawdę MIŁO mi cię poznać.W każdej sekundzie.Mój pies nazywa się Yada-Yada, pracuję nad-tym-to-a-nad-tym i jeśli nie możemy spotkać się w ten-dzień to twoja strata. Mam nadzieję, że masz-dobrą-wymówkę-typu-serce-psiapsiółki-pękło-na-pół, więc może spotkamy się w jak-jego-kurde- imię domu.Dalej bio- partnerko, dopasuj się do ramek tego obrazka.Ściągam brwi ponieważ nagle bla-bla-ocenzurowana-bio-partnerka wygląda znajomo. Może to przez te włosy.Auć, nadużycie mięśni twarzy. Terapia mięśniowa jest taka bolesna.Mówię „jesteś przyjaciółką Tess.”Spogląda na swoją książkę jakby z nią rozmawiała a jej twarz się nie porusza. Jakby mówienie do jej książki było najnormalniejszą z rzeczy w świecie. Jakby mnie tu w ogóle mogło nie być. Dla mnie może być.Mówi „jesteś bratem Izabell.”„Max.”„Liz.”Co do cholery jest z nią nie tak? Czemu się jakoś, nie wiem, nie odezwie normalnie? Wiecie co? Wisi mi to i powiewa. Cudnie, wspaniała możliwość nie – spotykania – się z nikim. Możemy tak sobie siedzieć i pilnować swych szanownych interesów jeśli ma taki zamiar. Słowem się nie odezwę.Potem kiwam w kierunku Tess i pytam „Co jej się stało?”Patrzy na mnie, Tess musi być dla niej koszmarnie nudnym tematem. Mówi „Była w składziku i spadło na nią pudło ze szklankami.”„Tak ci powiedziała?”Patrzy na mnie takim spojrzeniem, tym ‘możesz się więcej nie odzywać’ i mówi „Nie musiała mi mówić, wszystko widziałam na własne oczy.”Cudnie sklecone kłamstwo. Teraz już trzymam papę na kłódkę.A potem mówię „Ok., więc z nią już wszystko w porządku?”Zatrzaskuje książkę i wykrzywia się w tym koszmarnym uśmiechu nie zamierzając nawet spojrzeć na mnie „Czemu jej nie zapytasz?”Wow, to będzie tydzień pod znakiem bólu brzucha ze śmiechu.Wyjaśnijmy sobie coś. Nie uważam, żeby terapia była fajna, albo interesująca. I tak, chcę chodzić na nią. Pozwólcie, że ujmę to tak: to większa radocha niż przybicie gwoździem języka do sufitu.Dr Amos i jego badające oczka starają się natrafić na jakieś moje fale mózgowe, jakiś emocjonalny przeciek, o którym obaj dobrze wiemy, że go nie dostrzeże. Jakiś przejaw emocji, nad którym mógłby POPRACOWAĆ.Zabawa polega na wzajemnym gapieniu się na siebie nawzajem. Ja wygrywam. Coś tam niby wie, dla mnie jest środkiem do odkrycia, że nie ma we mnie niczego. Zaczyna się męczyć i wierci się w fotelu, potem zaczyna „Jakieś inne dziewczyny są tobą zainteresowane?”W zasadzie mógłbym się uśmiechnąć, ale – atrofia, wiecie „jakie inne?”Ponieważ doktorze, czy na serio myśli pan, ze te chodzące, mówiące, wyrażające jakieś dziwne ekspresje na swoich twarzach w związku ze szkolnymi wydarzeniami i że mnie interesuje to na tyle, by zajmować tym moje szare komórki?Romans to taki chory żart, pożądanie jest ulotne.A miłość? Nawet śladu na radarze.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "