hejka!!!!!
Dziś nowa część.
Tajniak, jestem na dobrej drodze
DWA SERCA3 cz.3
- Wujku!- ten okrzyk wyrwał Michaela ze snu. Rozejrzał się dokoła. Nikogo nie było w pobliżu.- Wujku!- to wołała Courtney. Michael powrócił do rzeczywistości i zdał sobie sprawę, że miał pilnować córki Tess i Kyle'a. Poszedł do pokoju, gdzie spała Courtney.
- Coś się stało?- zapytał wchodząc. Mała skakała po łóżku.
- Pobaw się ze mną!- powiedziała.- Ja będę dowódcą a ty moim żołnierzem!
- Courtney, nie wydaje mi się żeby to była odpowiednia zabawa dla małej dziewczynki.- zaprotestował Michael.
- Dlaczego?- zapytała Courtney zgrabnie zeskakując z łóżka w ramiona Michaela.
- Ponieważ jesteś jeszcze malutka a to jest zabawa dla chłopców.- cierpliwie wyjaśnił Michael.
- To w takim razie będę chłopcem!- dobitnie stwierdziła dziewczynka. Michael się roześmiał.
- Może kiedyś.... W następnym wcieleniu.
- W poprzednim wcieleniu byłam księżniczką.- stwierdziła.
- Teraz też nią jesteś. Mała księżniczka. A może pójdziemy na spacer?- zaproponował.
- Muszę porozmawiać z ciocią Liz. Gdzie ona jest?
- Zaraz przyjdzie.- wyjaśnił Michael. Mała pociągnęła go w stronę drzwi.
- Idziemy na spacer!!!- krzyknęła. Oboje wyszli na dwór. Courtney prawie biegła. Michael z trudem za nią nadążał. Oboje poszli na plac zabaw. Wyjątkowo nie było tam nikogo, ale nie było to dziwne, gdyż było chłodno. Michael przeklinał się w duchu, że nie sprawdził pogody tylko zabrał sześcioletnie dziecko na spacer. Najwidoczniej Courtney to nie przeszkadzało, gdyż w tej chwili zjeżdżała ze zjeżdżalni. Michael usiadł na ławce. Był zmęczony, ale z całej siły starał się nie zasnąć. Trochę pomagało mu chłodne powietrze, ale nie na dłuższą metę. Oczy same mu się zamykały. Pomyślał, że zamknie je tylko na chwilkę i zaraz je otworzy. Przymknął powieki.
- Michael!- ktoś szturchnął go w ramie. Otworzył oczy. To była Maria.- Gdzie Courtney?
- Tam, bawi się.- wskazał na pusty plac zabaw. Zerwał się na równe nogi.- - Gdzie ona jest? Zamknąłem oczy tylko na chwilkę!
- Właśnie widziałam. Trzeba znaleźć małą. Michael, ty idioto!- histerycznie krzyknęła Maria. Po chwili podeszła do nich blada Liz.
- Michael, dlaczego jej nie pilnowałeś?- zapytała słabym głosem.
- Co będzie jak jej nie znajdziemy?- płakała Maria.- Tess i Kyle nas zabiją!
- Uspokój się!- krzyknął Michael.- Żadne płacze tu nie pomogą!
- Pomyślmy, gdzie mogła pójść...- zastanawiała się Liz. Bez rezultatu. Była tak przerażona, że nic mądrego nie przychodziło jej do głowy.
- Musimy się rozdzielić.- zarządził Michael.- Liz pójdzie w stronę domu Valentich i sprawdzi okolicę. Maria pójdzie w stronę Crashdown i też sprawdzi okolicę. Ja polecę w stronę pustyni.- powiedział. Wszyscy się rozeszli. Liz bezskutecznie przeszukiwała dom i okolicę. Nigdzie nie było Courtney. Była przestraszona. Weszła na chwilę do domu by odsapnąć. Może inni mieli więcej szczęścia.... Telefon.
- Halo?- Liz podniosła słuchawkę.
- Hej Liz. Tu Kyle.
- Cześć Kyle. Co słychać?- drżącym głosem zapytała Liz.
- Liz, co się dzieje? Dlaczego masz taki dziwny głos?- zapytał Kyle.
- Nie... Po prostu biegłam i mam zadyszkę. Wiesz jak to jest...- kłamała.
- A jak Courtney?
- Świetnie.
- Daj mi ją do telefonu. Chcę z nią porozmawiać.
- Teraz nie może z tobą gadać. Jest na spacerze z Marią i Michaelem.- skłamała Liz.
- To fajnie. Postaram się zadzwonić wieczorem. Ucałuj ją od nas.- Kyle się rozłączył. Liz usiadła na fotelu. Jak mogła tak kłamać? Przecież to wina Michaela. Dlaczego zachował się tak nieodpowiedzialnie? Jak mógł zasnąć na ławce i spuścić z oczu małe dziecko! Liz była zupełnie bezsilna. Raz jeszcze wyszła na dwór i sprawdziła okolicę. Bez rezultatu. Courtney nigdzie nie było. Liz wiedziała, że nie może zacząć rozpaczać, ale to było takie trudne! W końcu Courtney miała tylko sześć lat!
Maria poszła do Crashdown. Było wyjątkowo zimno i wszyscy siedzieli w domach. Na ulicach był znikomy ruch. Dziewczyna nigdzie nie spostrzegła małej. Zastanawiała się jak Michael mógł zgubić Courtney. Powoli zaczynała popadać w histerię. Postanowiła sprawdzić u Liz, gdyż zawsze jak Tess z Kylem przychodzili do niej to Courtney chowała się na górze. Tess i Kyle... Jeżeli ich córka się nie znajdzie to cała trójka z Michaelem na czele będzie bardzo biedna. Dlaczego Isabel wyjechała!? Ona i Alex postanowili zrobić sobie romantyczny wypad za miasto. Pomogliby tu, a nie... Maria poszła do pokoju Liz.
- Courtney? Courtney! Jesteś tu?- zawołała. Odpowiedziała jej cisza. Maria bardzo dokładnie przeszukała pokój i okolicę. Nigdzie nie było dziewczynki. Maria była coraz bardziej załamana.
- De Luca... Oddydchaj! Głeboko!- powiedziała jednocześnie wyciągając ze swojej szafki jakiś olejek.- Taak... To mnie powinno uspokoić. Courtney jest cała i zdrowa. Na pewno. Liz lub Michael pewnie ją już znaleźli. Tak, De Luca. Uspokój się.- Maria głeboko oddychała. Nagle padła na stojące w pobliżu krzesło i zaczęła piszczeć.- Dlaczego?! Dlaczego!? Dlaczego?! Dlaczego mam faceta idiotę!- krzyczała.- A już myślałam, że będzie dobrym ojcem!- znowu pisnęła. Na zaplecze wpadł ojciec Liz.
- Maria? Coś się stało? Usłyszałem krzyki i...
- Nie, nic się nie stało. To tylko ja...- wyjaśniła Maria.
- Gdzie jest Liz?- zapytał pan Parker.
- W domu Valentich.- powiedziała Maria słabym głosem.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
- Tak. Dzxiękuję.- Maria wymusiła uśmiech. Pan Parker wyszedł. Maria postanowiła iść do domu Valentich i zobaczyć jak idą poszukiwania.
Michael był coraz bardziej zdenerwowany. Jak mógł zostawić małą samą? W zasadzie był przy niej cały czas, ale tylko ciałem. Co go podkusiło żeby spać? Co JĄ podkusiło żeby oddalić się od placu? Michael szybkim krokiem zmierzał w stronę pustyni. Po drodze rozglądał się dokoła. Nigdzie nie było Courtney. Po prostu zniknęła. Miał nadzieję, że jest cała i zdrowa. Ale kiedy ją znajdzie to mała tego pożałuje. Lepiej żeby Kyle i Tess się o tym nie dowiedzieli. Michael aż poczuł dreszcze na samo wspomnienie rodziców Courtney. Powoli zbliżał się do pustyni. Już widział szopę koło której kilka lat temu zginęła Courtney Banks. Jego uwagę zwrócił jakiś ruch obok szopy. Wytężył wzrok i dojrzał dwie osoby. Przyspieszył i już po chwili był przy szopie. Zobaczył stojącego tam mężczyznę i małą dziewczynkę.
