za dziesięć dni niespodzianka. chyba warto poczekać
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
mam taką nadzieję
Czapterek czyNAŚCIE
A potem nadchodzi to, co się zwie popularnie paniką. Ale staram się zapanować nad sytuacją.
Co pamiętam a czego nie.
Kto chodzi po moim pokoju, z kim się właśnie umówiłem. Kogo tej nocy skrzywdziłem, co piłem.
Czy Liz spokojnie dotarła do domu?
Czy Izabell mnie nienawidzi?
Umówiłem się z Tess. Drużyno do boju.
Ona chodzi po moim pokoju bawiąc się wszystkim co wpadnie jej w ręce. Dotyka wszystkiego na moim biurku, palcami wodzi po moich książkach. Nadal ciągnie jakąś rozmowę, w której muszę chyba uczestniczyć.
Mówi „Samobójstwo to kwestia socjalna tak naprawdę.”
Moja głowa pęka i czuję się tragicznie. Pamiętam picie, leżenie na ulicy, Izabell, jak odchodzi, Liz, jak wygląda smutno.
Mam szczerą nadzieję, że wszyscy mi wybaczą, bo nie pamiętam co zrobiłem. Nie byłem zupełnie odpowiedzialny za moje czyny. Staram się myśleć co się działo w filmach, jak ludzie się upijali i robili coś złego, czego nie pamiętali, czy im przebaczono?
Ale nie, pijaństwo nie jest wytłumaczeniem. To twoje czyny, czy jesteś ich świadomy czy nie.
„Samobójstwo” kontynuuje Tess „Generalnie chodzi o zemstę. Chodzi o to, by ludzie myśleli o tym, jak cię traktowali. Chodzi o to, by wszyscy przepraszali. To zjawisko socjalne ale ukierunkowane na siebie samego. Tak to widzę, ale rozumiem cię. Często uprawiasz seks w szafie albo coś w tym stylu?”
Moja głowa wybucha w kierunku Tess. Ona klęczy, do połowy z głową w mojej szafie, wyrzucając za siebie prezerwatywy.
Muszę natychmiast zrobić jakiś remanent.
To co czuję przy Tess, to wygoda.
Rozmawiamy o seksie i samobójstwie, nie o tym, o czym zwykle rozmawiam z INNYMI.
Całe to umawianie się, wydaje mi się, że zrobiliśmy to, żeby wreszcie mieć to z głowy i przejść do czegoś konkretnego. Staliśmy się bliscy sobie tak szybko, że możemy się zatrzymać i rozmawiać o rzeczach takich jak śmierć.
To całe umawianie się, to jak wymówka by dostać się do tego samego pokoju by pogadać.
Odnoszę też wrażenie, że tylko Tess pozostała tą osobą, z którą mogę pogadać. Mam to wrażenie, że kiedy wyjdzie, zostanę zupełnie sam. Nawet mając Izabell za ścianą i rodziców w końcu korytarza.
„Ktoś mi robi kawał” mówię starając się wyjaśnić te prezerwatywy „I w ogóle nie wiem, co miałem powiedzieć.”
„Ja też nie.” Mówi „Ale na razie ma to sens. Masz jakiś papier?”
Daję Tess papier, a ona zaczyna nożyczkami znalezionymi w szufladzie mojego biurka odcinać wielkie kawałki. Muszę zrobić lepszy remanent.
Głowa mnie boli, psychicznie to czuję. Reszta mnie boli mnie też, ale inaczej. Jakby twoje samopoczucie wewnętrzne zostało ściśnięte razem, ale zdajesz sobie sprawy, że nie ma na to medycznego wyjaśnienia. Wiesz, jak hormony, albo cokolwiek innego, co sprawia, że czujesz się źle ponieważ wiesz jaki z ciebie dupek i nie możesz przypomnieć sobie dlaczego.
Tess wskazuje na zegar „Wow, gadaliśmy ładnych kilka godzin.”
Pytam Tess czy Liz dotarła bezpiecznie do domu.
„Osobiście” mówi Tess „Nie rozumiem czemu jej nie powiesz, ale co tam, kim ja jestem.”
„Powiedzieć komu co?”
„Powiedzieć Liz.”
„Powiedzieć Liz co?”
„Że ją lubisz, albo jak ty to nazywasz.”
„Jak ja to nazywam?”
„Zapomniałam jak ty to nazywasz.”
Wszystko to brzmi niepokojąco znajomo. Jak deja vu. Jakbyśmy gadali o tym całą noc.
Panikuję, moje ja cierpi. Ale staram się wszystko uporządkować.
Zapanować nad stratami.
„Lubię Liz.”
„Dobrze.”
„Nie, to znaczy... przepraszam, co?”
„Posłuchaj” Tess mówi i siada koło mnie na łóżku „Zrobiłam ci wg origami żurawia.”
„Lubię Liz” mówię to znowu, żeby to wypróbować, poczuć jak to jest. Chyba zapomniałem o wszystkim innym i zgubiłem się w tej dziwnej kombinacji słów. Staram się uwolnić skojarzenia, tak robi się podczas terapii, kiedy musisz dojść do jakiegoś wniosku, ale nie wiesz jak albo do jakiego wniosku masz dojść. „Lubię Liz, ale...”
Tess mówi „ Ale masz obawy. Masz problemy, ona też. Nie znasz jej za dobrze, więc wydaje ci się, że lubienie jej jest nie w porządku, więc nazywasz to inaczej, zapomniałam jak, intryga, interes. Nie ważne, tak zaczyna się związek, ktoś ściąga twój wzrok, żeby móc dać się poznać. Posiadanie obaw to normalna sprawa.”
Tess mówi „Nikt już nie wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, to zbyt niebezpieczne.”
Tess mówi „Osobiście, wydaje mi się to doskonałe, jesteście oboje naprawdę dziwni.”
Tess mówi „A poza tym, mówisz ,że ona jest naprawdę gorąca.”
Mówię „Liz jest gorąca.” Żeby tylko usłyszeć jak to brzmi. Brzmi raczej gruboskórnie. Moje ręce drżą, więc nieco mocniej chwytam się żurawia Tess. Moja głowa boli, a myślenie tylko zwiększa ból, więc postanawiam jeszcze porozmawiać z Tess. Słowa wychodzące z jej ust są fascynujące. Jest jak moje sumienie, tylko nowe i ulepszone, więcej wyuczone, o wiele bystrzejsze niż ja sam. Mówię „Liz jest naprawdę śliczna, naprawdę, ale...”
Tess mówi „Ale nie w stylu zabójczych blondynek. Trochę bardziej niekonwencjonalnie, bardziej naturalnie, dziewczęco. Ma naturalne rumieńce, ciągle piękne. Ubiera się dziwnie. Niektórych facetów to pociąga, facetów takich jak ty.”
Ja na to „dziwaków jak ja.”
„No właśnie.”
„Ale nadal...”
Tess mówi „Ale myślisz, że ona cię nienawidzi. Prawdopodobnie wcale nie. Też myślałam, że mnie nienawidzi, ale okazało się, że tak nie jest. Postaraj się być dla niej miły. Ludzie rzadko są tacy jakimi się wydają być. Jak Courtney, mega – suka, prawda? Nie jeśli zostawisz ją samą, nie jeśli naprawdę potrzebujesz by była koło ciebie. Musisz dokopać się w ludziach do ich wnętrza, w przypadku Liz, trochę głębiej nawet.”
„Ale Tess’ mówię cicho, mając nadzieję, że jej nie zasmucę „Ale ty nie jesteś TERAZ z Kylem, a ścieżka moich relacji z Liz jest nieco bardziej skomplikowana.”
Wspominanie Kyle’a było chyba trochę poniżej pasa, ponieważ widzę jak jej sylwetka garbi się, jej twarz znika a ramiona zbiegają do się do klatki piersiowej „Masz rację „ mówi „Może szkielety w naszych szafach są za duże. Może jesteśmy przekręci. Dlatego ty i ja powinniśmy się trzymać razem.”
Kiedy Tess wychodzi obejmuje mnie na pożegnanie, po siostrzanemu. Dziękuje mi, że pozwoliłem jej tak długo blablać, mówi, że uwielbia blablać. Mówię, że słuchanie nie jest wcale takie złe.
Mówi, żebym zadzwonił jutro do niej, do domu Liz.
Smutno mi jak odchodzi, bo znowu muszę wrócić do bycia samym.
Zajmuję się czymś w drodze do pokoju Izabell, liczę stopnie schodów, zdjęcia na ścianie. Jest około dwanaście stopni, ponad trzydzieści zdjęć. Do pokoju Izabell osiem stopni.
Wtykam głowę do pokoju i szepczę. Ona odwraca się a ja znowu szepczę.
Jej oczy otwierają się, jakby w ogóle nie spała, mówi „Odejdź.”
„Nie pamiętam co zrobiłem Iz.”
„Ja też nie, ale pamiętam, że to zrobiłeś.”
„Przepraszam.”
„Za późno, stało się.”
„Mimo wszystko i tak przepraszam.”
Odwraca się i zamyka oczy.
Wracam do swojego pokoju i kładę się.
Tess o tej sytuacji z Izabell powiedziałaby, żeby przestać przepraszać i zacząć traktować ją lepiej, przestać mówić i zacząć coś robić. Tess prawdopodobnie powiedziałaby, że nie wygląda na to, żebym tak dobrze znał moją siostrę i że może powinienem postarać się poznać ją bardziej.
Staram się nie myśleć o Liz, ponieważ przez to czuję się winny. Ale nie działa, i tak o niej myślę. Myślę o tym drobiazgach z nią związanych, które mnie gryza, jak np. że nie ozdabia samochodu, gryzie mnie to, ponieważ mi się to podoba.
Rzeczy, które mi się podobają zawsze mnie gryzą.
Ale rzygać mi się chce od tego ciągłego bycia denerwującym, a teraz, bardziej niż czegokolwiek, pragnąłbym być otoczony takimi właśnie rzeczami.
Myślę, że gdyby Liz była tu teraz, to by mnie w ogóle nie gryzło.
Mówię „Lubię Liz”. A potem mówię „Tess jest moją przyjaciółką.”
Taki stan rzeczy brzmi nieco dziwnie. Nadal jestem ostrożny, ale tak fajnie siedzieć po ciemku i mówić te fajnie brzmiące zdania.
Uśmiecham się i ciągnę dalej „Liz jest gorąca.”
Mówię „Sorry Liz.”
Mówię „Dobranoc Liz.”
I to chyba wtedy zasypiam.
A tak, a potem mam ten sen.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "