Post
by Hotaru » Tue Nov 01, 2005 5:10 pm
7.
"Co ona tak długo rozmawia z tym dziadkiem?" Kristen jęknęła, przestępując z nogi na nogę. Dzwonek na lekcje rozbrzmiał przed chwilą, a Liz wciąż siedziała w klasie do biologii. Miała nadzieję, że nie dostała batów za zamieszanie na lekcji. Była ostatnią winną tej sytuacji. Chociaż to ona zerwała z Cody'm...
Drzwi w końcu się otworzyły, ukazując... całkiem uśmiechniętą Liz Parker. Psiakrew, miała wręcz szczęśliwy wyraz twarzy. Decydując się działać, nim jakikolwiek inny szurnięty natręt zadziała, oderwała się od ściany i szybko ją przejęła.
"Hej, Liz." mruknęła przyjacielsko "Jeśli chcesz, możesz usiąść ze mną na historii..."
Brunetka zatrzymała się w pół kroku.
"Nie mów mi, że też..." jęknęła.
"Też."
"W porządku. Robisz dzisiaj za moją eskortę."
"Nie ma problemu." zachichotała "Czemu Saldeman chciał z tobą porozmawiać? Nie wyglądało to na karę za to, co się działo na lekcji."
"Ach nie." na twarz Liz powrócił uśmiech "Tylko coś o mojej przyszłości. I o wrześniowych egzaminach. Saldeman był jednym z egzaminatorów i będzie także na egzaminie kończącym trzecią klasę."
Kristen zdumiała się. Cody miał rację. Coś tu nie grało.
"Myślałam, że porzuciłaś cały ten plan... no wiesz, przyjazd do Roswell i tym podobne."
"Nie. Za trzy tygodnie mam ostatnie egzaminy kończące trzeci rok i oficjalnie będę w czwartej klasie."
"Można tak przy transferze?" spytała ciekawie. Teraz koleżeństwo z Liz przez ostatnie miesiące przynosiło procenty. Mogła bezkarnie pytać o rzeczy, o które inni nie ważyli się otworzyć ust.
"Nie. To transfer tymczasowy."
Otworzyła buzię ze zdumienia, dopiero po chwili zorientowawszy się w tym co robi. Ciche wyznanie Liz, najwyraźniej przeznaczone tylko dla jej uszu, było nie lada szokiem. Może nawet większym niż wieści o rzuceniu Cody'ego.
"Chcesz powiedzieć, że wrócisz do Dubois?" wyszemrała cicho, tak cicho, by nikt nie usłyszał. Liz skinęła głową.
"Ale nie mów nikomu, nawet moja ochrona nie wie. Najpóźniej na semestr letni."
Kristen po prostu szczęśliwie uścisnęła Liz.
"Ok. Będę milczeć po grób. I nawet nie spytam, dlaczego tu przyjechałaś."
Liz odetchnęła z ulgą.
"Chodźmy na tę historię, zanim wyrzucą nas za wagary. Już mi się oberwało od Sebastiana..."
"Widzieliśmy."
"Co?"
"Siedziałam z Cody'm i Damianem na trawie koło boiska do kosza."
Jęknęła. Kyle chyba rozwijał nadprzyrodzone zdolności. On może być równie dobrze z tyłu tych trybun i nas podsłuchiwać!
"Chcesz wiedzieć, co mówił?"
Zarumieniła się po korzonki włosów.
"Nie!" wymamrotał i pognała korytarzem ze śmiejącą się otwarcie Kristen za nią. Ten dzień zdecydowanie należał do bardzo, bardzo dziwnych.
~ * ~
Obserwował ze swojego miejsca, jak Liz i Kristen wpadają ze śmiechem do klasy dosłownie dwa mery przed nauczycielem, który tylko pokręcił z politowaniem głową. Usiadły w jednej z ostatnich ławek, nie przejmując się zaintrygowanymi spojrzeniami innych. Chwilę później lekcja rozpoczęła się i chociaż temat był nieprawdopodobnie nudny, a w dodatku przerabiał go już dawno, nie odważył się zbyt często zerkać w ich stronę. Szczęśliwie papierowa bitwa nie miała tym razem miejsca. Nie chciał wylądować na dywaniku u dyrektora już pierwszego dnia... To byłoby już przegięcie. Poza tym gdyby go zawiesili, nie mógłby widywać jej w szkole. Do jej domu wolał nie chodzić... z wiadomych przyczyn. Obawiał się, że widząc ją nie wytrzyma, nie będzie zważał tym razem na jej protesty, aż nie wybije z jej ślicznej główki głupiego pomysłu rozstania. Ech, teraz mógł tylko pomarzyć o jej miękkim ciele przy swoim, o słodkim smaku jej skóry, burzącym krew w żyłach cichym pisku, jaki wydawała zawsze, gdy całował to wrażliwe miejsce za uchem... o tym jak jednym spojrzeniem swoich oczu miała go płaszczącego się u swoich stóp. Był beznadziejnie zadurzony. I chciał ją z powrotem. Desperacko.
Z nową nadzieją w sercu, iż Kristen jednak zdołała coś z niej wydobyć, przywitał dzwonek na długą przerwę. Powędrował do stołówki. Tym razem nie musiał zbyt długo czekać, kiedy dwie brunetki pojawiły się w drzwiach. Kristen bezceremonialnie pociągnęła Liz do kolejki. Został już przez nią ostrzeżony, by nie zamawiać czegokolwiek prócz frytek. To była jedyna zjadliwa potrawa tutaj. Zamówił więc frytki i sałatkę, ignorując uniesione brwi Damiana. Ale prawdą także było, że nie czuł się na siłach jeść cokolwiek. Bał się, że utknie mu wszystko w gardle.
Usiadł przy stoliku i z zainteresowaniem oglądał uczniowskie życie w stołówce. Część stolików była na zewnątrz, i mimo wczorajszego deszczu, wszędzie było już sucho i porozsiadali się jak mrówki. W jednym rogu dostrzegł tę zimną blondi, która wcześniej słała mu gromy. Siedziała w towarzystwie typka, który Damian wskazał mu wcześniej jako osobnika o imieniu Max. Jego główny rywal... na razie jednak musiał się zająć innym problemem. Kyle'm. Ale syn byłego szeryfa chyba wyczuł pismo nosem, ponieważ w tym momencie otaczali go koledzy z drużyny. Napięcie pomiędzy drużyną Roswell, a drużyną Dubois możnaby sprzedawać w tonach, pomyślał wisielczo...
Odebrały w końcu z Kristen swoje tace. Inna blondi, siedząca ramię w ramię z Evansem, machała w ich kierunku żywo. Maria, jeśli dobrze pamiętał ze zdjęć. Teraz miała proste blond włosy do ramion, w dodatku dosyć sztywne i mocny makijaż. Okropna fryzura. Z utęsknieniem pomyślał o miękkich splotach Liz, jak spływały między jego palcami. Szczególnie wieczorami, kiedy Liz oglądała ekranizacje lektur, a on sam... on sam robił, co mu się żywnie podobało. No, prawie.
Ale po drodze do stolika Evansa była jeszcze jedna silna baza Dubois. Dziewczyny z drużyny dopingującej hałaśliwie ściągnęły je do siebie, paplając jedna przez drugą. Z westchnieniem ulgi oglądał, jak na usta Liz wraca tak dobrze mu znany nieśmiały uśmiech. Czasem mogły rywalizować ze sobą w naprawdę nieprzyjemny sposób, ale dzięki Bogu, w przypadku kłopotów, stawały jedna za drugą murem. Tak samo jak chłopaki z drużyny stawali za nim samym. Widząc jednak jak dwójka z nich wstaje i idzie za Valentim w stronę toalet, wiedział, że będą problemy. Cholernie duże problemy.
8.
Bez najmniejszego słowa rzucił na wpół zjedzoną frytkę na talerz i pognał za nimi. Zdążył przechwycić szarżującą dwójkę na korytarzu.
"Zwariowaliście?" syknął, trzaskając jednego z nich o ścianę. Tego większego. Charles Luis III Carpenter. Kuzyn Damiana. Stare, duże pieniądze. Ale w tej chwili nie dbał, ile jego starzy mieli władzy w mieście, jeśli w cholerę chociaż na jotę pokrzyżuje mu plany.
"Wyluzuj, chłopie!" Charlie wyszczerzył zęby "Tylko szliśmy za synalkiem szeryfa."
"O tym właśnie mówię." warknął niespecjalnie miło "Zostawcie go w spokoju."
W korytarzu pojawiła się kolejna dwójka z drużyny.
"Posłuchaj... ten kretyn rozpuszcza paskudne plotki o twojej dziewczynie..." spojrzał na kapitana wyzywająco "I 'rozdziewiczenie' to jedno z najłagodniejszych określeń, jakich używają."
Cody zacisnął pięści ze złości.
"On jest ich tematem i owszem, słyszałem." warknął w tym samym tonie co poprzednio "Nie sądzisz, że wolałbym sam się tym zająć?"
Chrząknięcie aprobaty z pozostałych gardeł trzech świadków mówiło wystarczająco dobitnie, iż nie tylko słyszeli to, co powtórzyła mu Kristen, ale znacznie gorsze rzeczy. Wśród facetów tego typu plotki były zazwyczaj o wiele paskudniejsze. Aż mu cierpła skóra ze złości. Ale to nie był ani czas ani miejsce, by to załatwić. Nie w szkole, gdzie każdy mógł wejść w dowolnej chwili, nie wspominając, że jak skończy z Valentim, to facet nie będzie w stanie wrócić do domu o własnych siłach.
"W porządku." Charlie uniósł ręce na znak poddania się. Nie chciał zaczynać z Nayarem. Facet nie bez powodu był kapitanem ich zespołu. Był nie tylko silny i wystarczająco inteligentny, by zrobić z tej siły jak najlepszy użytek. Był uparty jak diabli. Jeśli chciał Parker z powrotem, to żaden z facetów nie miał wątpliwości, że ją dostanie z powrotem i to na kolanach. A w międzyczasie przydałaby mu się drobna pomoc, żeby zbytnio nie narozrabiał. Ostatecznie, po to przyjechali z nim do Roswell. Nieprawdaż? Jeśli teraz sam dałby w kość Valentiemu, to szybko wyszłoby wszystko na jaw i prawdopodobnie musiałby wrócić pierwszym samolotem do Los Angeles.
Cody rozluźnił się nieznacznie.
"Później się nim zajmiemy."
'My' zabrzmiało niczym ogłaszający zbawienie chór anielski w uszach jego kolegów.
"Wracajcie do stolika i chociaż spróbujcie udawać, że wszystko gra! Nie chciałbym jeszcze was na dodatek niańczyć."
Jak mogli odmówić takiej prośbie?
~ * ~
Liz zmartwiona obserwowała, jak Cody szarżuje za dwójką swoich kolegów, a zaraz za Cody'm kolejna dwójka znika za drzwiami bocznego korytarza.
To nie mogło skończyć się dobrze. Nie uszły jej uwadze nieprzyjemne spojrzenia, jakimi obrzucali ją jego koledzy. Czego innego zresztą mogła się spodziewać, skoro w ich oczach wyrolowała go nie podając nawet sensownego powodu?
Odetchnęła nieznacznie z ulgą, kiedy za chwilę Cody najspokojniej w świecie wrócił, a za nim posłusznie cała czwórka. Zaniepokoiła ją jednak wymiana spojrzeń między nim a Kristen, kiedy przechodził obok ich stolika. Niemal niezauważenie potrząsnął przecząco głową. Z piersi Kristen wydobyło się całkiem słyszalne westchnienie ulgi.
Kyle Valenti będzie żył. Przynajmniej na razie.
No co? Lubiła chłopaczka.
"Co to do diabła było?" Liz spytała niepewnie obok niej, kiedy w końcu była pewna, że gwar w stołówce na pewno zagłuszy jej pytanie od innych osób przy stoliku.
"Naprawdę nie wiesz?" zdziwiła się. Czasami Liz nie miała zupełnie pomysłu, jacy zaborczy i zazdrośni potrafią być chłopcy. Najmniejszego. Cody przyjechał do Roswell, żeby ją odzyskać, a tymczasem powitała go taka nowina. To musiało wywołać jakąś reakcję. Ale nawet gdyby Cody'emu wisiało, co mówią o Liz - a prędzej piekło by zamarzło niżby do tego doszło - koledzy z drużyny z całą pewnością nie daliby spokoju tej plotce. Nie, żeby ją kultywowali. Wręcz przeciwnie. Liz była dla nich wciąż dziewczyną Cody'ego i każdy dureń z innego Liceum obrażający ją w jakikolwiek sposób, co dopiero taki, był dla nich śmiertelnym wrogiem. Mogła coś o tym powiedzieć.
"Nie."
Kristen westchnęła i wróciła do jedzenia własnych frytek. Pożywienie w Roswell do najzdrowszych nie należało i raczej będzie musiała przejść na dietę po powrocie do domu. Jakim cudem Liz przez te wszystkie lata zachowała nienaganną figurę pozostawało dla niej niezgłębioną tajemnicą.
"Zespół Cody'ego przeciw zespołowi Kyle'a."
Zmarszczka między brwiami Liz mówiła dobitnie, że wciąż nie skumała. Może to i lepiej. W ten sposób o kilka minut dłużej mogła pozostać tą samą niewinną dziewczyną, którą poznała w kwietniu...
"To sprawy chłopaków." mruknęła pod nosem, posyłając ostrzegawcze spojrzenia innym dziewczynom "Kyle... mimowolnie wkurzył Cody'ego. Pozwól im załatwić to między sobą."
Taaak, to chyba była najmądrzejsza rada, jaką udzieliła dzisiaj, stwierdziła widząc zmartwione spojrzenie Liz. Biedactwo. Przecież ona nie ma zielonego pojęcia o tych sprawach. Nic dziwnego, że Cody pilnował jej jak oka w głowie, a faceci się aż tak wkurzyli, że ktoś ośmielił się zbrukać imię jego dziewczyny. Przy kalifornijskich standardach jest jeszcze jak dziecko.
~ * ~
Kyle odetchnął z ulgą, słysząc oddalające się kroki. Byłby kompletna ciotą, gdyby nie znał ich intencji. Cody powstrzymał ich... tym razem. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że następny będzie dużo, dużo gorszy. Z młodym Nayarem jako prowokatorem.
Wisielczo pomyślał, że to teraz jemu, nie Liz przydałaby się ochrona. Czasami bycie najlepszym przyjacielem miało swoje koszty... Westchnął ponuro. Z jednej strony, mógł się bronić i zaprzeczać, ale plotek rozsianych przez Tess nie potrafił powstrzymać mimo wielu wysiłków. Zupełnie jakby włożyła tę myśl do kilku umysłów. Całkiem możliwe, biorąc pod uwagę zdolności tej diablicy.
Inna sprawa, że jeśli nie da się sprać na absolutnie kwaśne jabłko, reputacja Liz ucierpi jeszcze bardziej. Pod tym względem była skończona w Roswell i przez tę obcą sukę paskudne plotki dotrą także do Kalifornii. A przecież jednym z powodów, dla których Liz tak odcięła się od spraw rodzinnego miasta, była chęć ucieczki od obcego zamieszania. Paradoksalnie, to właśnie druga odsłona dramatu o jakże wdzięcznym tytule 'Mordująca Tess powraca' ściągnęła wcale nie zadowoloną z tego faktu Liz do Roswell.
Ale czy nawet jeśli straci kilka zębów - Langley z całą pewnością pokryje rachunek od dentysty, widział o wiele dziwniejsze rzeczy jakich się dopuszczał by chronić swoją ukochaną jedynaczkę - albo przez pół roku nie będzie zdolny grać, czy to naprawdę pomoże Liz? Jasne, trochę załagodzi to sytuację ale z całą pewnością nie pomoże na dłuższą metę. Jedynym dostępnym rozwiązaniem było zlikwidowanie plotki raz na zawsze. Ale wtedy znowu Evans chodziłby z cielęcym wzrokiem za Liz...
Jakby tego wciąż nie robił... zgryźliwie podpowiadało sumienie.
Westchnął, włączając wodę. Opłukał twarz, ale w głowie miał mętlik. Musiał coś zrobić, inaczej nie tylko nie powstrzyma tego bagna, ale sytuacja wręcz eskaluje do otwartej, krwawej wojny męskiej populacji obu liceów. Poza tym była ta śliczna brunetka, nowa przyjaciółka Liz... palce aż go świerzbiły, by wybrać tak ciężko zdobyty numer jej komórki i umówić się pod byle pretekstem. W tej sytuacji było to naprawdę nierealnym marzeniem. Musiał znaleźć jakiś sposób, by wyczyścić sytuację... nie ściągając na siebie całego brudu.
"Ale numer..." usłyszał nagle słaby żeński głos. Znieruchomiał.
"Taaa. Któżby pomyślał, że takie małe niewiniątko jak Parker potrafiłaby zdobyć takiego faceta." w głosie drugiej dziewczyny pobrzmiewało rozbawienie. Kyle nadstawił ciekawie ucha, bezszelestnie otwierając drzwi od toalety. Ku swojemu bezbrzeżnemu zdumieniu ujrzał w przelocie Pam Troy i jedną z jej papużek-nierozłączek. "Widziałaś, jak on na nią patrzył?"
"Jakby miał ją wziąć tu i teraz na podłodze stołówki?" Pam roześmiała się wdzięcznie. Dzisiaj mogła być 'miła' nawet dla Parker, skoro to dziewczę mimowolnie dostarczyło jej takiego tematu do plotek. "Chociaż pewnie nie chciałby jej odzyskać przez pieprzenie ją po raz pierwszy między krzesłami roswellowskiej stołówki." parsknęła z rozbawieniem.
Jej koleżanka przystanęła zdumiona.
"Chyba kpisz sobie ze mnie... chcesz powiedzieć, że oni nigdy nie...?"
"Przecież to widać jak na dłoni. I każdy facet w Dubois o tym wie. Nie widziałaś, jak przed chwilą ścigali Valentiego?" Pam wydęła wargi w rozbawieniu "Dzieciątko Parker wreszcie dorasta. Nie mogę doczekać się, co z tego wyniknie."
Bingo! Pomyślał Kyle w oszołomieniu. Dzięki ci, o Buddo, za Pam Troy. Czasem nawet ktoś taki jak ona się przydaje....
9.
Pokrzepiony nieco pomysłem, jaki nieświadomie podsunęła mu Pam Troy, Kyle wrócił w dobrym humorze do stołówki i całkowicie stoicko dokończył jedzenie. Co jak co, obrót wydarzeń nieco wymykał się spod kontroli, ale ostatecznie z kilkoma przemyślanymi ruchami, być może udałoby mu się wykaraskać bez rozbitej szczęki i może nawet z wdzięcznym uśmiechem Kristen...
Marzenie ściętej głowy. [/]iUznał, kiedy chwilę później Liz wstała od stolika, żegnana przez spojrzenie Kristen, oddała tacę i pobiegła na kolejne zajęcia. Angielski, i to w dodatku z Damianem w tej samej klasie. Po prostu wspaniale. Zwłaszcza, że chłopaczek niemal natychmiast podniósł się ze swojego miejsca. Nieźle wytresowany piesek Nayara. Też chcę takiego.
Dziękował Buddzie w duchu, że ma teraz okienko. Dodatkowy czas pomoże mu zdecydowanie w obmyśleniu wszystkich szczegółów planu i zorganizowaniu pierwszego elementu na linii jego kontaktów z Liz, które dadzą ogarniętemu gorączką zazdrości Nayarowi nieco do myślenia... może jeszcze paskudne plotki Tess na coś się przydadzą...
~ * ~
Liz potarła zmęczona kark, z ulgą witając dźwięk dzwonka ogłaszającego koniec znienawidzonych lekcji. Normalnie kochała szkołę, ale dzisiejszy dzień był po prostu jednym wielkim stresującym koszmarem. Ciekawskie spojrzenia i szepty wokół niej dokuczały jej cały czas. Nienawidziła być w centrum uwagi, szczególnie takiej. To naprawdę nie było miłe. Było koszmarne. Paskudne.
Przez pozostałe po drugim śniadaniu lekcje jakimś cudem uniknęła członków klubu 'Znam kosmitę szurniętego a może i nawet więcej niż jednego'. Z jednej strony zawdzięczała to Kristen, która nie odstępowała jej na krok przez przerwy i ich wspólne zajęcia. Ale były także dwie lekcje angielskiego, które spędziła z dziurami w plecach wypalanymi przez Damiana. Doskonale wiedziała, jak dobrym kumplem Cody'ego był. Bardzo uważnie słuchała jego historii o każdym z kolegów z drużyny. Nie czuła się potem tak dziwnie, kiedy przewiercali ją zawsze wzrokiem przez wszystkie tygodnie wakacji... No i te wszystkie wspólne imprezy, przychodził nawet na jej zawody, ponieważ była dziewczyną jego przyjaciela. Damian był lojalny po grób, chociaż czasem dosyć złośliwy i nadmiernie kierujący się nastoletnimi hormonami.
Kiedy jednak szła korytarzem w stronę swojej szafki i widziała Maxa, czekającego cierpliwie u jej celu, wiedziała, że jej pożyczone szczęście właśnie się kończy. Nie mogła już uniknąć żadnego z nich, trafił się jej najgorszy możliwy scenariusz... do diabła! Nienawidziła tego przymusu dyskutowania czasem bardzo osobistych szczegółów swojego życia, ponieważ tego wymagało bezpieczeństwo obcych i zachowanie ich sekretów. Spędziła cudowne pół roku z dala od tego i nareszcie po odetchnięciu pełną piersią wcale nie chciała wracać do tej klatki.
Zaciskając kciuki w nadziei, iż jednak ma jakieś wieści o Tess, powoli ruszyła ponownie w stronę szafek. Ale z każdym krokiem jej wnętrzności mówiły, że to nie to, na co miała nadzieję wbrew braku nadziei... Max chciał mówić, ale nie o sprawie Tess, tylko o Cody'm. Skuliła się wewnętrznie, przygotowując na najgorsze.
"Hej, Max." mruknęła neutralnym tonem. Uśmiechnął się miękko, z czułością ujmując jej twarz w dłonie i niewątpliwie zamierzając ją pocałować.
Nawet nie byli razem. Co on sobie myślał?
Zrobiła zręczny unik. Westchnął rozczarowany, co zagłuszyło ciche parsknięcie pogardy Nathana, który stał oparty o szafki niedaleko i bezczelnie się na nich gapił. Posłała mu mordercze spojrzenie, ale nie pokwapiła się, by sprawdzić, czy odniosło jakiś skutek. Poważnie w to wątpiła.
Otworzyła szafkę i wrzuciła z ulgą stos książek. Jeśli jutro pójdzie dobrze, będzie mogła zostawić angielski trzeciej klasy - i tak zajęcia były przerażająco nudne - i przenieść się do czwartaków. Dziękowała w duchu za swoje egzaminy, przynajmniej jutrzejszy dzień spędzi z dala od szkoły i niewątpliwego napięcia na linii Roswell High - Dubois .
"Coś chciałeś?" spytała zniecierpliwiona, kiedy Max nadal nic nie mówił tylko tkwił wiernie obok jak jakaś kukła.
"Hm... tak. Przyszedłem po ciebie."
"Dlaczego?"
Zmieszał się. Cała jego twarz mówiła 'jak to, dlaczego?'.
"Yhm... nie pamiętasz?" dawał jej desperacko 'znaki' oczyma "Miałem cię odwieźć po lekcjach do domu."
"Zabawne, bo ja nic o tym nie wiem." spojrzała na zegarek; Kyle powinien skończyć dopiero za godzinę. Niech to szlag ich odmienne plany. Dlaczego nie mogli po prostu każdego dnia kończyć lekcje o tej samej porze? Dlaczego jeden jedyny wyjątek w tygodniu musiał być akurat tym dniem? "Umówiłam się z Kyle'm, Max. Nie kłopocz się."
"Ale Kyle kończy dopiero za godzinę. Chcesz czekać?" spojrzał na nią prosząco, wręcz błagając ją oczyma, by stąd wyszli, by zostawili tę zgraję plotkujących o nich zawzięcie nastolatków. Nie zamierzała ulegać jego woli. Nie musiała. Tygodnie po śmierci Alexa nauczyły ją tego wystarczająco boleśnie. Była wolną istotą i nie kontrolował jej. Mogła mieć wobec niego dług nie do spłacenia, uratował jej życie. Ale to nie znaczyło, że musiała znów podporządkować jemu swoje życie.
"Właściwie to ja odwożę Kyle'a." wzruszyła ramionami "Jego samochód stoi w warsztacie."
To akurat była prawda. Ale też Kal był nieugięty. Do szkoły i z powrotem tylko w towarzystwie ochrony. A najlepiej Kyle'a, by nie wzbudzać podejrzeń.
"Och..." wymamrotał. Przez chwilę myślał, że specjalnie unikała go. Ale to przecież była Liz. Cokolwiek robiła, za jej poczynaniami zawsze coś było. Kyle naprawdę podtrzymywał ją na duchu przez ostatnie dni, od kiedy ogłosili, że Tess wróciła. Prawdopodobnie tylko chciała jakoś się odpłacić. Czasem miała naprawdę miękkie serce. "W takim razie to w porządku. Nic się nie stało. Spotkamy się u Michaela. O szóstej. Wiesz, musimy porozmawiać o całej tej sytuacji..."