- Courtney!- krzyknął. Dziewczynka się obejrzała.
- Wujek Michael!- podbiegła do niego. Michael nie miał siły się na nią gniewać.
- Gdzieś ty była? Dlaczego sobie poszłaś?- zapytał Michael. Wtedy podszedł do niego mężczyzna.
- Ma pan wspaniałą córkę.- powiedział.
- To nie moja córka, tylko przyjaciela.- wyjaśnił Michael.
- Nieważne. Jest wspaniała i mądra.
- Kim pan jest?
- Och, proszę się nie złościć. Jestem Scott Hamilton. Zobaczyłem dziewczynkę idącą w stronę pustyni. Pomyślałem, że się zgubiła i postanowiłem dowiedzieć sie gdzie mieszka aby ją odprowadzić.- wyjaśnił nieznajomy.- A pan kim jest?
- Jestem Michael Guerin. Opiekuję się nią, gdyż jej rodzice wyjechali.
- Ładnie się pan nią opiekuje.- westchnął Scott.
- Mówiłeś coś?- Michael spojrzał na niego spode łba.- Courtney, idziemy!
- Courtney? Ładne imię. Znałem kiedyś dziewczynę o tym imieniu. Była bardzo piękna.
- To miło....- mruknął Michael.- Coś jeszcze?
- Tak, moja Courtney była taka dobra... A ja kochałem jej koleżankę. Byłem głupi. Dopiero teraz to widzę.- wyznał Scott.
- Wzruszająca historia, ale mnie ona nie interesuje. Do widzenia.- Michael wziął małą za rękę i poszedł. Nieznajomy został na pustyni.
- Wujku, dlaczego ten pan nie poszedł z nami? On był taki miły....
- Courtney, czas spać. Aha! I pamiętaj. Nie mów rodzicom o tej eskapadzie.
- Co to jest eska...- Courtney spojrzała na niego zdziwiona.
- Wycieczka.- mruknął Michael.
- COURTNEY!!!- ktoś krzyknął a potem dziewczynka została porwana w ramiona. To były Maria i Liz.
- Znalazłeś ją! Mój bohaterze!- Maria pocałowała go w usta.
- Tak się martwiłyśmy!- Liz tuliła Courtney.
- Ciociu, nic mi nie jest. Jestem troszkę zmęczona.
- Nie dziwię się, po takiej wycieczce...- westchnęła Liz i z małą na rękach poszła do drugiego pokoju. Położyła ją na łóżku.- teraz śpij.- przykryła ją kołderką.- A teraz śpij.- Liz wyszła, zamykajć za sobą drzwi.
* * *
- Mamo! Tato!- Courtney jak burza wypadła z domu i rzuciła się rodzicom na szyję.
- Cześć córeczko.- Tess ucałowała małą. Dziewczynka była bardzo szczęśliwa a jeszcze bardziej szczęśliwi byli Michael, Liz i Maria. Wreszcie będą mogli odsapnąć i nie martwić się tym, że Courtney gdzieś zniknęła.
- A wiecie, że wczoraj byłam na pustyni?- pochwaliła się Courtney.
- Taak?- Kyle uważnie spojrzał na Michaela i dziewczyny.
- Tak! Z wujkiem Michaelem!- pisnęła dziewczynka. Michael odetchnął z ulgą. Na szczęście mała trzymała język za zębami.
- Courtney to niezwykle grzeczna dziewczynka. Miła i słuchała się nas.- wtrąciła Liz.
- Dziwne...- Tess się zamyśliła.- Zazwyczaj nie słucha się nikogo, oprócz nas i Isabel...- spojrzała na Michaela, który odwrócił wzrok. Nie chciał żadnych kłopotliwych pytań, więc udawał, że niczego nie słyszał.
- Dziękujemy wam za opiekę. Jak kiedyś będziecie potrzebować opieki nad waszymi dziećmi, to chętnie popilnujemy.- Kyle spojrzał na Michaela i Marię.