Zbytnio ją zatkało, by zdążyła zareagować w porę na jego słowa. Ale też pośpiesznie odszedł, najwyraźniej uznając, że sprawa nie podlega dyskusji. Spotkanie? Zamierzali dyskutować awanturę między liceami? Po jej trupie! Nie ma mowy!
"Jak zwykle głuchy i ślepy." skwitował Kyle, który wyrósł obok niej nie wiadomo skąd. Otworzył swoją szafkę i wrzucił większość książek. Na egzamin szczęśliwie jechał z nią, więc praca domowa na to popołudnie odpadała...
"I jak zwykle nie rozumie tego małego słówka 'nie'." wycedziła przez zęby, trzaskając drzwiczkami i opierając się plecami o nie "Pomyślałby kto, że ostatnie miesiące czegoś go nauczyły, ale mam wrażenie, że jest tylko gorzej z każdym dniem." wyrzuciła z przekąsem
"Czego chciał?" Kyle spytał ostrożnie. To musiało być coś dużego, skoro Liz szła para z uszu. Z drugiej strony miesiące w Kalifornii nauczyły ją, że ma święte prawo wściekać się i złościć, jeśli coś szło nie po jej myśli. Była naturalniejsza i nie tłumiła tak emocji jak dawniej.
"Spotkamy się u Michaela. O szóstej. Wiesz, musimy porozmawiać o całej tej sytuacji..." przedrzeźniała, zaciskając z furią pięści.
"Wnioskuję, że nie przychodzisz?"
"Żartujesz sobie? Kim on jest, że będzie wyciągał moje prywatne życie i babrał się w tym, jakby miał do tego prawo? Cody to wyłącznie moja sprawa, nie jego."
"On myśli, że jego." Kyle zauważył stoicko "Wiesz, jaki jest uparty. Nie wiem, co tym razem by go obudziło, Liz. On naprawdę nie przyjmuje tego do wiadomości."
Tak, i sądzi, że wróci do niego... niewypowiedziane zdanie zawisło między nimi w powietrzu. Kyle westchnął z frustracją, przypominając sobie po co w ogóle zaczął rozmowę.
"Słuchaj... mówiłaś mu coś o Cody'm?"
"Ani słówka."
"Najmniejszego o twoim życiu w LA?"
"On nawet nie wie o egzaminach, Kyle." parsknęła "Mam średnią 6.0 za dwa poprzednie lata i jego gówno to obchodzi, ile wysiłku kosztowało mnie poprawienie ocen..."
"...które on sam schrzanił." uzupełnił z przekąsem Kyle "Tak, brzmi jak on. Inaczej chyba wywierciłby ci dziurę w brzuchu. Ale nie o tym chciałem pogadać. Widziałem, jak Isabel mu doniosła najświeższe plotki."
"O?"
"Tobie, Cody'm... same podstawowe informacje..."
"Podsłuchiwałeś."
"Czemu nie? To wolny kraj." uśmiechnął się zawadiacko "Ale Liz... on nie wydawał się zbytnio zaskoczony. Powiedziałbym raczej, że spodziewał się tych nowin. Jakby wiedział wcześniej."
"To niemożliwe..." wymamrotała "Jakim cudem?"
"Nie wiem. Ale coś mi tu śmierdzi. Skoro wiedział wcześniej, to czemu nie uświadczyliśmy kolejnej odsłony spojrzenia szczeniaka mam-obsesję-na-punkcie-słodkiej-Liz?"
"Dobre pytanie..." wymamrotała "Będę w bibliotece albo na trybunach. Daj znać, jak skończysz."
"Jasne. Idź, gdzie cię nie znajdą te plotkujące harpie."
"Żartujesz sobie?" zadrwiła, odrywając się od szafki i zbierając do odejścia "Pam Troy zdążyła zapytać dwa razy, jaki Cody jest w łóżku i czy mieliśmy trójkącik z Damianem..."
Nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem, aż łzy zakręciły się w jego oczach. Gdyby nie podsłuchał jej wcześniejszej rozmowy, wziąłby to za kolejną odsłonę jej nie do końca miłego charakterku, który uwielbiał mieszać innych z błotem... ale w świetle podsłuchanej rozmowy wszystko wyglądało zupełnie inaczej i wydawało mu się naprawdę zabawne. Powinienem częściej podsłuchiwać prywatne rozmowy Pam.
![Image](http://www.hotaru.webd.pl/banners/autorhotaru.jpg)