- Haha, bardzo śmieszne.- mruknął Michael. Tymczasem Liz posmutniała.
- Muszę już iść. Ostatnio nieczęsto bywam w domu.- wyszła zanim ktokolwiek zdołał zapytać o co chodzi. Liz właśnie tego chciała uniknąć. Mała Courtney była taka słodka... Liz chciała mieć dziecko. Chciała mieć dziecko z jedynym mężczyzną, którego kochała. Zawsze myślała, że ona i Max będą razem, że będą mieli dużo dzieci, tak jak jej obiecywał. A tymczasem on nieżyje. Mimo, że minęło już kilka lat, Liz nie mogła się pogodzić z jego śmiercią. Wiedziała, że Max zdradził, że chciał ich oddać w ręce Kivara, ale mimo wszystko go kochała. To był jej Max- miłość jej życia. Na codzień udawała, że wszystko jest ok, że cieszy się życiem i że niczego nie pamięta. Ale pamiętała. Wszystko dokładnie. Ostatnio Courtney przypomniała jej o zdradzie Maxa. Wszystko zaczęło się od Courtney. Nie winiła jej, nie... Ona była zakochana w Kyle'u i chciała z nim być zdradzając swoją rasę. Max także zdradził swoją rasę. Swoich przyjaciół, swoją dziewczynę..... Liz nie potrafiła tego pojąć. A może nie chciała? Może nadal chciała wierzyć, że to tylko zły sen, że Max zaraz wejdzie do niej do pokoju i zaczną się całować i że juz na zawsze będą razem.... Liz wiedziała, że nie chce nikogo pokochać. Bała się, że znowu się sparzy na tej miłości. W zasadzie to już dawno mogłaby mieć chłopaka, ale nie chciała. To było okropne. Te samotne wieczory, które poświęcała na wspomnienia, na przypominaniu sobie tych wszystkich cudownych chwil z Maxem.....
Ktos zapukał w okno. Maria.
- Hej, skarbie.- Maria władowała się do środka.
- Chcę zostać sama....
- Nie możesz... Liz, co się dzieje? Może będzie ci lepiej jak to z siebie wyrzucisz?- Maria podeszła do przyjaciółki.
- Lepiej?! Nigdy nie będzie mi lepiej! Nigdy! Rozumiesz?!- Liz zaczęła krzyczeć. Teraz wychodzily z niej te wszystkie, skrywane od lat uczucia.- Ty masz Michaela! Tess ma Kyle'a i Courtney! Isabel ma Alexa! Wszyscy kogoś mają! A ja? Wszyscy patrzą na mnie zpolitowaniem i myślą "biedna Liz. Jej chłopak to zdrajca. I w dodatku nie żyje"!
- Liz, wiesz, że to nie prawda. Nikt tak nie myśli....- Maria starała się ja uspokoić.
- Wiem, że kłamiesz! Wszyscy się nade mną litują! Mam już tego dość!- po policzkach Liz płynęły łzy. Morze łez. Nie chciała przestać, choć wiedziała, że łzy to oznaka słabości. Ona nie chciała być słaba. Musiała być silna.
- Liz...
- NIE! Kiedy tak patrzę na ciebie i Michaela... Albo na Tess i Kyle'a, krórzy mają wspaniałe dziecko... Mogłam byc na ich miejscu... Ja i Max mogliśmy teraz byc szczęśliwym małżeństwem i mieć dziecko... Ale on nie żyje i nic mi go nie zwróci. Choćbym nie wiem jak krzyczała i płakała.- Liz uklęknęła na środku pokoju i ukrya twarz w dłoniach. Było jej o wiele lepiej, kiedy to wszystko z siebie wyrzuciła. Maria podeszła do niej i objęła ją.
- Liz...
- Jestem egoistką, wiem... Kyle też stracił ukochaną... Ale on znalazł kogoś....- płakała. Maria mocniej ją przytuliła. Siedziały na środku pokoju i milczały. Liz już się nie odzywała, tylko cały czas płakała.
CDN....